Sytuacja jest dramatyczna, zagmatwana i pełna sprzeczności. Od kilku dni źle kojarzona krzywa infekcji znowu pnie się w Niemczech górę. Ostrzegali przed tym eksperci z dziedziny nauki i polityki, gdy na początku marca podjęto decyzję o luzowaniu restrykcji po czterech miesiącach twardego lockdownu. Szkoły, przedszkola, zakłady fryzjerskie i sklepy mogły się otworzyć – pod pewnymi warunkami.
Zostało to uzgodnione przez kanclerz Angelę Merkel i szefów rządów 16 krajów związkowych po ciężkich zmaganiach. Miliony ludzi, którzy mają dość tego ciągłego tam i z powrotem, odebrały te decyzje jako coś wyzwalającego. Era pozornie niekończących się ograniczeń wydawała się dobiegać końca. A jednak przeczuwano, że sytuacja może się szybko odwrócić. W zasadzie ludzie o tym wiedzieli.
Ocalić Niemcy przed zapaścią
Obawy wirusologów nie były wyssane z palca. Opierają się one na stale aktualizowanych obliczeniach, uwzględniających nowe dane. Na przykład o niebezpiecznych mutacjach koronawirusa lub konsekwencjach rosnącej mobilności. Niemniej jednak nadzieja na więcej niż krótkotrwałą ulgę nie była irracjonalna. Wiązała się bowiem z obietnicą przyspieszenia akcji szczepień i przeprowadzania większej liczby testów. To ważne warunki dla kontrolowanego zmniejszenia liczby przypadków COVID-19 i poprzez ostrożne otwarcie uratowania kraju przed ekonomiczną i mentalną zapaścią.
Ale zespół Angeli Merkel i premierów krajów związkowych po raz kolejny zawiódł nadzieje na niezawodne wyjście z covidowego labiryntu. Do późnych godzin nocnych toczyli małostkowe spory o to, czy i na jakich warunkach powinno być możliwe podróżowanie po Niemczech w czasie świąt wielkanocnych. I kto kogo, w jak dużym gronie może spotkać w czasie świąt wielkanocnych. Dla zwolenników twardej linii nawet najmniejsze ustępstwa są horrorem.
Dylemat: żadna strategia nie sprawdziła się
Jednak zwolennicy strategii „zero”, czyli całkowitego lockdownu, zbytnio ułatwiają sobie zadanie, jeśli zawsze odnoszą się tylko do liczby zakażeń i zgonów. Po roku życia z koronawirusem bez zdecydowanego przełomu na lepsze, większość ludzi straciła cierpliwość i wiarę w niezawodną strategię radzenia sobie z pandemią. W najnowszym sondażu przeprowadzonym przez instytut badania opinii publicznej YouGov dwie trzecie respondentów jest niezadowolonych z zarządzania kryzysowego.
To niepokojąca i alarmująca liczba, zwłaszcza w roku, w którym odbędą się jeszcze wybory do czterech landtagów, a we wrześniu wybory do Bundestagu. Jest w tym wiele politycznego i społecznego dynamitu. Koronasceptycy i wrogowie demokracji od początku pandemii próbują wykorzystać kryzys do własnych celów. Raz po raz prowadzi to do zamieszek, takich jak te, które miały miejsce w miniony weekend w Kassel.
Niemcy zmierzają w złym kierunku
Wnioski są niepokojące. Niemcy nie są w stanie opanować koronakryzysu, ponieważ nie zdołały na czas opracować długoterminowych koncepcji. Wszystko szło w miarę dobrze, dopóki wskaźniki infekcji i zgonów były stosunkowo niskie, nawet jak na standardy międzynarodowe. Tak było do jesieni 2020 r. Od tego czasu te decydujące parametry gwałtownie wzrosły, a wiarygodność polityki gwałtownie spadła. Dodatkowo podsycane przez skandale przy zamówieniach maseczek ochronnych, w które zamieszani są posłowie Bundestagu. Niemcy zmierzają w złym kierunku. Obecnie nie widać wyjścia z covidowego labiryntu.