15 lat niepodległego Kosowa. Miłość ponad granicami i murami
18 lutego 2023Niedaleko uniwersytetu w Prisztinie dwoje dwudziestopięciolatków urządziło sobie małe, wspólne mieszkanko. Suzana M. pochodzi z leżącego na północy Serbii Nowego Sadu, odległego od kosowskiej stolicy o pół tysiąca kilometrów, Gent S. zaś z miasta Ferizaj leżącego 40 km na południe od Prisztiny, niemal w połowie drogi do Skopje w Macedonii Północnej. Są parą od niespełna dwóch lat. Ich historia to opowieść o miłości, która w obu krajach także dziś wydaje się niemal nie do pomyślenia. Ich drogi ku sobie wiodły Suzanę i Genta przez niemal całe Bałkany.
Poznali się w maju 2021 roku w Rijece, chorwackim mieście portowym nad Adriatykiem. Suzana zatrudniła się tam w przerwie semestralnej jako kelnerka, Gent pracował na budowie. Pewnego dnia Suzana spędzała z koleżankami kilka radosnych, wypełnionych zabawą godzin na plaży. Parę kroków dalej siedział Gent. Suzanie wpadł w oko. Ze swoimi brązowymi włosami i oczami wydawał się jej jakiś inny, szczególny. A i Gent od razu zauważył wysoką, smukłą Suzanę – ciemną blondynkę z długimi włosami. Także i ona jemu wydawała się wyjątkowa. Kiedy ich oczy się spotkały, Gent zdobył się na odwagę, podszedł do Suzany i zaprosił ją na lody.
– Normalnie nigdy bym nie przyjęła takiego zaproszenia, bo tak mnie rodzice wychowali. Ale koleżanki nalegały – wspomina Suzana. Zaczęli rozmawiać i od razu odkryli, że łączy ich niechęć do dyskusji na temat przynależności etnicznej oraz etnicznych uprzedzeń. Po rozmowie przy lodach było wiele kolejnych spotkań. – Polubiłam go od początku – wspomina Suzana. – Jest szczery i dobroduszny.
Najpierw zastrzeżenia, później sympatia
Suzana jest jedynym dzieckiem serbskiego małżeństwa. Urodziła się w Bośni i Hercegowinie. Po wojnach w byłej Jugosławii rodzina przeniosła się do Nowego Sadu w serbskiej prowincji Wojwodina, gdzie obok Serbów mieszkają między innymi Węgrzy i Rumuni. Rodzice Suzany chcieli żyć w środowisku wieloetnicznym i wielokulturowym. – To nie przypadek, że mam na imię Suzana, moi rodzice nie chcieli dać mi żadnego typowo serbskiego imienia – mówi.
Gent dorastał jako drugi syn w albańskiej rodzinie w Ferizaj na południu Kosowa. Z innymi narodowościami i religiami zetknął się dość wcześnie, ponieważ jego rodzina miała bułgarskich przyjaciół, a także kilku bardziej odległych krewnych niemuzułmańskiego wyznania.
Mimo to, wspomina Gent, jego ojciec miał problem, gdy on, jego syn, po raz pierwszy powiedział mu o Suzanie. Małżonkowie spoza Albanii nie są mile widziani w tradycyjnych albańskich rodzinach. A na dodatek to ojciec o wszystkim decyduje jako głowa rodziny. Gent mógłby nawet zostać wydziedziczony. – Mój ojciec zapytał, dlaczego przyjaciółka jest z Serbii, skoro w Ferizaju są przecież tysiące albańskich kobiet – opowiada Gent. Mimo to odważył się przedstawić Suzanę rodzicom. Zastrzeżenia znikły, Suzana zdobyła ich serca.
Kosowianie polują na „Schatzi”
Zazwyczaj Albańczycy z Kosowa inaczej zawierają znajomości. Podczas letnich i zimowych wakacji wielu młodych, pochodzących stąd mężczyzn, którzy żyją w diasporze, przyjeżdża potężnymi samochodami „do domu”, aby zaimponować dziewczynom, poznać je i być może poślubić. „Czas Schatzi” – tak to się z niemiecka nazywa w Kosowie („Schatzi” to zdrobnienie od „Schatz”, czyli „skarb”; używa się też tego, tak jak i po polsku, zwracając się czule do siebie: „Schatzi”, czyli „skarbie”, w znaczeniu „kochany”, „miły” i podobnie – przyp.).
W stolicy Kosowa, Prisztinie, rytuał ten z czasem wymknął się spod kontroli do tego stopnia, że znana promenada z wieloma kawiarniami i restauracjami została zamknięta w jednym kierunku. Po prostu zbyt wiele ryczących samochodów na niemieckich i szwajcarskich tablicach jeździło po niej tam i z powrotem.
