Taktyka Rosji w Syrii i w Ukrainie jest taka sama
19 kwietnia 2022Najpierw Czeczenia i Syria, teraz – Ukraina. Od początku wojny w Ukrainie eksperci wskazują na podobieństwa między poprzednimi wojnami Rosji a obecną. Hanna Notte, ekspertka Wiedeńskiego Centrum ds. Rozbrojenia i Nierozprzestrzeniania Broni Jądrowej (VCDNP), od pewnego czasu zajmuje się aspektami bezpieczeństwa i kontroli zbrojeń, koncentrując się szczególnie na Rosji i Bliskim Wschodzie. W rozmowie z DW mówiła o podobieństwach działań Rosji w Syrii i obecnie w Ukrainie; i o tym, jakie wynikają z tego wnioski.
Deutsche Welle: Pani zdaniem można dopatrzyć się podobieństw w działaniach Rosji w Syrii i w Ukrainie. Jakich?
Hanna Notte: Zidentyfikowałam pięć podobieństw. Po pierwsze: Rosja podchodzi do wojny sekwencyjnie, w oddzielnych etapach.
Po drugie, używa taktyki okrążania, oblegania i bombardowania miast w celu ustanowienia, cytuję, „korytarzy humanitarnych”. Trzeba uważać z tym terminem.
Po trzecie, chodzi o obcych żołnierzy. Jest to złożona kwestia, ponieważ z jednej strony Rosja oskarża drugą stronę o zatrudnianie zagranicznych najemników, a następnie sama to robi.
Po czwarte i po piąte podobieństwa dotyczą dezinformacji w przypadku stwierdzenia, że wróg wykorzystuje ludzi jako tarcze. Rosja często oskarżała terrorystów o wykorzystywanie ludzi jako tarcz. Teraz robią to samo z pułkiem „Azow” w Mariupolu. Rosja wykorzystuje też dezinformację, oskarżając drugą stronę o przeprowadzanie skrytych ataków chemicznych.
Mimo wszystkich podobieństw należy jednak dostrzec także różnice między obiema rosyjskimi operacjami; w Syrii i w Ukrainie. Zarówno jeśli chodzi o cele, jak i ich wymiar.
Co dokładnie rozumie Pani pod pojęciem „wojna sekwencyjna”?
W Syrii zaobserwowaliśmy, że reżim Assada i wojska rosyjskie, które interweniowały we wrześniu 2015 roku, wielokrotnie przerywały walki w niektórych częściach kraju, by podjąć działania w innych miejscach. Na początku 2017 r. utworzyły one tzw. strefy deeskalacji w zachodniej Syrii, co umożliwiło reżimowi Assada zebranie zasobów w celu zajęcia terytorium na wschodzie kraju. Ale także po to, by się przegrupować i uzupełnić zasoby. W 2018 r. reżim Asada, wspierany przez Rosję, powrócił i zajął te „strefy deeskalacji”, z wyjątkiem Idlibu, który nadal pozostaje poza kontrolą rządu syryjskiego.
W Ukrainie Rosja ogłosiła, że pierwsza faza „specjalnej operacji wojskowej” została zakończona i że teraz koncentruje się na „wyzwoleniu”, cytuję: Donbasu. I rzeczywiście, wojska rosyjskie wycofały się z okolic Kijowa i z północy Ukrainy. Jeśli teraz zwracam uwagę na tę analogię kolejności działań wojennych, to nie dlatego, że uważam, iż coś takiego jeszcze się powtórzy. Przestrzegałabym raczej przed przedwczesnym optymizmem i założeniem, że skoro Rosjanie powiedzieli, że chcą się skoncentrować na Donbasie, to znaczy, że walki w innych częściach kraju wreszcie się skończyły.
Próby utworzenia korytarzy humanitarnych z oblężonych miast, zwłaszcza z Mariupola, kilkakrotnie kończyły się niepowodzeniem. Z punktu widzenia Rosji, jaka strategia może za tym stać?
Tak, niestety, przykład Syrii również pokazuje, że do takich korytarzy należy podchodzić z najwyższą ostrożnością i z różnych powodów. Weźmy na przykład oblężenie Aleppo w 2016 roku, które trwało ponad sześć miesięcy. Również tu Rosjanie otworzyli korytarze humanitarne, którym wielu cywilów jednak często nie ufało.
