Dobra wola i ignorancja
19 grudnia 2009Sikorski i Westerwelle postanowili dokonać przeglądu realizacji polsko-niemieckiego Traktatu o Dobrym Sąsiedztwie. Od jego podpisania minie już wkrótce dwadzieścia lat. To szmat czasu, który przyniósł wiele zmian. Dlatego to dobry pomysł, by dziś - w już innej epoce - wziąć pod lupę ten dokument i wspólnie zbadać jak został wcielony w życie, nazwać po imieniu deficyty i usunąć je. Być może w trakcie dyskusji pojawią sie także pomysły, jak przystosować Traktat do nowych czasów. O tym także trzeba porozmawiać.
Polskiej stronie (słusznie) zależy na tym, by zwrócić przede wszystkim uwagę na sprawę nauczania języka polskiego dla dzieci niemieckiej Polonii. Podczas gdy strona polska wzorowo wywiązuje sie z zapisu o dostępie dzieci mniejszości niemieckiej w Polsce do języka ojczystego nie można tego powiedzieć o stronie niemieckiej. Chlubnym wyjątkiem jest tu Północna Nadrenia-Westfalia (nota bene największe obok Berlina skupisko Polonii). Bardzo miło było mi - jako Polakowi - gdy moja córka poszła w Kolonii do szkoły podstawowej i nauczycielka zapytała - na wstępie - “Państwo z Polski? Czy życzą sobie Państwo, by Państwa dziecko uczyło sie języka polskiego?”. Tak powinno być wszędzie gdzie mieszkają Polacy. Doświadczenie Polonii uczy jednak, że w tej kwestii nie ma automatyzmu. Realizację traktatu na tym najniższym, praktycznym szczeblu trzeba było wywalczyć i wychodzić. Udało sie to tam, gdzie znaleźli sie ludzie, którzy potrafili się zorganizować i utworzyć polityczne grupy nacisku.
Problemy z nauczaniem języka
Problem z realizacją traktatu w tym punkcie polega na tym, że Niemcy mają strukturę federalną. Za szkolnictwo odpowiadają kraje związkowe (czyli minipaństewka z własną konstytucją, parlamentem i rządem). To one są więc wykonawcami traktatu w kwestii dostępu do nauczania języka polskiego. Dlatego naciski na Berlin to tylko jedna droga. Inna - bardziej skuteczna - to, jak pokazuje przykład Północnej Nadrenii-Westfalii, nacisk oddolny na szczeblu lokalnym.
Inny problem to tzw. polityka integracyjna, która prowadzi do napięć - nie tylko zresztą z Polakami. Po dziesięcioleciach udawania, że Niemcy nie są krajem imigracyjnym, niemiecka polityka dopiero zu rządów Schroedera uznała stan faktyczny. Nagle okazało sie, że w kraju między Odrą a Renem mieszka ponad 8 milionów cudzoziemców, a niektóre grupy narodowościowe - jak Turcy czy Kurdowie - tworzą “równoległe społeczeństwa”. To właśnie cudzoziemcy są statystycznie nadreprezentowani wśród najbiedniejszych i bezrobotnych. Po nitce do kłębka - okazało sie, że większość dzieci cudzoziemców ma problemy językowe w szkole, a bez perfekcyjnej znajomości języka nie mają szans w konkurencji z rdzennymi Niemcami. W efekcie rzadko które dziecko tureckich imigrantów zdaje maturę - większość kończy szkoły najniższego szczebla i zasila szeregi bezrobotnych. Stąd podstawą polityki integracyjnej (i pomocy w awansie społecznym) stało sie nauczanie języka niemieckiego dla dzieci imigrantów. Dlatego - choć brzmi to kuriozalnie - rząd Bawarii zaproponował Polonii dofinansowanie … nauczania języka niemieckiego.
Polacy to nie Turcy
Jednak w przypadku niemieckiej Polonii argumentacja tego typu jest co najmniej niestosowna. Polacy są bowiem tak dobrze zintegrowani, że wręcz niewidoczni. Dowodem na to jest, że musiało minąć aż 60 lat, by w Bundestagu zasiadła pierwsza posłanka polskiego pochodzenia, podczas gdy polityk pochodzenia tureckiego jest szefem jednej z partii reprezentowanych w Bundestagu. Poza tym dzieci polskich imigrantów cieszą się wśród niemieckich nauczycieli dobrą opinią, częściej niż dzieci Turków zdają maturę i trafiają na studia. Nie nauczanie języka polskiego jako ojczystego jest tu przeszkodą w rozwoju, ale sztywne i bezmyślne trzymanie się niemieckich urzędników jedynej słusznej linii.
Uniknąć grzechu pierwododnego
To wszystko może zostać wyjaśnione, o ile uda sie uniknąć błędu, który towarzyszył narodzeniu Traktatu polsko-niemieckiego. Został on bowiem wynegocjowany bez udziału przedstawicieli niemieckich landów. Dlatego powinni się oni znaleźć w polsko-niemieckiej komisji, która dokona przeglądu realizacji traktatu. Wiele zależy bowiem od dobrej komunikacji - po niemieckiej stronie nie ma złej woli, jest jednak sporo niewiedzy i zwykłej ignorancji.
Bartosz Dudek
red.odp.: Małgorzata Matzke