Brexit. Minął kolejny termin, ale rozmowy trwają
21 grudnia 2020Główny brytyjski negocjator David Frost wraz ze swą ekipą tkwi od dobrych paru dni w Brukseli, więc – zarządzone wskutek nowej mutacji wirusa – zawieszenie lotów z Wlk. Brytanii i zamknięcie tunelu pod Kanałem La Manche nie zakłóciło rozmów. Jednak już z niedzieli na poniedziałek upłynął termin wyznaczony przez Parlament Europejski na wypracowanie umowy handlowej Unia-Wlk. Brytania, którą europosłowie mieliby zatwierdzić jeszcze przed końcem tego roku. Z końcem grudnia wygasa bowiem pobrexitowy „okres przejściowy” – bez nowej umowy między Brukselą i Londynem wzajemne relacje gospodarcze przejdą automatycznie na ogólne zasady Światowej Organizacji Handlu. Taki scenariusz „no-deal” oznaczałby cła w wysokości nawet 10 proc. na samochody i części samochodowe i około 30 proc. na część eksportu rolno-spożywczego, którego bardzo potrzebują Brytyjczycy.
– Polityczne gry Londynu pochłonęły zbyt dużo czasu. Europarlament obecnie nie jest już w stanie ocenić porozumienia przed końcem roku. Nie będziemy naprędce odhaczać takiego tekstu. Jest zbyt ważny - ogłosił dziś Manfred Weber (CSU), szef największej, centroprawicowej frakcji europoselskiej.
Porozumienie ostatniej szansy?
Jednak inny niemiecki chadek David McAllister, szef grupy koordynacyjnej ds. Wlk. Brytanii, zapowiedział dyskusję ze służbami prawnymi europarlamentu nad „możliwymi scenariuszami”. W Brukseli dyskutuje się o możliwym pogodzeniu się z krótkim okresem „no-deal”, by rokowania z Brytyjczykami sfinalizować w pierwszych tygodniach stycznia. Jednak zespoły Michela Barniera oraz Davida Frosta, negocjatorów UE i Wlk. Brytanii, nadal stawiają na porozumienie ostatniej szansy w tym roku, które – przynajmniej w swej części ściśle handlowej – mogłoby błyskawicznie wejść w życie już od stycznia na zasadzie „zastosowania tymczasowego”.
Europosłowie byli zwykle proszeni o przegłosowywanie rezolucji ze swymi opiniami o umowach handlowych przed ich „zastosowaniem tymczasowym”, ale to nie jest warunek nieodzowny. Europarlament jest potrzebny do ostatecznego zatwierdzenia umowy, ale zgodnie z unijnymi traktatami do „zastosowania tymczasowego” wystarczyłaby decyzja unijnych ministrów w Radzie UE. Powinni już to przegłosować – to kolejny nieoficjalny deadline – najpóźniej około 27 grudnia. – Natomiast odpada scenariusz pospiesznych umów cząstkowych, o których słychać w Londynie. Unia od początku to wykluczała i tak jest nadal – wyjaśnia jeden z naszych rozmów w Brukseli.
Jak zachować uczciwą konkurencję
Projekt umowy Londyn-UE jest objętościowo gotowy w około 90 proc. i - wedle nieoficjalnych informacji - ta część jest już nawet wstępnie przetłumaczona na ponad 20 unijnych języków oficjalnych. Ale najtrudniejsze rokowania między Brukselą i Londynem od wielu miesięcy toczą się wokół sposobów, jak w warunkach umowy opartej na zasadzie „zero ceł, zero kwot eksportowych” utrzymać uczciwą konkurencję między biznesem brytyjskim i unijnym.
Chodzi przede wszystkim o obawy UE, a zwłaszcza Francji i krajów Beneluksu, że niekontrolowane wsparcie państwowe dla brytyjskich firm (np. ulgi podatkowe lub ratowanie ich przed upadkiem) będzie je uprzywilejowywać w porównaniu z firmami z UE, gdzie pomoc publiczna jest ściśle regulowana przez Brukselę. Do tego dochodzi ryzyko, że rozchodzenie się - kosztownych dla przedsiębiorców - standardów co do ochrony środowiska czy ochrony socjalnej pracowników w Wlk. Brytanii i UE także może w przyszłości upośledzać kosztowo biznes unijny zachowujący wyśrubowane wymogi unijne.
Brytyjczycy początkowo odrzucali wszelkie rozwiązania co do zachowania zbliżonego poziomu standardów („level playing field”), ale w ostatnich kilkunastu dniach – wedle przecieków – poszli na znaczne ustępstwa, choć także Bruksela miała lekko zmodyfikować swe oczekiwania. Obecnie rokowania dotyczą zatem systemu „zarządzanej dywergencji” – obie strony nie będą zaniżać standardów w porównaniu z poziomem ze stycznia 2021 r., a odpowiedzią na ewentualne przyszłe różnicowanie (gdyby np. Londyn „nie nadążał” za rozwojem norm w Unii) mógłby być system retorsji, czyli np. wprowadzania kwot eksportowych, choć – tu Unia miała poczynić krok w stronę Londynu – nakładanych w procesie dwustronnych konsultacji. Szkopuł w tym, że nadal nie ma jasności, jak dokładnie „zarządzana dywergencja” miałaby działać w dziedzinie pomocy publicznej.
Co z rybami
Drugi toksyczny temat do kwestia wzajemnego dostępu do łowisk (głównie unijnych rybaków do wód brytyjskich) oraz rynków zbytu (głównie brytyjskich rybaków do rynków we Francji, Belgii, Holandii). Choć unijno-brytyjskie rokowania w ostatni weekend dotyczyły – wedle przecieków – przede wszystkim ryb, to wciąż w Brukseli wydaje się, że jeśli negocjacje miałyby ponieść fiasko, to jednak z powodu „level playing field”, a nie ryb. Premier Boris Johnson przed dwoma tygodniami odpuścił wrześniowy projekt przepisów, które łamałyby już ratyfikowaną umowę rozwodową z UE co do specjalnych rozwiązań dla granicy irlandzkiej. W Brukseli uznano to za znak, że Londyn – choć wcześniej po stronie unijnej były wątpliwości – szczerze dąży do wynegocjowania umowy handlowej.