COP24: Dokąd uciekać, gdy zaleje wyspę?
14 grudnia 2018„Myślicie o wszystkim, tylko nie o nas” – takie dramatyczne okrzyki kilkudziesięciu młodych ludzi można było usłyszeć w głównym holu Międzynarodowego Centrum Konferencyjnego w Katowicach podczas finiszu dwutygodniowego szczytu klimatycznego. Młodzi zablokowali część schodów, by zwrócić na siebie uwagę.
- To my i nasze dzieci zapłacą za to, co kraje przemysłowe teraz robią ze środowiskiem. Nie chcemy do tego dopuścić – mówi Pauline, 20-letnia francuska aktywiska, podnosząc transparent z napisem „Zatrzymać zmiany klimatu”.
Rządy robią za mało
W innym sektorze członkowie organizacji pozarządowych blokują schody, po których zwykle wchodzą delegacji. – Dziś, w ostatnim dniu obrad, wybrali inną drogę, by się z nami nie konfrontować – zauważa Adam Pawloff, ekspert Greenpeace ds. Europy Środkowo-Wschodniej.
Eksperci ostrzegają, że atmosfera ociepli się w tym stuleciu o 3 stopnie Celsjusza, co zaburzy równowagę biologiczną i doprowadzi do ekologicznej katastrofy. – Obecne działania rządów są niewystarczające, by zażegnać katastrofę. Plan Unii Europejskiej, by do 2030 roku zredukować emisję dwutlenku węgla o 40 procent, niewiele tu pomoże, ale nawet to nie jest realne – mówi Pawloff w rozmowie z Deutsche Welle.
Ambitne cele finansowe
Ekolodzy są także sceptyczni co do ambitnych celów katowickiego szczytu klimatycznego. Tym razem chodzi o kwotę 100 miliardów dolarów, którą zdaniem uczestników szczytu kraje przemysłowe powinny rocznie inwestować w zwalczanie skutków zmian klimatu.
Mówi się już o tym od lat i wiele państw deklarowało już swoje wkłady. Największym dawcą mogły stać się Stany Zjednoczone ze składką w wysokości 4 miliardów dolarów, ale po odrzuceniu przez Donalda Trumpa przyjętych w 2015 roku w Paryżu celów klimatycznych, stało się to nierealne. Teraz do największych potencjalnych donatorów mogą należeć Niemcy ze składką w wysokości 1,5 miliarda dolarów.
Zmiany klimatu a bezpieczeństwo
Pojawia się pytanie, w jaki sposób bogate kraje mają oceniać realne potrzeby krajów mniej rozwiniętych, które najbardziej cierpią wskutek ocieplania się globu. W tym celu trzeba stworzyć jednolite kryteria badania skutków zmian klimatu. Uczestnicy katowickiego szczytu chcą doprowadzić do pierwszej w historii „globalnej inwentaryzacji” tych skutków. Jeen z nich to obniżenie poziomu bezpieczeństwa, gdyż anomalie pogodowe i zakłócanie biologicznej równowagi prowadzą do głodu, wojen i masowych migracji.
Dokąd uciekać?
O tych zagrożeniach mówiła w niemieckim pawilonie na COP24 przedstawicielka wyspy Nauru przy ONZ Marlene Moses. Jej ojczyzna to była niemiecka kolonia i jedno z najmniejszych państw świata. Niespełna 10 tysięcy ludzi zamieszkuje tam 21 km kwadratowych, otoczonych zewsząd wodami Pacyfiku. Jeśli poziom oceanów wskutek ocieplenia klimatu nadal będzie się podnosił, to wyspa może zatonąć.
– My nie mamy nawet kraju, do którego możemy emigrować. Ja najwyżej mogę wskoczyć do swojego kajaka i dotrzeć nim do kajaka mojej znajomej – mówiła Moses, próbując obrazowo nakreślić grozę sytuacji.
Niemiecka inicjatywa w ONZ
Uświadomienie rządom związku pomiędzy klimatem a bezpieczeństwem, to zadanie, którego chcą się podjąć Niemcy podczas nadchodzącego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. – Konflikty na świecie zaczynają się od tego, że ludzie tracą podstawę swej egzystencji, że nie mają co jeść i gdzie mieszkać. To destabilizuje sytuację polityczną – tłumaczyła Michaela Spaeth, odpowiedzialna w niemieckim MSZ za politykę klimatyczną.
Dodała, że zadaniem Rady Bezpieczeństwa jest zapobieganie konfliktom, dlatego Niemcy chcą włączyć kwestie klimatyczne do tych czynników, które bierze się pod uwagę rozpatrując zapalne punkty na mapie świata.
Raportowanie strat i zniszczeń
Uczestnicy katowickiego szczytu opowiadają się za wzmocnieniem niemal martwego dotychczas Warszawskiego Mechanizmu Strat i Zniszczeń, który stworzono podczas COP19 w Warszawie w 2013 roku. Chodzi o dokładne dane dotyczące skutków zmian klimatu w krajach ubogich, którym należy się pomoc finansowa wysoko uprzemysłowionych „trucicieli”.
Zadanie na najbliższą przyszłość to stworzenie takiego przepływu pieniędzy, by trafiały one od bogatych do biednych, jednak nie w ręce skorumpowanych urzędników, lecz do naprawdę potrzebujących.
