Auschwitz przed sądem. „To było zadanie mojego życia”
23 listopada 2019Miał pan 35 lat, zostając prokuratorem w procesie załogi Auschwitz. Jak do tego doszło?
- Szef prokuratury we Frankfurcie poinformowaƚ mnie, że moi koledzy Vogel i Kuegler potrzebują pomocy. Dochodzenie byƚo już zakończone, ale trzeba byƚo sporządzić akt oskarżenia. Inni mówią, że to prokurator generalny Fritz Bauer zarządziƚ, żebym został tym trzecim. Ale tego nigdy nie wyjaśniono.
A pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z Bauerem?
- Fritz Bauer zostaƚ w 1956 roku prokuratorem generalnym we Frankfurcie. Miaƚ wielkie plany i nowe pomysƚy. Mƚodych prawników, którzy zaczynali pracować w prokuraturze, chciaƚ poznać osobiście. Pewnego dnia siedziaƚem z dwoma kolegami w zadymionym pokoju Bauera. Kiedy usƚyszaƚ, że jestem berlińczykiem, od razu zapytaƚ mnie, co będzie z Kościoƚem Pamięci, który w czasie wojny zostaƚ zniszczony. „Zostanie odbudowany” – odpowiedziaƚem. „Bzdura! Musi zniknąć, trzeba nowoczesności” – odrzekƚ.
Później, jesienią 1963 roku, zgodziƚem się na oddelegowanie do procesu oświęcimskiego. On towarzyszy mi do dzisiaj. Nie przypuszczaƚem, że tak to się wszystko potoczy.
***
Fritz Bauer nie chciaƚ, by w procesie oświęcimskim (1963-1965) uczestniczyli oskarżyciele, którzy peƚnili sƚużbę przed 1945 rokiem. Gerhard Wiese urodziƚ w 1928 roku, Georg Friedrich Vogel i Joachim Kuegler dwa lata wcześniej.
***
Nie uczestniczyƚ pan w śledztwie. Co Kuegler i Vogel opowiadali o tym etapie?
- Dochodzenie nie byƚo ƚatwe. Już same możliwości techniczne byƚy ograniczone.
Wszystkich oskarżonych i świadków poznaƚem dopiero podczas gƚównej rozprawy. Z jednym wyjątkiem. Któregoś dnia, kiedy peƚniƚem prokuratorski dyżur, zostaƚem wezwany do aresztu śledczego. Dowiedziaƚem się, że umarƚ Richard Baer, ostatni komendant Auschwitz. Jego nazwiskiem nazwaliśmy caƚy proces.
No cóż, Baer nie mógƚ już nic powiedzieć. Zarządziƚem tylko obdukcję, żeby wykluczyć udziaƚ osób trzecich.
***
Po śmierci Baera proces nosi nazwę „przeciwko Mulce i innym”. Robert Mulka byƚ adiutantem komendanta Auschwitz, Rudolfa Hoessa.
***
Ale czy niemieckie instytucje, policja i urzędy chciaƚy wspóƚpracować, kiedy trzeba byƚo ustalić miejsca zamieszkania podejrzanych lub przesƚuchać świadków?
- To byƚo trudne, ale ogromną pomocą byƚ dla nas Hermann Langbein, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego. Langbein byƚ więźniem Auschwitz, peƚniƚ tam funkcję „sekretarza“ lekarza SS. Notowaƚ dla niego różne rzeczy. Od razu po wojnie zacząƚ gromadzić adresy, nawiązaƚ kontakt z byƚymi więźniami i przekazaƚ nam wiele informacji.
Przesƚuchania świadków trzeba byƚo zlecać innym komisariatom i zdarzaƚo się, że niektóre źle reagowaƚy. „Co to ma znaczyć? Mamy inne problemy” – dochodziƚo do nas. Wtedy wystarczaƚa wyjaśniająca rozmowa. Nie byƚo jednak jakiegoś otwartego sprzeciwu czy restrykcji.
Jak doszƚo do pierwszego procesu zaƚogi Auschwitz we Frankfurcie?
- W roku 1957 pewien szef policji w okolicy Ulm stwierdziƚ, że czas zƚożyć wniosek o emeryturę. Przy przeglądaniu jego życiorysu wyszƚo na jaw, że ze swoją jednostką policji rozstrzeliwaƚ Żydów na Litwie. To byƚ początek, pierwsze dochodzenie dotyczące policyjnych grup operacyjnych.
Zauważono wtedy, że na wolności jest jeszcze wielu zbrodniarzy. Dla prokuratur krajów związkowych byƚa to okazja do stworzenia Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu.
