15 lat po 9/11. "Wygnanie z Disneylandu"
11 września 2016William i Michelle McNaughton przeglądają stare rodzinne albumy. Wiele zdjęć pochodzi z czasów, kiedy ich syn James, „Jimmy”, jeszcze z nimi mieszkał. Kiedy jeszcze żył. W jego dawnym pokoju stoi witryna z mnóstwem medali i wyróżnień.
- Ten jest najcenniejszy - wyjaśnia William. Purple Heart. Dostają go żołnierze, którzy w walce zostali ciężko ranni albo zginęli. Jimmy w 2005 r. zginął z ręki snajpera w Iraku. Ojciec i matka nigdy nie pogodzili się z tą stratą. Regularnie odwiedzają jego grób na cmentarzu wojskowym Calverton National Cemetery. Dwie i pół godziny drogi z Nowego Jorku.
- Kiedy mam zły dzień, czasami jadę tam nawet w środku nocy - przyznaje Michelle.
William i Michelle są emerytowanymi nowojorskimi policjantami. Oboje mieli służbę 11 września 2001. Przeżyli koszmar terroru, który zmienił życie miasta, Ameryki, świata. Są amerykańskimi patriotami: konserwatywni, gościnni, ofiarni. Są dumni, że jedną z ulic w sąsiedztwie i jeden z budynków obozie Guantanamo nazwano imieniem ich syna. Dla nich, ale też dla większość Amerykanów, Jimmy jest bohaterem.
„Ludziom w Iraku jest teraz gorzej”
William przeglądając album ze zdjęciami pyta: za co on poległ? Przy czym nie chodzi mu wcale o wojnę iracką. Jego syn był żołnierzem. A żołnierze wypełniają rozkazy generałów. Co go oburza, to wycofanie się amerykańskich oddziałów z Iraku.
- Ludziom w Iraku jest teraz gorzej niż kiedyś - podkreśla William. W Iraku zginęło nie tylko wielu amerykańskich żołnierzy. Amerykańska armia, wycofując się, zostawiła tam sprzęt wojskowy warty miliony dolarów. – I po co? - pyta William.
Na pytanie to właściwie powinien odpowiedzieć David Petraeus, były szef CIA i dowódca amerykańskich oddziałów w Afganistanie i Iraku. Amerykańskie media chwalą go jako jednego z najzdolniejszych dowódców wojskowych ostatnich dziesięcioleci. W międzyczasie pracuje on w nowojorskiej spółce inwestycyjnej KKR (Kohlberg Kravis Roberts), handlującej między innymi państwowymi papierami dłużnymi i obracającej miliardami dolarów. Były generał Petraeus - granatowy garnitur, błyszczące czarne buty, z kubeczkiem kawy w ręku - wchodzi do pokoju. Mówi bez zająknięcia, sympatycznie się uśmiecha. Sprawia wrażenie, jakby nic nie było go w stanie zaskoczyć. Wojna z międzynarodowym terroryzmem będzie trwała jeszcze przez pokolenia, wyjaśnia. Kiedy szczegółowo i zawile opowiada o wojnie, często używa pojęcia ‘zrównoważony’. Według niego wojny wymagają dużo wysiłku, są drogie i wiążą wiele sił. Jeżeli USA chcą prowadzić wojny przez dłuższy czas, nie mogą one być tak kosztowne.
Cel Bin Ladena: USA muszą ugiąć się pod ciężarem wydatków
Generał Petraeus wie lepiej niż inni, że prowodyrowi zamachów 9/11 Bin Ladenowi chodziło przede wszystkim o to, by Stany Zjednoczone wykrwawiły się finansowo. Ameryka miała zostać uwikłana w jak największą liczbę wojen, których Waszyngton koniec końców nie mógłby wygrać. Petraeus jest przekonany, że już niedługo uda się pokonać „Państwo Islamskie”. Pesymistyczny jest jednak co do politycznej przyszłości Iraku.
- To bardzo brutalna wojna. Witamy w najwyższej lidze – ironizuje ex-generał. Ale pod koniec rozmowy nie potrafi udzielić prostej odpowiedzi na pytanie państwa McNaughton, za co ich syn zginął w Iraku.
Trauma całego narodu
Odpowiedzi nie ma też psycholog Scott Morgan z Drew University Madison. Od lat prowadzi on badania nad psychologią polityczną Amerykanów. Wyjaśnia, że zamachy terrorystyczne 11 września 2001 wywołały u Amerykanów traumy. Żyją teraz w strachu, że taki zamach mógłby się powtórzyć. Scott Morgan opisuje czas między upadkiem muru berlińskiego a 11 września 2001 jako szczęśliwy okres. Stany Zjednoczone były bezsprzecznym światowym mocarstwem nr. 1. Amerykanie sądzili, że są nietykalni. Ale zamach terrorystyczny wszystko zmienił.
- Po 9/11 zostaliśmy wygnani z Disneylandu, z tej baśniowej krainy, w której nic nas przecież nie mogło dosięgnąć. Ale okropny świat i zagrożenia dotarły niestety także tam.
Islamofobia weszła na salony z Trumpem
Badania naukowe udowadniają, że zamachy terrorystyczne wzmogły nieufność Amerykanów wobec muzułmanów, wyjaśnia Scott Morgan. Co trzeci Amerykanin jest zdania, że islam bardziej zachęca do stosowania przemocy niż inne religie. Co drugi Amerykanin uważa, że muzułmanie nie dość wyraźnie dystansują się od potencjalnych ataków terrorystycznych. Ksenofobiczne, islamofobiczne wypowiedzi należą także do repertuaru kandydata republikanów Donalda Trumpa na jego wiecach wyborczych.
Nowa polityka imigracyjna USA dzieli rodziny
Z ciągłą wrogością konfrontowana jest Aber Kavas z Brooklynu - 24-letnia Arabka, zasłonięta islamską chustą. Wybiera zawsze jasne, przyjemne kolory, szczególnie kiedy jedzie na lotnisko. Nie chce być zatrzymana przez policjantów i nie chce napędzać strachu innym pasażerom. Ale jednocześnie dość ma ciągłego przepraszania za to, że jest wyznawczynią islamu. Od dwóch lat pracuje w arabsko-amerykańskiej organizacji. W szkołach i kościołach prowadzi prelekcje o islamofobii.
11 września postawił na głowie całe jej życie. Ojciec, który przebywał w USA bez ważnych dokumentów, musiał opuścić kraj. Mniej więcej cztery lata po 11 września zmieniła się amerykańska polityka imigracyjna. Z tego względu jej ojciec na trzy i pół roku trafił do więzienia. Rodzina wystąpiła do sądu o jego zwolnienie. Odesłano go więc do Jordanii z zakazem ponownego wjazdu do USA.
Od tego czasu Aber, jej siostry i matka żyją same w Nowym Jorku. Jeżdżą do ojca raz w roku, na codzień utrzymuje z nim kontakt przez Skype'a. Trudno jest jednak być rodziną przez telefon. Dziś jest 30. rocznica ślubu rodziców. Jedyne co ojciec mógł zrobić, to zadzwonić do żony. Bardzo ją to smuci
- To wszystko przez 11 września - mówi Aber i ociera łzy.
Miodrag Soric, Nowy Jork / Małgorzata Matzke