Ekspert: nie zawiodło państwo, tylko biurokracja
23 grudnia 2016DW: Anis Amri, podejrzany o dokonanie zamachu terrorystycznego na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie, od miesięcy był na celowniku organów ścigania. Zaliczany jest do grupy 550 tzw. Gefährder, przebywających w Niemczech radykałów gotowych na wszystko. Mimo to był na wolności. Wygląda to na kompletną porażkę państwa.
Rafael Behr: Porażka państwa jest bardzo poważnym zarzutem. Moja irytacja bierze się stąd, że często prawa ręka nie wie, co robi lewa. Nie jest to więc dla mnie jeszcze porażką państwa, ale splotem wielu biurokratycznych przeszkód, które sprawiają, że to i owo wymyka się spod kontroli. Mamy wprawdzie zarzucone sieci, ale nie tak gęsto, jak na przykład w totalitarnym państwie. Jest to cena wolności. Nie wyobrażam sobie, żeby było to zamierzone, ale najwyraźniej zbyt skomplikowany podział kompetencji sprawił, że niektórzy przechodzą przez oczka sieci.
DW: Po co ktoś kierowany jest do aresztu deportacyjnego, skoro po dwóch dniach zostanie wypuszczony na wolność, mimo odrzuconego wniosku o azyl? Jaki sens ma taki krótkoterminowy areszt?
R.B.: Wszystko, co teraz wiemy, jest wiedzą po fakcie. W tej chwili dokonuje się mozolnie rekonstrukcji wydarzeń z przeszłości. Służby bezpieczeństwa tego nie wiedzą, kiedy przystępują do działania. Funkcjonuje to tak: policja staje się aktywna po podjęciu decyzji o areszcie deportacyjnym, dana osoba zostaje zatrzymana i rozpoczyna się procedurę. I nagle okazuje się, że stop, osoba ta nie ma żadnych dokumentów, nie można jej więc deportować. Zgodnie z przepisami trzeba ją wypuścić na wolność. Policjanci robią to niechętnie, często zgrzytając zębami, ale muszą przestrzegać prawa.
DW: Domniemany sprawca siedział cztery lata we włoskim więzieniu za podpalenie szkoły. Dlaczego nie było to znane niemieckim władzom?
R.B.:Wiemy oczywiście, że policyjne systemy informacyjne w Europie są homogeniczne i nieskoordynowane. Niektóre informacje najwidoczniej zatrzymują się na granicach narodowych. Trudno powiedzieć, dlaczego niemieckie władze nie wiedziały o przestępczej przeszłości Anisa Amrisa we Włoszech.
DW: Czyżbyśmy musieli od nowa zastanowić się nad tematem „brak dokumentów tożsamości”? Przecież nie ma nic prostszego, jak dla uniknięcia deportacji pozbyć się dokumentów.
R.B.:Anonimowość jest wypróbowanym trikiem. Zawsze go stosowano. Obecnie trwa, rozpoczęta już w 2015 roku, wysoce upolityczniona dyskusja o tym, że masami przybyli do Niemiec ludzie bez dokumentów tożsamości, czyli tacy, którzy wymknęli się spod kontroli państwa. Częściowo tak rzeczywiście było. Ale nie jestem pewien, czy jest to powód do rozważań na temat sposobu kontrolowania osób. Chwilowo jest to jeszcze nadzwyczaj drażliwy temat. Ale też nie znam alternatywy.
DW: New York Times napisał, że Anis Amris znajduje się na amerykańskich listach osób, których nie należy wpuszczać na pokład samolotów. Ponadto, co najmniej raz miał kontakt z tzw. Państwem Islamskim, a w Internecie zbierał informacje o ładunkach wybuchowych. Niemieckie władze najwyraźniej albo tego nie wiedziały, albo nie reagowały. Kto ponosi tutaj winę?
R.B.:Amerykanie mają naturalnie na swoich listach znacznie więcej osób. Nazwiska, które niemieckie władze zaliczyły do „Gefährder" są tylko tego niewielkim wycinkiem. Amerykanie mają też inne kryteria decydujące o tym, kto trafia na taką listę. Co z tego znane jest niemieckim władzom a co nie, jest nader gorącym tematem dla wtajemniczonych.
DW: Niewyobrażalne też, że akurat wielokrotnie karany Lutz Bachmann, jeden z założycieli antyislamskiego ruchu Pegida w Dreźnie, najwyraźniej już dwie godziny po zamachu był zorientowany co do pochodzenia domniemanego sprawcy. Bachmann powołuje się przy tym na wewnętrzne informacje z komendy berlińskiej policji. Wygląda to na istnienie skrajnie prawicowych powiązań w policji.
R.B.:Trudno temu zaprzeczyć, przypuszczalnie tak jest. Istnieje też jednak jeszcze inny ślad. Wysokiej rangi śledczy powiedzieli na przykład, że chwilowo mogą powiedzieć mniej, niż już wiedzą. Wydaje się zatem, że Bachmann nie jest jedynym, który wiedział więcej i dysponował ekskluzywnymi informacjami. Co mnie skonsternowało, to fakt, że informacja o rzekomych dokumentach Anisa Amriego znalezionych w kabinie ciężarówki została opublikowana dopiero późno, bardzo późno. Jeżeli przeszukiwane jest miejsce przestępstwa, to takie dokumenty znajduje się szybciej, a nie dopiero po 48 godzinach. Nie byłbym więc zaskoczony, gdyby okazało się, że policja znała tożsamość Amrisa już znacznie wcześniej, niż przyznała to publicznie.
Na takim tle jest jak najbardziej możliwe, że przeniknęły informacje. Nie jest to nic nowego. Byłoby jednak alarmujące, gdyby miało się okazać, że przeniknęły akurat do prawicowego ekstremisty. Nie mogę wykluczyć, że Bachmann rzeczywiście ma sympatyków w policji. Początkowo myślałem jeszcze, że Bachmann blaguje, żeby udawać ważniaka. To, że jego informacja się potwierdziła, jest w najwyższym stopniu żenujące. Przynajmniej policja w Berlinie powinna być zaalarmowana.
Rafael Behr jest profesorem kryminalistyki na Akademii Policyjnej w Hamburgu.
Rozmawiał Volker Wagener
tł. Elżbieta Stasik