Gent jest inaczej wychowany – konie mechaniczne nie robią na nim wrażenia. Co więcej, on w ogóle nie posiada samochodu. – Nauczyłem się obserwować, czy ktoś jest dobry, czy zły, jaki ma charakter. To i tylko to jest dla mnie ważne – mówi. Suzana wydała mu się od początku sympatyczna. – Polubiłem ją, bo była bardzo szczera i można było z nią po prostu o wszystkim porozmawiać – mówi Gent.
Nacjonalistyczne nieszczęście
W czasach jugosłowiańskich serbsko-albańskie małżeństwa nie były wprawdzie czymś codziennym, ale też niczym całkiem niezwykłym, bo bariery religijne i etniczne zostały w dużej mierze zniesione. Jednak już od dawna jest całkiem inaczej. Obecnie oba państwa nie uznają nawet takich dokumentów tego drugiego kraju, jak dyplomy ukończenia szkół.
Nieszczęście zaczęło się wraz z wzrostem popularności Slobodana Miloszevicia, który od połowy lat 80. zyskiwał coraz większą władzę w Serbii, aż w końcu w 1989 roku stał się prezydentem tej republiki wchodzącej wówczas jeszcze w skład Jugosławii. Prowadził on coraz bardziej nacjonalistyczną, antyalbańską politykę, ograniczał prawa mniejszości albańskiej, aż w końcu zniósł autonomiczny status prowincji Kosowo i Metohija, należącej wówczas do Serbii. Coraz poważniejsze naruszenia praw człowieka przez Serbię wobec kosowskich Albańczyków osiągnęły kulminację w latach 90. ubiegłego wieku w kosowskiej wojnie z lat 1998-9. Miloszević został później oskarżony przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze również z powodu zbrodni wojennych w Kosowie, zmarł jednak przed ogłoszeniem wyroku.
Mimo że wojna skończyła się już 23 lata temu, między Serbią a Kosowem wciąż nie panuje pokój. Nierozwiązane problemy, takie jak kwestia wzajemnego uznawanie samochodowych tablic rejestracyjnych, natychmiast eskalują napięcie do tego stopnia, że dochodzi do militarnego wymachiwania szabelką.
Nie odwrócili się od siebie
Suzana i Gent nie zajmują się politycznymi przepychankami i społecznych uprzedzeniami. – Przeszłość nas nie interesuje, spoglądamy w przyszłość – wyjaśnia ze spokojem Gent. Jego partnerka Suzana dodaje: – Nie mamy nawet telewizora, bo nie potrafimy tu odróżnić propagandy od wiadomości.
Suzana zaczęła studiować prawo w Serbii. Ale po tym, jak poznała Genta, wiązałoby to ją dużo mocniej, niż by tego chciała. Dlatego oboje przenieśli się do Prisztiny. Gent nadal pracuje na budowie, Suzana studiuje zaś teraz bałkanistykę. Twierdzi, że te studia obejmują szerokie spektrum i po ich ukończeniu będzie mogła pracować jako doradczyni, wykładowczyni lub tłumaczka.
Żyjąc razem Gent i Suzana nadal mają kontakty z wieloma przyjaciółmi z przeszłości. Tylko nieliczni odwrócili się, gdy dowiedzieli się o ich serbsko-albańskiej miłości. Wielu z ich przyjaciół pochodzi z innych państw. Wobec takiego związku i tak żadnych zastrzeżeń nie mieli.
„Powinni widzieć w sobie ludzi”
Tym niemniej Suzana zachowuje się ostrożnie, czy też, jak sama mówi, „rozważnie”. Nie zna jeszcze albańskiego i na co dzień, na przykład podczas zakupów, rozmawia po angielsku. W Prisztinie nie stanowi to problemu, ponieważ mieszka tam wielu obcokrajowców, a handlowcy są przyzwyczajeni do angielskiego. – Jak dotąd nie miałam żadnych problemów – zapewnia Suzana. – Ale zachowuję się też bardzo rozważnie. Na przykład unikam obszarów, gdzie są ludzie, którzy szczególnie ucierpieli podczas wojny.
Także Gent nie wierzy, że Suzana może mieć w Prisztinie jakieś kłopoty. Ale obawia się pretensji skierowanych przeciw swojej rodzinie, gdyby jego związek z Serbką stał się znany publicznie. Dlatego oboje nie rozpowiadają wśród ludzi, że są parą albańsko-serbską. Nie chcą również, żeby ich nazwiska były publikowane.
Ich mieszkanko w Prisztinie jest malutkie. To jeden pokój z aneksem kuchennym, plus mała łazienka. Na ścianach pokoju wisi mnóstwo mniejszych i większych czerwonych wstążek. Gent i Suzana często się uśmiechają. Marzą o tym, żeby mieć dużo dzieci i być dużą rodziną. Ważne jest też dla nich, żeby ich dzieci od samego początku były trójjęzyczne i mówiły po albańsku, po serbsku i po angielsku. – Nie chcemy, aby nasze dzieci utożsamiały się z jakimś narodem czy grupą etniczną – mówią Suzana i Gent. – Chcemy, aby widziały w sobie ludzi.