„Ciągle do nas strzelają!”. Życie w udręczonym Nikopolu
18 maja 2023Na obrzeżach Nikopola, na północnym brzegu Dniepru, prawie nie widać pojazdów – ani cywilnych, ani wojskowych. Soczysta, świeża zieleń drzew po obu stronach ulicy zasłania widok zniszczonych wojną budynków. Około 7 km dalej, na przeciwległym brzegu szerokiej rzeki, widać sześć reaktorów okupowanej przez wojska rosyjskie elektrowni w Zaporożu.
Od czasu do czasu z różnych kierunków słychać eksplozje. – Tam strzelają nasi żołnierze i okupanci – mówi 37-letni Oleksandr z Nikopola. Szybko tankuje samochód na stacji i rusza w drogę. Radzi jednak, by nie zostawać długo w Nikopolu. – Dzisiaj rano było w miarę cicho. Ale pocisk potrzebuje tylko 15 do 30 sekund, aby tu dotrzeć – ostrzega.
Rosyjska artyleria raz po raz ostrzeliwuje Nikopol z Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. Od rozpoczęcia rosyjskiej agresji zginęło już 44 mieszkańców, a 210 zostało rannych. Kiedy niedawno rosyjscy okupanci ogłosili ewakuację miasta Enerhodar, które znajduje się w pobliżu elektrowni, doszło do wzmożonego ostrzału Nikopola. Według naocznych świadków ucierpiały głównie osiedla w pobliżu rzeki. Przed wojną Nikopol liczył około 100 tys. mieszkańców. Według władz 40 do 50 proc. z nich nadal przebywa w mieście.
Jak wygląda codzienność w czasie wojny
Przez cały dzień pracownicy komunalni przewożą ciągnikami i przyczepami góry rozbitych cegieł, potłuczonego szkła i ram okiennych. Technicy naprawiają linie energetyczne. – Ciągle do nas strzelają! Dzień i noc. Przywracamy dostawy, żeby w przypadku zwycięstwa wszędzie było światło! – mówi pełen optymizmu technik Wiktor.
W ocenie władz obszar dotknięty zniszczeniami jest duży w samym mieście Nikopol, wzdłuż całego brzegu Dniepru. Według Jewhena Jewtuszenki, szefa regionalnej administracji wojskowej w terenie, od początku rosyjskiej inwazji prawie trzy tysiące domów zostało całkowicie lub częściowo zniszczonych.
Według niego zapowiadana przez najeźdźców ewakuacja ludności cywilnej z Enerhodaru i innych okupowanych miejscowości w pobliżu Zaporoża nie oznacza wycofania stamtąd wojsk rosyjskich ani zaprzestania ostrzału.
Ołeksandr, pracownik huty żelaza w Nikopolu, podczas niedawnego ostrzału był na nocnej zmianie. Kiedy wrócił do domu, zobaczył, że dach jest zniszczony, ściany i samochód są uszkodzone, a pies nie żyje. – Wszystko tutaj można zniszczyć w ciągu sekundy! Dobrze, że nikt z rodziny nie został ranny. Moja żona zdążyła zbiec do piwnicy, kiedy nastąpiły pierwsze eksplozje, a potem uderzył tu pocisk – relacjonuje.
Nadal nie może tego wszystkiego pojąć, ale jest wdzięczny służbom miejskim za szybką pomoc. Rozciągnęły one na dom specjalną folię i pomogły usunąć gruz.
W Nikopolu jest woda, gaz i prąd, działają szpitale i komunikacja miejska. Sklepy i targowiska w centrum miasta są otwarte i – w przeciwieństwie do pustych ulic na obrzeżach – jest tu dużo ludzi.
W parku mężczyzna daje młodej kobiecie kwiaty, całują się i uśmiechają. Nagle rozlega się alarm powietrzny, ale ani ona, ani kobieta z małą dziewczynką nie reagują. Dlaczego nie uciekają? Kobieta odpowiada, że dziś nie będzie ostrzału. – Na Telegramie jest kanał, na którym zamieszczane są informacje z Enerhodaru. Dziś po drugiej stronie przenosi się tylko sprzęt – mówi.
Nie można panikować
Natalia pracuje przy klombie naprzeciwko wejścia do swojej firmy. Dlaczego zajmuje się roślinami akurat podczas nalotu? Jak mówi, wielu mieszkańców miasta jest przyzwyczajonych do takich sytuacji.
– Jestem spokojna, bo wierzę w zwycięską kontrofensywę armii ukraińskiej. Powiem więcej: wszyscy tak robimy. Posadziliśmy nawet wszystko w naszych ogródkach warzywnych. A więc w ogrodach i podwórkach panuje porządek! – mówi 39-latka. Podkreśla, że nie należy wpadać w panikę, nawet jeśli jest się tak blisko frontu.
Aż tak odważna nie jest z kolei 69-letnia Wiktoria. – Zawsze bardzo się boję. Nie mogę znieść hałasu, kiedy coś nadlatuje, a potem wybucha – przyznaje. Pokazuje podwórze swojego bloku, w który kilkakrotnie trafiały pociski.
Mówi, że prawie każdą noc spędza z mężem w piwnicy, bo ich mieszkanie jest na ostatnim piętrze. – Z górnych pięter prawie każdego domu widać elektrownię i jak tam strzelają. Wszystkie te górne kondygnacje są na bezpośredniej linii ognia – pokazuje emerytka.
Wiktoria przyznaje, że wojna bardzo ją zmieniła. Bardzo schudła, w piwnicy kilka razy poważnie zachorowała, a wojna to dla niej także duże obciążenie psychiczne. – Przed wojną byłam zupełnie inną osobą – mówi przez łzy. Miała pogodny charakter, pomagała ludziom i myślała, że może się szczęśliwie zestarzeć.
„Jesteśmy zakładnikami sytuacji”
Mimo ciągłych ostrzałów Wiktoria nie zamierza opuszczać Nikopola, bo chce mieszkać w domu i blisko córki. A ta z kolei nie chce rezygnować z pracy.
Ołeksandr też nie planuje opuszczać miasta – mimo ostrzałów i zagrożenia nuklearnego, jakie stwarza rosyjska okupacja pobliskiej elektrowni. Nie wyobraża sobie życia w innym regionie kraju, a co dopiero za granicą.
– Kto nas jeszcze potrzebuje? Ludzi, którzy mają przejść na emeryturę. A jeśli chodzi o zagrożenie nuklearne, ludzie nadal mieszkają w strefie czarnobylskiej – zauważa mężczyzna.
Kilka miesięcy temu mieszkańcy Nikopola otrzymali tabletki jodu na wypadek awarii w elektrowni jądrowej. W marcu lokalne władze ogłosiły dobrowolną ewakuację z miasta. To zalecenie nie zostało jeszcze wycofane.
Wszyscy mieszkańcy Nikopola, z którymi DW zdołała porozmawiać, obawiają się, że rosyjskie wojska zwiększą ostrzał z powodu spodziewanej kontrofensywy ukraińskich sił zbrojnych.
– Mam nadzieję, że los Bachmutu się tutaj nie powtórzy. Jesteśmy zakładnikami sytuacji, bo ukraińska armia nie będzie mogła strzelać z Nikopola w kierunku elektrowni jądrowej – mówi starszy mężczyzna imieniem Mykoła, który po zakończeniu alarmu zaopatrzył się w sklepie w centrum Nikopola w kilkudniowy zapas mleka i chleba. – Na wszelki wypadek – zaznacza.