Krótko potem byƚy więzień Auschwitz zƚożyƚ doniesienie na Wilhelma Bogera, funkcjonariusza wydziaƚu politycznego w obozie. Prokuratura w Stuttgarcie wszczęƚa postępowanie i aresztowaƚa Bogera. Dowiedzaƚ się o tym Fritz Bauer.
***
Wiese przypomina scenę z filmu „Labirynt kƚamstw” (2014), która dokƚadnie o tym opowiada. Byƚy więzień Auschwitz, Emil Wulkan, posiadaƚ dokumenty z byƚego sądu policyjnego w Breslau. Byƚy to listy z nazwiskami więźniów „zastrzelonych podczas ucieczki”i esesmanów, którzy ich zabili. Reporter dziennika „Frankfurter Rundschau”, Thomas Gnielka, dostarczyƚ listy Bauerowi.
Fritz Bauer wnioskowaƚ do Federalnego Trybunaƚu Sprawiedliwości, aby proces zaƚogi Auschwitz odbyƚ się przed sądem krajowym we Frankfurcie.
***
Podejrzanych byƚo tysiące, a we Frankfurcie oskarżono tylko 22 osoby. Dlaczego?
- Fritz Bauer chciaƚ mieć przekrój caƚego Auschwitz – od komendanta po kapo. Te wytyczne zadecydowaƚy o strukturze procesu. Oczywiście byƚo więcej podejrzanych. Kiedy po pierwszym wyroku Vogel wróciƚ do Darmstadt, a Kuegler zostaƚ adwokatem, dwóch nowych prokuratorów kontynuowaƚo dochodzenie. Wtedy doszƚo do kolejnych procesów.
Nie chcieliśmy też rozdzielać pewnych kompleksów, np. lekarzy czy dowództwa. Po pierwsze z uwagi na świadków, którzy musieliby zeznawać kilkakrotnie, a po drugie – ten proces miaƚ pokazać caƚość.
Na liście oskarżonych nie byƚo Josefa Mengele, który żyƚ wtedy spokojnie w Ameryce Poƚudniowej.
- Mengele, jak wielu innych, poszukiwany byƚ listem gończym. Niezależnie od tego byƚ nakaz aresztowania i deportacji. Kiedy docieraƚy do nas informacje o śmierci w rodzinie Mengelego w Guenzburgu albo jakiś okrągƚych urodzinach, Kuegler jechaƚ na Bawarię. Na przeƚomie 1963/64 roku dowiedzieliśmy się o możliwym spotkaniu rodzinnym w Zurychu. Kuegler pojechaƚ tam, ale wróciƚ bez niczego. Istnieje podejrzenie, że Mengele przyjechaƚ do Szwajcarii z faƚszywym paszportem, ale byƚ dla nas nieuchwytny.
Był pan w Auschwitz?
- Byłem w czasie procesu, uczestniczyłem w wizji lokalnej i przesłuchaniu tych polskich świadków, którzy nie mogli przyjechać do Frankfurtu.
Co pan czuł, stając po raz pierwszy na terenie byłego obozu zagłady?
- To miejsce wywarło na mnie duże wrażenie. Kiedy wchodzi się przez tę dużą bramę z napisem „Arbeit macht frei", dochodzi do budynków, a potem widzi baraki, wiedząc, co w tym miejscu się stało, to jest to przygnębiające uczucie.
Wtedy w wizji lokalnej uczestniczyło wielu prawników. Niektórzy traktowali to może jako „wycieczkę zakładową”. Im bardziej zajmowaliśmy się tymi sprawami, tym większa cisza nas otaczaƚa. Nie mogli ukryć, że to, co zobaczyli, także bez więźniów, wywarło na nich duże wrażenie.
W filmie „Labirynt kłamstw” reporter Gnielka mówi: „To hańba, żeby niemiecki prokurator nie wiedział, czym było Auschwitz!”. Ile pan wiedział o tym niemieckim obozie, zanim jako trzeci prokurator dołączył pan do procesu?
- Niewiele. Byłem w rosyjskiej niewoli w Fuerstenwalde, między Berlinem a Frankfurtem nad Odrą. Była tam wielka tablica z dziennikiem. Gazety zamieszczaƚy zdjęcia wyzwolonych obozów koncentracyjnych i zagƚady. Trudno mi było w to uwierzyć. Mówiłem: „To niemożliwe, że Niemcy coś takiego zrobili. To z pewnością rosyjska propaganda”. Bardzo się myliłem. O czym przekonały mnie procesy norymberskie i kolejne procesy przed Trybunałem Wojskowym. Szczegóły poznałem dopiero w rozmowach z prokuratorami procesu oświęcimskiego i poprzez czytanie akt.
