Z wizytą u islamistów pod Kolonią
29 października 2014Na niepozornej białej tabliczce widnieje napis "Lies!" („Czytaj!”) a pod spodem „Verlag Gesellschaft”. Stąd egzemplarze Koranu trafiają do centrum niemieckich miast: Kolonii, Bonn, Monachium, gdzie młodzi, brodaci mężczyźni rozdają je przechodniom; od kilku miesięcy również w Kosowie, Maroku i Anglii. Już wkrótce chcą rozpocząć dystrybucję w Polsce, we Włoszech, Dubaju i Bahrajnie.
To tutaj, na peryferiach Kolonii mieści się niemiecka centrala organizacji radykalnych salafitów. Salafizm (arab. przodkowie) jest muzułmańskim, konserwatywnym ruchem religijnym i politycznym, postulującym odrodzenie islamu poprzez powrót do jego pierwotnych źródeł, do „religii przodków”. Z salafizmu wywodzi się XX-wieczny fundamentalizm islamski.
Radykalną interpretację islamu psycholog Ahmad Mansour odrzuca jako niebezpieczną. Ma on duże doświadczenie w pracy ze zradykalizowanymi młodymi ludźmi. Często dzwonią do niego rodzice dzieci, które zradykalizowały się podczas kampanii „Czytaj!” albo pod wpływem palestyńskiego kaznodziei Ibrahima Abu Nagie.
Centralę salafitów, dokąd na spotkanie z palestyńskim kaznodzieją Abu Nagiem udała się reporterka DW, bacznie monitoruje też niemiecki kontrwywiad. Co piąty dżihadysta, który udaje się na wojnę do Iraku albo Syrii, celem dołączenia do Państwa Islamskiego, ma podobno powiązania z tą kampanią.
Przecież nie odpowiadam za tych ludzi
- Prawie 2500 wolontariuszy - współbraci - koryguje szybko Abu Nagie - w samych tylko Niemczech codziennie rozdaje w 70, 80 miejscach białe, zielone i czerwone egzemplarze Koranu.
Te piętrzą się na paletach w niewielkiej hali. – Uważam, że to niesprawiedliwe, by projekt „Czytaj!” obciążać odpowiedzialnością za coś, co ludzie robią w życiu prywatnym. Nie, to naprawdę niesprawiedliwe - mówi palestyński kaznodzieja.
Jeżeli ktoś chce jechać do Syrii czy Afganistanu, to jego sprawa, „a nie moja”, twierdzi Abu Nagie. A jeśli ktoś chce walczyć, to przecież nie pyta jego, Abu Nagiego, o zgodę. - Przecież nie odpowiadam za tych ludzi. - A tak na marginesie. Co z innymi dżihadystami? Gdzie ci się zradykalizowali? - pyta.
„Jeśli dochodzi do przemocy to tylko wtedy, gdy muzułmanie muszą się bronić”
Ponieważ, jak twierdzi, nie ma w domu ani radia, ani telewizji, brakuje mu informacji, żeby móc zająć stanowisko w sprawie Państwa Islamskiego. A tak w ogóle, to nie jego sprawa. Nie zamierza też wydawać opinii na temat muzułmanów, ponieważ nie jest uczonym islamskim. Może powiedzieć tylko tyle, że „Jesteśmy pokojowo nastawieni do otoczenia. Jeśli mimo to dochodzi do przemocy to tylko wtedy, gdy muzułmanie muszą się bronić. Wtedy użycie siły jest uzasadnione”.
Po czym Abu Nagie zmienia temat. Woli rozmawiać na temat nagonki ze strony polityków i mediów, które „przeinaczają jego słowa”. Bo kampania „Czytaj!” jest solą w oku wrogów islamu, do których Nagie zalicza media, polityków a przede wszystkim Watykan. Rzym próbuje ze wszystkich sił udaremnić jego pracę. Boi się, że w przeciwnym wypadku „Zachód mógłby lec w gruzach”. – Mówią, że jestem kaznodzieją nienawiści i to tylko dlatego, że staram się ludzi uchronić przed piekłem - mówi.
W wiadomościach „przedstawia się jego i jego współbraci, jako terrorystów”. – A przecież nie ma chyba nic bardziej pokojowego, jak stanie w chłodzie na ulicy i przybliżanie ludziom islamu. Jego przyjaciel, operator kamery potakuje z szerokim uśmiechem na twarzy.
Sen o szariacie
Abu Nagie i jego współbracia próbują nawrócić niewiernych na islam. Nazywają to „Da’wa”; zaprosinami do islamu. Kto nie wyznaje „prawdziwej religii”, jaką ma być islam, „znajdzie się wśród przegranych, pójdzie do piekła, tak jak jest to opisane w Koranie”.
On sam marzy o tym, żeby wszyscy ludzie w Niemczech przeszli któregoś dnia na islam. „Wtedy oddolnie powstanie Państwo Allaha; w całkiem naturalny sposób”.
- Ale do tego czasu muzułmanie muszą żyć bez szariatu, który - dodaje szybko - jest przez media całkowicie błędnie przedstawiany jako reżim horroru. - Do tego czasu muzułmanie muszą żyć jednak według niemieckiego systemu prawnego. – Muzułmanom w Niemczech nie powinno sprawiać większego problemu trzymanie się z dala od tego, co zabrania Allah: na przykład kazirodztwa, które tutaj jest przecież legalne - twierdzi islamski kaznodzieja.
Rozdano już 1,6 mln egzemplarzy Koranu
Żeby urzeczywistnić swoje marzenie, Abu Nagie, który twierdzi, że zanim został prawdziwym muzułmaninem, był przedsiębiorcą, poświęcił się w pełni „Da'wa”. Najpierw umieszczał w internecie kazania i organizował seminaria, od 2011 roku rozdaje Koran. W samych tylko Niemczech rozdano już według niego 1,6 mln sztuk. Sfinansowano je w Niemczech dzięki darczyńcom.
Niemiecki kontrwywiad wymienia liczbę ponad 6300 salafitów żyjących w RFN, z tendencją mocno wzrastającą. Nie wszyscy przeszli na islam za sprawą kampanii „Czytaj!”. Mniejszość opowiada się za przemocą, ale granica między salafizmem, jako nurtem politycznym, a gotowym do użycia przemocy dżihadyzmem, jest według Urzędu Ochrony Konstytucji płynna.
„Może byłoby lepiej wziąć ich za rękę”
Erman, określający się dobrym przyjacielem Abu Nagiego koordynuje dystrybucję Koranu. Mówi, że wszystko trochę jednak napawa go niepokojem. - Nawracamy tych ludzi i potem pozostawiamy ich samym sobie. Może byłoby lepiej wziąć ich za rękę i pokazać, którędy droga. Żeby mieć pewność, że nie trafią do niewłaściwego meczetu, gdzie „radykałowie” mają dużo do powiedzenia. Są to ci, którzy rekrutują do IS.
Naomi Conrad, DW / Iwona D. Metzner