Niemcy, które są w UE największym unijnym emitentem dwutlenku węgla do atmosfery, nadal eksploatują swoje kopalnie. W ogłoszonym w Katowicach dorocznym rankingu CAN (Climate Action Network), międzynarodowej sieci 1300 organizacj pozarządowych, Niemcy zajmują 27. miejsce na liście 60 krajów. Są wprawdzie wyżej niż Iran, USA czy Arabia Saudyjska, ale dużo niżej niż Szwecja czy Maroko. Zdaniem aktywisty CAN Stephana Singera, rola Niemiec jako lidera ekologicznej transformacji to przeszłość. – Niemcy muszą przyspieszyć wychodzenie z węgla – mówi Singer.
Nieunikniona transformacja
Podczas katowickiego szczytu Niemcy miały zaprezentować ostatnią fazę trwającego już od lat zmniejszania eksploatacji złóż węgla. Zamknięcie ostatniej kopalni miało nastąpić w 2018 roku. Wbrew oczekiwaniom, rządowa Komisja Węglowa nie przedstawiła w przeddzień COP 24 terminu ostatecznego odejścia od węgla, mając na względzie tysiące miejsc pracy w górnictwie, zwłaszcza we wschodnich krajach związkowych.
Niemiecka minister środowiska Svenja Schulze (SPD) podkreślała podczas szczytu klimatycznego, że rząd będzie się trzymał ustaleń Komisji Węglowej, jednak jej zdaniem droga odchodzenia od energii napędzanej węglem jest przesądzona, i to nie tylko dla Niemiec. – To także droga, którą podąży Polska. Też prędziej czy później będziecie musieli zrezygnować z węgla. To już się dzieje w Niemczech. Musimy osiągnąć taki poziom emisji gazów cieplarnianych, który będzie neutralny dla klimatu – mówiła Schulze w rozmowie z DW. Podkreśliła, że nie wolno przerzucać odpowiedzialności za klimat na przyszłe pokolenia, zaś podczas transformacji energetycznej należy postępować fair wobec swoich obywateli i angażować ich w procesy przemian.
Koszty ochrony klimatu
W Katowicach Niemcy robią jednak wiele, by nie sprawiać wrażenia, że przybyli tu z pustymi rękoma. Niemiecka delegacja z duma przedstawiała dane na temat zaangażowania Niemiec w stosunkowo nową dziedzinę: ubezpieczenia od następstw anomalii pogodowych oferowane biedniejszym krajom. Od czasu porozumień paryskich w sprawie klimatu z 2015 roku Niemcy przeznaczyły na ten cel 300 milionów euro, z czego większość została już wykorzystana.
Niemcy zapowiadają też podwojenie wkładu w Green Climate Fund. Ma on wynosić 1,5 mld euro rocznie. Ten stworzony w 2010 roku mechanizm finansowy działający pod patronatem ONZ ma pomóc zahamować ocieplanie klimatu zgodnie z paryskimi celami klimatycznymi. Początkową ambicją była kwota 100 mld dolarów, którą sygnatariusze z Paryża mieli przeznaczać rocznie na cele klimatyczne. Stało się to jednak utopią, do czego przyczyniło się między innymi odrzucenie tzw. celów paryskich przez Donalda Trumpa.
Problemów nastręcza także przyjęcie przez kraje jednolitych kryteriów kwalifikowania wydatków na cele klimatyczne. Teraz każdy kraj robi to uznaniowo, a niektóre kraje jak Brazylia czy Chiny nie zgadzają się na wgląd międzynarodowych organizacji w dane, na których podstawie obliczają swoje wydatki. Ujednolicenie kryteriów, to jedna z ambicji katowickiego szczytu.
“Mapa drogowa” paryskich porozumień
Główny cel to opracowanie “mapy drogowej”, która ma doprowadzić do zahamowania wzrostu średnich temperatur światowych. W 2100 roku nie mogą być one wyższe niż 2 stopnie Celsjusza powyżej średnich temperatur okresu przedindustrialnego (połowa XIX. wieku). Oznacza to odchodzenie przez kraje uprzemysłowione od gospodarki opartej na węglu.
Eksperci obserwujący szczyt najbardziej obawiają się postawy USA, które pod rządami Donalda Trumpa odcinają się od celów klimatycznych. Podczas prac nad końcowym komunikatem, którego projekt wyjściowy liczył 300 stron, przedstawiciele USA wraz z negocjatorami z Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej i Rosji byli przeciwni wiążącym deklaracjom. Kraje te wolałyby nie podpisywać się pod planem realizacji celów klimatycznych, a jedynie “przyjąć to do wiadomości”. Bez podpisu “największych trucicieli”, jak określa się te kraje w katowickich kuluarach, dokument stałby się pustą deklaracją.
Klimatyczna dyplomacja
Ann-Katrin Schneider, ekspertka z niemieckiego Związku Środowiska i Ochrony Przyrody (BUND), mówi jednak o “tylnej furtce”, którą chcą sobie zostawić Amerykanie na wypadek zmiany prezydenta w kolejnych wyborach: “Z zainteresowaniem obserwuję, jak Stany Zjednoczone, które w zasadzie chcą odcinają się od porozumień paryskich, starają się wpływać na negocjacje. Mam wrażenie, że to zwolennicy tych porozumień, którzy robią wszystko, by kolejny rząd USA mógł zaakceptować tutejsze ustalenia”.
Dlatego niemiecka minister środowiska Svenja Schulze jest dobrej myśli w sprawie osiągnięcia kompromisu. "Rozmowy są trudne i czekają nas długie noce”, mówiła minister dwa dni przed końcem szczytu.