A oskarżeni? Sprawiali wrażenie sadystów czy okazali skruchę?
- Zwykli ludzie – biznesmeni, naukowcy, handlowcy, lekarze, nic szczególnego. Grupa szarych ludzi. Nie, skruchy nie okazał żaden.
W oczy rzucał się Oswald Kaduk. Był wysoki i masywny. W Auschwitz budziƚ strach. Po wojnie Rosjanie skazali go na półtora roku więzienia. Po wypuszczeniu został w Berlinie pielęgniarzem, bardzo szanowanym i lubianym. W czasie procesu, gdy sędzia pytał go o jego stanowisko, zrywał się z miejsca, przyjmował odpowiednią postawę i militarnym tonem odpowiadał: „Tego nie zrobiłem”, „To nie ja”. I szybko siadał.
Żaden z oskarżonych nie mógł zaprzeczyć, że był w Auschwitz, ale każdy z nich udawał „dobrego”, który nie wyrządziƚ żadnego zƚa. Ani śladu skruchy.
***
Ku rozczarowaniu Gerharda Wiesego nie okazaƚ jej nawet najmƚodszy oskarżony, Hans Stark. Trafił do Auschwitz jako siedemnastolatek, kierowaƚ tam blokiem - budynkiem z około 100 więźniów. Wiese miał wrażenie, że jest bliski uznania swojej winy, ale tak się nie stało. Został skazany na 10 lat.
***
Który moment procesu został panu najbardziej w pamięci?
- Los rodziny Bernerów. Wiosną 1944 roku do Auschwitz trafili węgierscy Żydzi. W ciągu 8-10 tygodni transporty 400 tys. Żydów. Dzień i noc. Wśród nich także rodzina doktora Bernera. Kiedy przyjechali do Auschwitz, zostali rozdzieleni – mężczyźni na prawo, kobiety i dzieci na lewo. Berner zauważył lekarza SS, swojego znajomego, doktora Capesiusa. W kieszeni miał nawet jego wizytówkę. Poprosił go, by jego żona z bliźniętami, córką i on mogli zostać w obozie.
Kiedy Capesius usłyszał o bliźniętach, podszedł z nimi do doktora Mengele, który też stał na rampie. Mengele zrobił odmowny gest. Te bliźnięta go nie interesowały, nie były jednojajowe. Los rodziny był przesądzony. Córki razem z matką poszły do gazu, ich ojciec został lekarzem-więźniem.
Po tym zeznaniu w sali zapanowała grobowa cisza i dopiero po dłuższej chwili zaczęły odżywać zwykle odgƚosy...
Dla świadków nie były to łatwe zeznania.
- Świadkowie, obojętnie czy z Polski, Rosji lub Izraela, znaleźli się po raz pierwszy w Niemczech, słyszeli język niemiecki, a to, o czym chcieli zapomnieć, musieli ożywić w swoich zeznaniach. Ich reakcje były różne. Jedni mówili krótko i zwięźle, jak wcześniej do protokołu, inni nie mogli powstrzymać szlochu, musieliśmy przerywać rozprawy.
Pomocna była tłumaczka z języka polskiego i rosyjskiego, Wera Kapkajew. Nie tylko tłumaczyła wypowiedzi, ale dopasowywaƚa swój gƚos, by jak najlepiej oddać to, co powiedział świadek.
Jak funkcjonowała współpraca z polskimi instytucjami? Polska była zainteresowana procesem, ale przecież Warszawa i Bonn nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych.
- Polska była zainteresowana współpracą i my też. Nawet bez stosunków dyplomatycznych dobrze to funkcjonowało. Decydującą rolę odegrał tu profesor Jan Sehn, który w latach 1945-1946 kierował śledztwem w krakowskim postępowaniu. Bardzo szanowany, mówił płynnie po niemiecku, dżentelmen. Był pełnomocnikiem ministra sprawiedliwości i z ramienia Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich prowadził badania na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. Podpisaliśmy umowę sui generis i Sehn dostarczał nam akta, współorganizował wizję lokalną w Auschwitz. Ale już sama wyprawa do Polski w 1964 roku była wielką przygodą.
Bo podróż przez NRD nie wchodziła w rachubę?
- No właśnie. A Niemcy i Polska nie miaƚy połączeń lotniczych. Zdecydowaliśmy się lecieć przez Wiedeń. Wyruszyliśmy 10 grudnia 1964 roku. I trzeba wiedzieć, że według ówczesnego prawa rozprawa główna mogła zostać przerwana tylko raz i tylko do dziesięciu dni. Działaliśmy pod presją czasu.