Jednym z problemów jest również to, że ludzie, którzy ze strachu wolą nie korzystać z korytarzy, jak miało to miejsce na przedmieściach Damaszku w 2018 roku, są postrzegani przez rosyjskie wojsko jako uzasadnione cele do ataku. Narracja była taka, że ludzie mogli opuścić miasto. Ci, którzy pozostali, zostali uznani za „terrorystów”. Jest to niepokojące w świetle tego, co nadal dzieje się w Ukrainie.
Jeśli spojrzymy na Mariupol i próby utworzenia tam korytarzy ochronnych, sprawa się komplikuje. W Syrii, tworząc korytarze pozwalające wyjść ludności z tzw. stref deeskalacji, Rosjanie zazwyczaj oferowali im przynajmniej jakąś opcję. Ludzie mogli się poddać, złożyć broń i zostać albo mogli się wynieść. Większość z nich trafiła do Idlibu. W Mariupolu problem polega na tym, że ludność cywilna została najwyraźniej zmuszona do ewakuacji w kierunku Rosji; że autobusy zabrały setki mieszkańców Mariupola do Rosji. A tam najwyraźniej zmuszano ludność cywilną do składania fałszywych zeznań na temat wydarzeń w Mariupolu.
Przejdźmy teraz do kwestii broni chemicznej. Istnieją duże obawy, że Rosja może ją w pewnym momencie wykorzystać. W jakich okolicznościach, Pani zdaniem, byłoby to możliwe?
Po pierwsze, trzeba powiedzieć ogólnie, że czerwona linia zakazu użycia broni chemicznej została wyraźnie osłabiona przez to, co wydarzyło się w Syrii. Nawet po tym, jak Syria oświadczyła, że zniszczyła wszystkie arsenały broni chemicznej, nadal dochodziło do takich ataków. Rosja stanęła nawet w obronie Syrii przed OPCW (Organizacją ds. Zakazu Broni Chemicznej). Rada Bezpieczeństwa ONZ i państwa zachodnie nie zdołały ponownie jasno wyznaczyć tej czerwonej linii. Teraz pozostaje pytanie: czy Rosja użyłaby broni chemicznej w Ukrainie? I nie chodzi tu o to, czy Rosja musiałaby się obawiać konsekwencji, czy nie.
Masakra w Buczy pokazała nam, że Rosja stosunkowo mało przejmuje się tym, że społeczność międzynarodowa oskarża ją o takie okrucieństwa. Pytanie brzmi: Czy Rosja uważa, że użycie broni chemicznej w Ukrainie ma sens? Kiedy broń chemiczna jest skuteczną opcją w konflikcie zbrojnym? Jeśli przyjrzymy się temu, kiedy Assad użył broni chemicznej, dostrzeżemy, że pod względem operacyjnym i taktycznym było to ściśle związane z użyciem broni konwencjonalnej. Obszary opanowane przez opozycję miały być zbiorowo ukarane. Odbywało się to równolegle z oblężeniami i innymi aktami przemocy.
W przypadku Ukrainy musimy zadać sobie pytanie, czy wojna tam stanie się wojną na wyniszczenie – a niektórzy eksperci prawdopodobnie powiedzieliby, że już nią jest – w której celem jest demoralizacja na dłuższą metę ludności cywilnej strony przeciwnej. Czy użycie broni chemicznej miałoby wtedy sens? Zwłaszcza jeśli koszty takiej operacji nie byłyby zbyt duże?
Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że nawet jeśli Rosja nie użyje broni chemicznej, trzeba przyznać, że ciągłe fałszywe twierdzenia, że Ukraina przygotowuje ofensywę chemiczną, są korzystne wyłącznie dla rządu rosyjskiego. Po pierwsze dlatego, że wspiera to narrację rozpowszechnianą w Rosji przez propagandę Kremla, zgodnie z którą zagrożenie bronią masowego rażenia pochodzi z Ukrainy. Po drugie, sama możliwość użycia przez Rosję broni chemicznej wywołuje strach i terroryzuje Ukrainę. Podsumowując, jest to dość wygodne rozwiązanie dla Rosji, które kosztuje stosunkowo niewiele.