1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Ekonomista o USA i Chinach: walka o globalną hegemonię

6 lipca 2018

Wraz z nowymi amerykańskimi cłami na chińskie produkty eskaluje konflikt handlowy Chiny-USA, ale w rzeczywistości gra toczy się o globalne przywództwo, komentuje szwajcarski ekonomista Thomas Straubhaar*.

https://p.dw.com/p/30wzU
USA Chiny Dollar- Yuan
Spór handlowy USA-Chiny to walka o hegemonię gospodarcząZdjęcie: picture-alliance/chromorange/C. Ohde

Jaka znowu wojna handlowa? Przecież to nie jest starcie sprzętu AGD z nasionami soi. Karne cła USA na import z Dalekiego Wschodu oraz chińska odpowiedź celna na produkty rolne z Dzikiego Zachodu to tylko polityczne symbole – dobre dla przyciągnięcia uwagi mediów, złe dla dotkniętych nimi społeczeństw.

Spór handlowy to tylko wierzchołek o wiele większego konfliktu. Na szali stoi zwycięstwo w epokowym wyścigu o władzę, dominację i hegemonię w XXI wieku. „America first” kontra „Made in China” – przed nami zderzenie tych dwóch geopolitycznych gigantów.

Czy USA nadal będą międzynarodowym hegemonem, a „amerykański styl życia" przykładem nowoczesności, jak to było przez ostatnie 150 lat? Czy jednak Chiny wrócą na szczyt światowej gospodarki, czyli na miejsce, które według Pekinu mu się po prostu należy? Przecież przez stulecia, poza ostatnimi 200 latami, Państwo Środka silnie wyprzedzało gospodarczo resztę świata.

Buchmesse Leipzig - Thomas Straubhaar
Thomas StraubhaarZdjęcie: picture-alliance /dpa/J. Kalaene

G7? G20? G2!

Prezydent Donald Trump nigdy nie ukrywał, że „America first" jest jego najważniejszym celem. Wszystkie inne są drugorzędne i mogą być co najwyżej środkiem do osiągnięcia jego głównego celu, czyli pełnego zaspokojenia amerykańskich interesów. Trump ma tylko jednego wroga, który stoi mu na drodze: Chiny. Wszyscy inni to geopolityczna waga średnia. Nieważne, czy szefowie państw i rządów G7, G8, czy G20 spotykają się na medialnie atrakcyjnych szczytach. Dla amerykańskiego prezydenta to i tak bez znaczenia. Dla niego liczy się tylko G2: USA i Chiny.

Doktryna G2 to żadne psychopatyczne dziwactwo Donalda Trumpa. Porusza się on raczej w strategicznych ramach wyznaczanych przez geopolityczne analizy większości amerykańskich think-tanków. Z ich perspektywy już przed zwycięstwem Trumpa było jasne, że w walce o hegemonię w globalnej polityce (także gospodarczej) rolę grają tylko Chiny i USA, a nie Europa.

W walce geopolitycznych gigantów także Światowa Organizacja Handlu (WTO) ma niewiele do powiedzenia. To dramat, bo to USA są twórcą powojennego ładu handlowego. A odkąd Chiny przystąpiły do organizacji w 2001 roku, międzynarodowy podział pracy i handel rozwijały się jeszcze szybciej niż przedtem. Ale ani USA, ani Chiny nie będą się oglądać na WTO. A gdy wyczerpią już amunicję w konfliktach celnych, sięgną po ciężką artylerię – czyli kursy walut.

Od wojny handlowej do wojny walutowej

To nie przypadek, tylko twarda ekonomiczna logika, że chińska waluta – nazywana juan lub renminbi – w ciągu kilku tygodni straciła siedem procent wartości wobec dolara. Dewaluacja pieniądza jest w protekcjonizmie potężną i skuteczną bronią. W porównaniu do niej cła są tylko śrutem z wiatrówki. Osłabienie juana działa niczym siedmioprocentowe cło na import wszystkich produktów z zagranicy, a nie tylko pojedyncze cła na wybrane amerykańskie produkty. To jednocześnie subwencja eksportowa dla wszystkich chińskich producentów, która czyni chińskie produkty o siedem procent tańszymi. Wraz z dewaluacją renminbi efekt ceł Trumpa nie tylko znika, ale zostaje przebity.

Wojna walutowa to przedłużenie wojny handlowej za pomocą broni większego kalibru. Z WTO robi tygrysa bez zębów. Ta organizacja nie ma ani zdolności, ani środków do przeciwdziałania strategiom dewaluacji pieniądza. W 1948 roku założyciele organizacji nie myśleli jeszcze o wojnach walutowych. Nie było zresztą takiej potrzeby: wtedy obowiązywał jeszcze ustalony w 1944 roku system z Bretton Woods, który jeszcze przez niemal trzy dekady miał bronić doktryny sztywnych kursów walutowych, a amerykańskiego dolara definiował jako główną walutę orientacyjną.

Podziały na małe państwa nie pomogą

Faktyczny koniec multilateralnego porządku gospodarczego degraduje europejskie interesy do roli piłeczek, którymi można manipulować w grze między państwami G2. W multilateralnym porządku USA i Chiny miały po jednym głosie, tak samo jak każdy z europejskich krajów. Sama UE miała w tym systemie siłę głosu, który przebijał USA i Chiny o 28 razy. W dwustronnych negocjacjach znowu będzie jednak decydować prawo silniejszego. Europa nie ma co liczyć na pobłażliwość.

To najwyższy czas, żeby szukać nowych rozwiązań poza wolnym handlem, zakazem dyskryminacji i zasadą wzajemności. Należy zacząć od tego, że Europa podzielona na wiele państw nie będzie udaną strategią. Żaden europejski kraj nie będzie miał nic do powiedzenia w świecie zdominowanym przez siłę krajów G2, nawet Niemcy czy Francja. To nowość w epoce post-multilateralnej. Tylko wspólnie Europa ma szansę obronić swoje interesy zarówno przed „America first” jak i gospodarczo i militarnie uzbrojonymi Chinami.

Thomas Straubhaar jest szwajcarskim ekonomistą i badaczem migracji. Jest profesorem międzynarodowych stosunków gospodarczych na uniwersytecie w Hamburgu. Od 1999 do 2014 roku był dyrektorem Hamburskiego Archiwum Gospodarki Światowej (HWWA), przekształconego później w Hamburski Instytut Gospodarki Światowej (HWWI).