Dziennikarze nie zawsze w pełni korzystają z wolności prasy
3 maja 2017Deutsche Welle: Dzisiaj przypada Światowy Dzień Wolności Prasy. W rankingu organizacji Reporterzy bez Granic Niemcy zajmują 16. pozycję, choć w 2015 były jeszcze na 12. miejscu. Gdzie kryją się jeszcze zagrożenia dla wolności prasy w Niemczech?
Horst Pöttker: Spadek w rankingu wynika z tego, że reporterzy są na demonstracjach Pegidy atakowani i przeszkadza im się w relacjonowaniu. Niemcy są nadal krajem, który cieszy się wielką wolnością prasy. Mimo wszystko istnieją zagrożenia. Szczególnie w obszarach, w których wolność prasy nie ma nic wspólnego z prawem, tylko z ekonomią i kulturą. Ekonomią, bo chodzi o koncentrację mediów. Im mniej głosów wypowiada się publicznie, tym mniejsza jest możliwość wyboru źródła informacji. Z kolei niebezpieczeństwa w obszarze kulturowym polegają na tym, że dziennikarze nie zawsze w pełni korzystają z wolności prasy. Chodzi tu o posłuch, zbyt wielkie zbliżenie do polityki lub niemówienie o pewnych rzeczach. Jeśli chodzi o sytuację prawno-instytucjonalną, możemy być w Niemczech zadowoleni. Jest jeszcze kilka reliktów, o których można dyskutować.
DW: Jednym z nich jest ochrona linii programowej, czyli „Tendenzschutz”. To przepis ograniczający wewnętrzną wolność prasy. Na czym polega?
HP: W ustawie regulującej strukturę przedsiębiorstw istnieje paragraf, który pozwala wydawcy nawet zwolnić dziennikarza, jeśli nie zachowuje się on zgodnie z linią wydawnictwa.
DW: Czyli dziennikarz „Frankfurter Allgemeine Zeitung” musi informować w duchu konserwatywnym, a „tageszeitung” w lewicowym?
HP: Niezupełnie, ale wydawcy mają prawo zawrzeć z dziennikarzami umowy, w których określone są szczególne rzeczy, np. wiadomo, że ktoś pracujący w mediach Axel Springer musi podpisać, że wspiera pojednanie niemiecko-żydowskie, a wcześniej musiał podpisać, że opowiada się za zjednoczeniem Niemiec. O ile się nie mylę jest tam także mowa o wolnościowym, demokratycznym porządku i socjalnej gospodarce rynkowej. Mówię teraz o sytuacji prawnej, a nie faktycznej. Ostatecznie to jednak redaktor jest odpowiedzialny za publikację, ale linia mediów może być określona i – tam gdzie zasada ta jest jeszcze żywa – z reguły jest przestrzegana. Duże dzienniki krajowe cechuje jeszcze polityczna bliskość do poszczególnych partii. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” jest bliska CDU, „tageszeitung” zbliżona do Zielonych i partii Lewica itd. Natomiast przepis o ochronie linii programowej nie odgrywa już prawie żadnej roli w dziennikach regionalnych i lokalnych, bo muszą one dotrzeć do wszystkich potencjalnych czytelników i nie mogą sobie pozwolić na reprezentowanie tylko jednej linii politycznej.
DW: Czy pojawiają się jeszcze głosy domagające się likwidacji tego przepisu?
HP: Bardzo mało. W latach 70. mieliśmy żywą debatę o wewnętrznej wolności prasy. Zasadniczo problem pozostaje nierozwiązany. Chodzi w nim o konkurencję między dwoma rodzajami wolności: wolnością wydawcy a wolnością dziennikarza. Linia podziału musiałaby być wyraźniejsza.
DW: Mógłby Pan podać jakiś przykład zastosowania przepisu o ochronie linii programowej?
HP: Pozytywnym może być przykład Haralda Schumana, dziennikarza ekonomicznego „Tagesspiegla”, który opowiadał publicznie, że jeden z banków wywierał nacisk na dziennik, aby nie pisał krytycznie o braku odpowiednich uregulowań dla tego sektora. Kierownictwo redakcji nie poddało się jednak naciskowi i dziennikarz mógł opublikować swoje informacje. Negatywnym przykładem może być mój własny. Kiedyś pracowałem dla magazynu wydawanego przez Kościół ewangelicki. Po artykułach opisujących brutalność krucjat i oportunizm niemieckich chrześcijan w III Rzeszy, które opublikowałem jako odpowiedzialny redaktor, byłem bardzo krytykowany przez gremia kościelne. Nie zwolniono mnie wprawdzie, ale miałem świadomość, że powiedzenie prawdy miało mieć w tym wypadku więcej miejsca.
DW: Wspomniał Pan o pomijaniu pewnych faktów. Takie zarzuty padły pod adresem niemieckich mediów po napadach na kobiety w sylwestra 2015 w Kolonii. Analizy naukowe potwierdziły, że dziennikarze na początku kryzysu migracyjnego zbyt euforycznie informowali o migracji, nie stawiając krytycznych pytań. Dlaczego? Z politycznej poprawności?
HP: Tak, jestem o tym przekonany. Tradycja połączonego z polityką dziennikarstwa nie jest całkowicie przerwana, tylko podświadoma. Wyraża się ona nie w tym, że nieprawidłowo informuje się o pewnych rzeczach, tylko w tym, o czym się informuje, a o czym nie. W przypadku kryzysu migracyjnego i wydarzeń w sylwestra prawie nie informowano o problemach związanych z napływem takiej liczby migrantów. Media informowały przede wszystkim o pozytywnych stronach, także o tym, że Niemcy potrzebują migracji.
Podam jeszcze przykład z badań. Wiemy, że tam gdzie media są blisko związane z partiami, także tam, gdzie jest to bardzo oficjalne, np. w przypadku „Kuriera Bawarskiego” i CSU czy gazet, które są jeszcze w rękach socjaldemokracji do SPD, bliskość ta wyraża się nie tyle w pozytywnym pisaniu o partiach, z którymi jest się związanym, tylko w tym, że raczej negatywnie informuje się o politycznych konkurentach danego ugrupowania. To wielki problem, bo powstaje w ten sposób obraz polityki, który jest tendencyjnie bardzo negatywny. Może to być wkładem dziennikarstwa w upowszechnianie się zniechęcenia do polityki i elit, które przejawia się teraz w ruchach populistycznych.
Rozmawiała Katarzyna Domagała
*Prof. Horst Pöttker jest socjologiem i kulturoznawcą. Do 2013 roku kierował katedrą teorii i praktyki dziennikarstwa na Uniwersytecie w Dortmundzie. Obecnie wykłada na wydziale dziennikarstwa Uniwersytetu w Hamburgu.