„Der Spiegel”: Zła protekcjonalność wobec Polski i Węgier
11 grudnia 2020Komentując porozumienie w unijnym sporze o budżet i praworządność niemiecki tygodnik „Der Spiegel” pisze w wydaniu online, że Warszawa i Budapeszt ogłosiły się „pogromcami zagrożenia, które same wywołały”. „Mechanizm praworządności to narzędzie lewicowo-liberalnego mainstreamu w Europie, aby wmusić dobrym katolickim Polakom i Węgrom muzułmańskich uchodźców i małżeństwa gejów, tak mówił przede wszystkim Orban. W rzeczywistości nigdy nie chodziło o to, ale o prostą zasadę: kto chce pieniędzy z Brukseli, ten nie może u siebie demontować państwa prawa, chociażby poprzez tworzenie politycznych gremiów, które kontrolują sądy, jak jest w Polsce” – pisze korespondent tygodnika Jan Puhl.
Sztuczna wojna kulturowa
Dodaje, że ani Viktor Orban, ani Mateusz Morawiecki nie czują się winni, chociaż „stworzyli w swoich krajach sytuację, która zdaniem wielu ekspertów dziś uniemożliwiłaby ich przystąpienie do UE”. „Stylizują konflikt o podstawowe demokratyczne pryncypia, jak trójpodział władzy czy niezawisłość sądów na wojnę kulturową. Robią tak właściwie zawsze, kiedy ktoś jest innego zdania. Wówczas adwersarz, w tym przypadku UE, nie przedstawia godnych rozważenia argumentów, ale przypuszcza atak na istotę polskości albo węgierskości” – pisze Puhl.
Jego zdaniem taka polemika zawiera w sobie hierarchę wartości, która jest wroga demokracji. „Definiowany przez PiS i Fidesz kanon narodowo-ideologiczny, czyli chrześcijańskość, tradycyjna rodzina z jasnym podziałem ról mężczyzny i kobiety, jedność - to wszystko ma wyższą rangę niż podstawowe zasady demokratyczne. Wobec prawdziwych narodowych wartości pryncypia, takie jak pluralizm i trójpodział władzy są w ich oczach liberalnym luksusem” – komentuje dziennikarz „Spiegla”.
Dodaje, że „z tymi ludźmi UE, a dokładniej niemiecka prezydencja poszła na kompromis w sprawie mechanizmu, który pozwolić ma na przykręcenie kurka z pieniedzmi w przypadku naruszania zasad rządów prawa. Puhl przestrzega jednak przed uleganiem pokusie, by uderzyć w protekcjonalne tony wobec wschodnioeuropejskich państw UE, które dziennikarz nazywa „unijnymi Ossis”. Ossi to nieco pogardliwe określenie mieszkańca wschodnich Niemiec. „W sensie: Dajemy im pieniądze naszych podatników, chociaż nie są nawet dobrymi demokractami. Dlaczego nikt ich nie wyrzuci? Brytyjczycy mieli przynajmniej na tyle przyzwoitości, by odejść” – pisze Puhl.
Dobrobyt to także zasługa Wschodu
„Ale to nie jest tak, że <my>, płatnicy netto, darujemy pieniądze na wschodzie z czystej empatii albo nawet z poczucia wstydu za tę sprawę z II wojną światową. Kompromis z czwartkowego wieczoru był możliwy nie dzięki pobłażliwości Zachodu, ogromnej cierpliwości niemieckiej prezydencji wobec jeszcze niedojrzałych wschodnich sąsiadów. Doszedł do skutku nie tylko dlatego, że UE potrzebuje budżetu i koronafunduszu pomocowego, ale także, a może przede wszystkim dlatego, że <my>, szczególnie Niemcy, niewyobrażalnie dużo korzystamy na rozszerzeniu UE na wschód” – zauważa Puhl.
Wskazuje, że Polska i Wegry to ogromny rynek zbytu, „oferują pracowników, którzy są dobrze wyszkoleni i stawiają się przy taśmie produkcyjnej za ułamek tych pieniędzy, jakich żada mechatronik ze Stuttgartu. Nie jest rzadkością, że Budapeszt i Warszawa przekazują pieniądze z Brukseli dalej niemieckim inwestorom, w formie wydatków na infrastrukturę. Dobrobyt UE zawdzięczamy również jej wschodowi” – ocenia niemiecki dziennikarz.
W jego ocenie PiS i Fidesz mogą się utrzymać przy władzy przynajmniej tak długo, dopóki mechanizm praworządności nie zacznie działać. „Przy odrobinie szczęścia jeszcze ich dotknie. Wielu w UE nie miałoby nic przeciwko temu, bo za swój kurs nie zyskali oni wielu sojuszników, a stracili bardzo dużo sympatii” – konkluduje Puhl.