2018: Krajobraz polityczny w Niemczech formuje się na nowo
28 grudnia 2018Najbardziej wymownym zdjęciem mijającego roku była dla mnie migawka pokazująca Angelę Merkel i Horsta Seehofera na balkonie Urzędu Kanclerskiego. Kanclerz odwrócona plecami do swojego krnąbrnego szefa MSW odchodzi zirytowana – jakby Seehofer był psem przyłapanym w kuchni na rozrzucaniu śmieci. Wiatr rozwiał normalnie perfekcyjną fryzurę Merkel. Kanclerz wygląda na nieszczęśliwą, przemęczoną i postarzałą.
Był to czas, w którym Merkel miała wszelkie powody, by być nieco potarganą. Jej lato było naznaczone pozornie niekończącymi się negocjacjami z ministrem spraw wewnętrznych z CSU Seehoferem – na temat odsyłania niektórych azylantów już na granicy. Był to temat, który doprowadził niemalże do upadku rządu i został rozwiązany w ostatniej chwili tylko dzięki nader wątpliwemu kompromisowi. Dla mnie, który długo obserwował Merkel, to balkonowe zdjęcie było osobliwe. Merkel była zawsze par excellence kanclerz odporną na stress. Pięciogodzinne przesłuchanie przed komisją śledczą Bundestagu w sprawie afery podsłuchowej? Dla Merkel żaden problem. Nie potrzebowała nawet przerwy na pójście do toalety.
Merkel nie chciała rozłamów
To było jednak przed 2018. W obrazie osłabionej Merkel uciekającej przed marudą Seehoferem, można łatwo dostrzec metaforę niemieckiej republiki. Jeżeli wierzyć artykułowi w aktualnym wydaniu magazynu „New Yorker", w 2017 Merkel zdecydowała się kandydować po raz czwarty na kanclerza częściowo z przekonania, że świat potrzebuje racjonalnej przeciwwagi dla Trumpa. Jednak w 2018 umiarkowana Merkel i ucieleśniony przez nią system polityczny zaczęły pokazywać pod tym ciężarem pierwsze, poważne rysy.
Jak na ironię, kanclerz, która chętnie szuka kompromisów i stoi ponad codzienne, brudne gierki polityczne, nie ponosi odpowiedzialności za większość tych rys. Rok rozpoczął się kontynuacją rozmów w sprawie trzeciej wielkiej koalicji CDU/CSU i SPD. Tyle, że tym razem wyłamaniem się grozili socjaldemokraci. Byłem zdumiony, podobnie jak wielu obserwatorów, ciągłym lawirowaniem SPD, co w efekcie kosztowało stołek jej przewodniczącego Martina Schulza. Dobre wrażenie zrobił na mnie natomiast szef młodzieżówki SPD Kevin Kühnert. 28-letni wówczas student dokładnie wiedział, czego chce, a czego nie. Wyrażał się jasno i konsekwentnie.
Stopery dla SPD
Nie da się tego powiedzieć akurat o wszystkich czołowych politykach SPD. Sekretarza generalnego partii Larsa Klingbeila było mi prawie żal, kiedy podczas publicznej dyskusji na temat katastrofalnych wyników wyborów do Bundestagu 2017 spytałem go, czy problem SPD nie polega po prostu na tym, że nie ma już prawie w Niemczech przemysłowej klasy robotniczej. Co ten nieszczęsny facet miał powiedzieć?
Inna scena szczególnie jasno uzmysłowiła mi upadek SPD. Przed salą w Wiesbaden, gdzie delegaci na zjazd socjaldemokratów nieco opornie wybrali na nową szefową partii krzykliwą Andreę Nahles, kilku żartownisiów z młodzieżówki SPD rozdawało stopery do uszu. Brali je też delegaci na zjazd. I od tej partii zależy czwarty rząd Merkel.
Polityczne samobójstwo w trybie slow-motion
Ale największym problemem Merkel były szeregi jej własnej partii, bo też Seehofer w żadnym wypadku nie był jedynym konserwatystą, który próbował podważyć politykę migracyjną rządu. Ta zasadnicza różnica zdań w najbardziej paskudny sposób uwidoczniła się na ulicach Chemnitz, ale głęboko dzieli też społeczeństwo w całym kraju – zwłaszcza na wschodzie. W sierpniu pojechałem do Drezna. Około 1000 zwolenników AfD i Pegidy obrzucało obelgami kanclerz przy okazji jej wizyty w saksońskim parlamencie. Trudno było rozeznać, ile z tej populistycznej agresji dotarło do Merkel podczas jej krótkiej drogi z limuzyny do budynku Landtagu.
Wyborcy ukarali konserwatywne kłótnie wokół polityki migracyjnej. Zmusiło to kanclerz do nieoczekiwanego manewru. Po fatalnych wynikach wyborów w Bawarii i Hesji sama zapowiedziała początek końca swojej kariery politycznej, ogłaszając, że rezygnuje z funkcji szefowej CDU i nie będzie ponownie kandydowała na stanowisko kanclerza. Konserwatywny samodemontaż był mniej spektakularny niż SPD. Mimo to był to rodzaj samobójstwa, którego w styczniu nikt nie przewidywał.
Co dalej?
Do totalnego kataklizmu w końcu nie doszło. Skłócony IV rząd Merkel przetrwał trudny rok, a w grudniu kanclerz mogła się pocieszyć, że szefostwo CDU przejęła jej faworytka Annegret Kramp-Karrenbauer. Ale Merkel ze swoim centryzmem na zawsze straciła otaczający ją nimb braku alternatywy. Jeżeli sondaże nie kłamią, drugą siłą polityczną w Niemczech staną się Zieloni, trzecią pozycję może capnąć SPD Alternatywa dla Niemiec (AfD). Krajobraz polityczny formuje się na nowo. Obecna Wielka Koalicja na długo pozostanie przypuszczalnie ostatnią. Wielu uważa: sojusz przyszłości jest czarno-zielony. Często mówi się, że Merkel ma słabość do tego rodzaju koalicji. Ale nie stanie już na czele żadnej.
Na początku 2018 wielu ludzi miało nadzieję, że Merkel i Niemcy mogą w jakiś sposób zrównoważyć na arenie międzynarodowej wąski nacjonalizm rządu Trumpa. Było to naiwne. Jak słusznie konstatuje „New Yorker”: „Angela Merkel nie jest liderką wolnego świata i nią nie będzie”. Nie ma nawet pewności, że w końcu 2019 będzie jeszcze w ogóle prowadziła Niemcy.