A Niemców interesował proces załogi Auschwitz? Na archiwalnych zdjęciach widać kolejki do sali sądowej, caƚe klasy szkolne...
- Zainteresowanie było duże. Ciągle spotykam kogoś, kto mi mówi, że siedziaƚ wtedy wśród publiczności. Ale kiedy pytam o przeżycia, nie jest tego dużo.
Klasa szkolna miała przyjść przygotowana. Nie zawsze natrafiała na „interesujący” dzień. My, trzej prokuratorzy, próbowaliśmy w krótkich przerwach między posiedzeniami rozmawiać z uczniami. Wiele czasu na to nie mieliśmy. Teraz to nadrabiam.
***
91-letni Gerhard Wiese ma kalendarz wypełniony spotkaniami w szkołach. Terminy sięgają lata 2020 roku. Jest też częstym gościem na projekcjach filmu „Labirynt kłamstw”. Jego reżyser i scenarzysta, Giulio Ricciarelli, konsultowaƚ się z Wiesem podczas pracy nad filmem.
***
Proces rozpoczął się w grudniu 1963 roku. Dlaczego tak dużo czasu musiało upłynąć, żeby ścigać zbrodnie?
- Po 1945 roku spoƚeczeństwo miaƚo inne problemy: gƚód, dach nad gƚową, kiedy wróci mąż z niewoli, praca... Noce byƚy spokojne, bez nalotów bombowych. Potem proces norymberski, a tuż za nim dwanaście innych procesów przed Trybunaƚem Wojskowym. Francuzi mieli swoje procesy w Rastatt i Metz, Polacy w Krakowie z ponad 30 oskarżonymi i skazanym na śmierć Rudolfem Hoessem. W Hamburgu – Anglicy i Bergen-Belsen.
Przeciętny Niemiec mógƚ twierdzić, że alianci zaƚatwili to za nas. A kiedy kanclerz Konrad Adenauer mówił o polityce „grubej kreski”, to nie dziwi już, że spoƚeczeństwo nie paliƚo się do ścigania zbrodniarzy. Potem w Duesseldorfie toczyƚ się proces w sprawie Majdanka, w Siegen odnośnie Sobiboru, a w 1962 roku w Bonn w sprawie Kulmhof. Ci esesmani zostali skazani na dożywocie, ale zmarnowano dużo czasu.
Liczba skazanych jest niewielka w porównaniu ze zbrodniami. Dlaczego?
- Odpowiem bardzo ogólnie: dążenie do wyjaśniania tego od podstaw nie byƚo zbyt duże.
W filmie jest taka scena, w której mƚody prokurator, czyli pan lub któryś z kolegów, sƚyszy od starszych prawników, że kala wƚasne gniazdo. Dzisiaj nazwalibyśmy to mobbingiem. Czy dochodziƚo do takich scen w rzeczywistości?
- U nas nie. Zdarzaƚo się, że koledzy pytali: kiedy w końcu będziecie gotowi? Kiedy będzie wasz akt oskarżenia?
Oskarżenie wnioskowaƚo o kary dożywocia dla każdego z 22 oskarżonych. Na końcu dożywotnie kary dostaƚo tylko sześciu. Byƚ pan rozczarowany?
- Byliśmy dwukrotnie rozczarowani. Kiedy proces zbliżaƚ się ku końcowi, mieliśmy spotkanie z Fritzem Bauerem, na którym zgodziliśmy się wnioskować, że wszyscy oskarżeni podlegają karze co najmniej z powodu wspóƚudziaƚu w morderstwie, bo Auschwitz, ƚącznie z sąsiednimi obozami, byƚo „przemysƚowym ośrodkiem zagłady”. I każdy, kto w tym uczestniczyƚ, byƚ trybikiem, częścią machiny zabijania. Kara miaƚa odpowiadać jego funkcji.
Sąd przysięgƚych nie poparƚ naszego wniosku, tylko dziaƚaƚ ściśle wedƚug kodeksu karnego. Kto co uczyniƚ? Mamy na to dowody? Jeśli nie – zostanie uniewinniony. Dlatego te trzy uniewinnienia.
***
Ze względów zdrowotnych wyłączono z procesu dwóch oskarżonych. Wyroki dla pozostałych 20 przewidywały: sześć kar dożywocia, jedenaście kar pozbawienia wolności od 3,5 do 14 lat, trzy uniewinnienia.
***
Czego nie daƚo się udowodnić?
