"O przymusowych wysiedleniach trzeba inaczej opowiadać"
11 grudnia 2015Róża Romaniec: Od niedawna jest Pan komisarycznym dyrektorem Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". Co jest największym wyzwaniem dla wystawy poświęconej przymusowym wysiedleniom?
Uwe Neumaerker: Moim zdaniem z tematu przymusowych wysiedleń, wypędzeń trzeba zdjąć odium brudu. Ta tematyka wydaje się być skażona, wielu źle na nią reaguje, pomimo, że ten temat dotyczy bardzo wielu w Niemczech i Europie. Chciałbym, aby zyskał on szeroką akceptację społeczną.
RR: "Brud" to mocne słowo. Dlaczego ten temat tak ugrzązł?
UN: Bo jest bardzo wąsko postrzegany, przypinany gdzieś na skraju prawicy. To niesłuszne. Jest to wprawdzie temat Związku Wypędzonych, ale dotyczy około jednej trzeciej społeczeństwa. Wielu wysiedleńców nigdy nie było członkami w żadnej organizacji tych środkowisk. Musimy nauczyć się inaczej o tym mówić. Nie ulega wątpliwości, że wypędzeniom po 1945 roku winna była wojna rozpoczęta niemieckim atakiem na Polskę i zakończona ich zupełną klęską. To ona doprowadziła do wysiedleń milionów Niemców, ale też Polaków, Litwinów, Ukrainców i innych. To doświadczenie na długo wycisnęło piętno na naszym kontynencie.
RR: Początkowo planowano wystawę, która skoncentruje się właśnie na historii oraz prezentacji losów różnych grup etnicznych i narodowościowych w kontekście przymusowych przesiedleń. Czy to nadal aktualne?
UN: Przygotowujemy wystawę dotyczącą historii, ale musimy się w niej odnieść do dzisiejszej sytuacji. Nie wiem jeszcze, czy to zostanie zawarte w stałej ekspozycji czy będzie wystawa uzupełniająca. Ale na pewno nie możemy tego zignorować.
RR: Ale to trochę inny plan, niż ten, jaki miał na początku Związek Wypędzonych?
UN: Wzbraniam się przed jego demonizowaniem. We wszystkich organizacjach są czarne owce. Wielu byłych wypędzonych angażuje się dziś w pomoc dla uchodźców, bo znają to doświadczenie z autopsji. Przedstawiciele Związku obecni w radzie fundacji starają się konstruktywnie współpracować i są otwarci na moje propozycje.
RR: Prace nad realizacją wystawy trwają. Jaka myśl przyświeca Panu w koncepcji tej ekspozycji?
UN: Myślę o tym, że w Berlinie istnieje wiele placówek poświęconych historii i rozliczaniu się z przeszłością - zarówno tą nazistowską jak i z reżimem komunistycznym. Wszystkie przyciągają masy ludzi z całego świata, każda od 500 tys. do miliona gości rocznie. Z tego 70 proc. to młodzież pomiędzy 17. a 25. rokiem życia. Blisko 60 proc. to turyści. W tej wystawie muszą się więc odnaleźć zarówno ofiary przesiedleń ze Związku Wypędzonych, jak i ci młodzi ludzie, którzy nie znają Koenigsberga ani Śląska. Czasem to przypomina kwadraturę koła. Nie ma więc sensu opowiadanie o Śląsku, bo odwiedzający nie mają pojęcia, gdzie on leży. Dziś trzeba treści historyczne opowiadać uniwersalnie - mówiąc o utracie ojczyzny, ucieczce, osiedleniu na obcych ziemiach, migracji. Historii nie można już izolować od teraźniejszości. To właśnie ma na myśli Angela Merkel, kiedy mówi, że Niemcy w obliczu własnych doświadczeń ponoszą szczególną odpowiedzialność. Musimy się jej stawić, niezależnie, czy mówimy o uchodźcach, antysemityźmie, antycyganiźmie czy homofobii.
RR: Czyli to już dość inna wystawa?
UN: Moim celem jest wzbudzić wzajemną empatię - zarówno dla 12 milionów Niemców, jak i dla milionów innych grup, uchodźców, którzy do dziś uciekają z ojczyzny. Tylko tak to może zafunkcjonować.
RR: Jak daleko zaawansowane są prace nad ekspozycją?
UN: Pracujemy już nad nią z konkretnym biurem planowania. Dobre rozwiązania nie powstają naprędce, stąd pośpiech nie jest wskazany. Ta wystawa musi zostać przyjęta nie tylko w Berlinie, ale też w Europie. W Polsce powstają obecnie duże projekty ekspozycyjne. Chcemy dotrzymać kroku albo być nawet lepsi.
RR: Rząd szuka nowego dyrektora, ale okazuje się to trudniejsze, niż myślano. Jak długo zakłada Pan pozostać dyrektorem komisarycznym?
UW: Stoję do dyspozycji dopóki nie zostanie wyłoniony nowy dyrektor. Nie jest go łatwo znaleźć, bo ta osoba musi spełniać wiele wymogów równocześnie. Musi nadzorować duży projekt budowlany, przygotować poważną ekspozycję, organizować imprezy i wydawać publikacje, być ekspertem w tym szczególnym temacie, zarządzać kadrami, budżetem i koordynować wszystkie te działania. Mam nadzieję, że minister ds. kultury i powołana teraz specjalna komisja znajdą dobrego kandydata. Kiedy - tego nie potrafię powiedzieć.
RR: Ale im dłużej to trwa, tym gorzej dla projektu... Czy istnieje dla niego zasadnicze ryzyko?
UN: Owszem istnieje, ale myślę, że uda nam się wyjść z impasu. Zarówno uchwała Bundestagu, jak i istniejąca koncepcja pozostawiają wiele swobody w realizacji projektu. Teraz mniej chodzi o pytanie "co", a bardziej o "jak". Musimy znaleźć inteligentne rozwiązania. W radzie wszyscy o tym wiedzą.
RR: Ale jak wygląda ta współpraca w radzie, skoro jest ona skłócona z gremium naukowym fundacji? Większość historyków wycofała się ze współpracy.
UN: Fundacja musi się skoncentrować na meritum, czyli na wystawie. Koncepcja jest, teraz trzeba zdecydować o kształcie ekspozycji. Nie można cofnąć istniejącego konfliktu, ale ciągłe oglądanie się za siebie w niczym nie pomoże.
RR: Ale skoro renomowani naukowcy odmawiają współpracy, to coś jest nie tak.
UN: Niewątpliwie chodzi o uznane autorytety i mam nadzieję, że uda nam się takie pozyskać też w przyszłości. Ale teraz mniej ważna jest historyczna debata a bardziej znalezienie formy przekazu historii i ustalenie jego kontekstu. Kiedy powstanie tzw. scenariusz wystawy, przyjdzie kolej na ekspertyzę historyków.
Róża Romaniec, Berlin
Uwe Neumaerker jest od 2009 roku dyrektorem Fundacji "Pomnika Pomordowanych Żydów Europy". W listopadzie 2015 roku minister ds. kultury w Urzędzie Kanclerskim powierzyła mu także pełnienie komisarycznie funkcji dyrektora Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" po tym, jak wybrany w konkursie nowy dyrektor się wycofał zanim jeszcze rozpoczął pracę w fundacji. Powodem były m.in. protesty rady naukowej i brak wystarczającego politycznego poparcia.