- W obozie byƚo trzech dentystów SS, którzy naszym zdaniem, szczególnie wtedy, kiedy przyjeżdżaƚy transporty z Węgier, musieli peƚnić sƚużbę na rampie, bo brakowaƚo ludzi. W przypadku jednego dentysty mieliśmy świadka, ale dla dwóch pozostaƚych już nie. Dlatego zostali uniewinnieni.
Ówczesna teoria, że każdy, kto byƚ pomocnikiem w Auschwitz, przyczyniƚ się do mordowania, znalazƚa zastosowanie dziesięć lat temu w procesie Johna Demjaniuka. W końcu!
- O wiele za późno, ale dobrze.
Co pan czuje, sƚysząc, że księgowy z Auschwitz Groening i inni w wieku 95 lat muszą stanąć przed sądem?
- Oskar Groening był promykiem nadziei. Inne postępowania zawieszono w powodu choroby lub śmierci. Nie jestem pewien, czy obecny przypadek z Hamburga dotyczący Stutthofu będzie toczyƚ się do końca.
Ale Groening byƚ zdrowy i sędzia mógƚ – ponieważ przychylił się do naszej teorii – skazać go po trzech dniach. Nie zrobiƚ tego, za co bardzo go cenię. Pozwoliƚ licznym oskarżycielom posiƚkowym reprezentujących byƚych więźniów i ich rodziny zeznać przed niemieckim sądem o swoich przeżyciach lub przeżyciach swoich bliskich. Dla ofiar to bardzo ważne. I mogę tylko mieć nadzieję, że w innych przypadkach też tak się stanie.
Po procesach zaƚogi Auschwitz pracowaƚ pan dalej jako prokurator. Jakie znaczenie ma ten historyczny proces dla pana?
- To byƚo zadanie mojego życia. Ten największy proces w powojennej historii Niemiec. Jesienią 1962 roku nie wyobrażaƚem sobie, że będzie mi towarzyszyƚ do dziś.
Kiedy odeszƚo moich dwóch kolegów prokuratorów, sam byƚem odpowiedzialny za rewizję wyroku. I kiedy się uprawomocniƚ, Fritz Bauer byƚ bardzo zadowolony, bo niemiecki sąd ustaliƚ w końcu, co się staƚo w Auschwitz. I nikt nie mógƚ zaprzeczyć istnieniu komór gazowych.
Federalny Krzyż Zasƚugi dostaƚ pan dopiero w 2017 roku, a podczas uroczystości pƚakaƚ pan...
- To byƚo wiele emocji, nie mogƚem ich powstrzymać. Nie spodziewałem się tego wszystkiego.
A co byƚo odskocznią podczas procesu, która pozwalaƚa panu prowadzić normalne życie?
- To jest jak u lekarza – wƚącza się pewna wewnętrzna ochrona, która mówi „dotąd i dalej już nie”. Cieszyƚem się, kiedy wieczorem wsiadaƚem do przepeƚnionego tramwaju i miaƚem wokóƚ siebie zwykłe życie.
Fritz Bauer zmarƚ nagle w 1968 roku. Niektórzy twierdzą, że ktoś mu w tym pomógƚ.
- Jego zwƚoki zostaƚy trzykrotnie poddane obdukcji. Czytaƚem wszystkie trzy protokoƚy i dziwiłem się, że tak dƚugo wytrzymaƚ. Jego pƚuca byƚy peƚne nowotworów. Dużo paliƚ. Pytany o ilość, odpowiadaƚ: „Dzień ma dla mnie osiemnaście godzin, co pięć minut papieros. Proszę policzyć”.
Jest pan wzorem dla innych prawników, bo przyczyniƚ się pan do ukarania sprawców z Auschwitz. Wiele zbrodni i zbrodniarzy pozostaƚo jednak bez kary. Jak pan to ocenia z perspektywy czasu?
- Wiele mogƚo potoczyć się inaczej, ale wymagaƚoby zmiany ustawy zasadniczej. Sądy w Niemczech to sprawa krajów związkowych. Byƚem przekonany, że w przypadku dochodzeń prowadzonych w Ludwigsburgu, również oni mieli oskarżać. Znali szczegóƚy, świadków, prowadzili postępowanie. Tymczasem akta były przekazywane do odpowiedniej prokuratury, która podchodziƚa do sprawy z mniejszym lub większym zapaƚem.
Rozmawiali Katarzyna Domagała-Pereira i Bartosz Dudek
Wywiad powstał w ramach wspólnej akcji Deutsche Welle, Interii i Wirtualnej Polski.
#ZbrodniaBezKary
Więcej na stronie dw.com/zbrodniabezkary