Exit znaczy wyjście
23 lutego 2012Kiedy Gabriel przestał być skinheadem, postanowił wreszcie zrobić maturę. 29-letni, ogolony na łyso mężczyzna zajął pierwsze lepsze miejsce w klasie. Z jednej strony siedział Turek, z drugiej – Jordańczyk. Gabriel pomyślał, że mu to nie przeszkadza. Po raz pierwszy od 15-tu lat.
Tyle czasu Gabriel Landgraf (tak się przedstawia) był członkiem organizacji neonazistowskich. Takich jak Berliner Alternative Süd-Ost, zdelegalizowanej w 2005 r. za akty przemocy wobec cudzoziemców i indoktrynowanie młodzieży. 15 lat to prawie połowa życia Gabriela. „Zmarnowany czas – mówi dzisiaj - Ale nie wykreślę go z życiorysu. Po prostu staram się dopisać do niego nowy, lepszy rozdział”.
Landgraf zerwał ze sceną neonazistowską w 2006 r. Był na niej znaną postacia, ale poza nią – wyrzutkiem pogardzanym przez ogół społeczeństwa. A jak tłumaczy, on też chciał normalnie żyć, mieć rodzinę i dobrą pracę. Faszystowska ideologia ograniczała kontakty z otoczeniem. W pewnym momencie przestała również wystarczać do zrozumienia rzeczywistości. Od podpalenia budki z kebabem prawdziwym Niemcom, takim jak Gabriel, wcale nie żyło się lepiej.
Młodzi, silni, zjednoczeni
Landgraf poprosił o pomoc organizację „Exit” wspierającą osoby, które zdecydowały się zerwać z nazistowską przeszłością. „Exit” pomaga im rozpocząć nowe życie, zdobyć wykształcenie i pracę, przezwyciężyć radykalny sposób myślenia, oferuje pomoc psychologiczną. Jak mówi współzałożyciel organizacji Bernd Wagner, od roku 2000 z jej pomocy skorzystało 443 „insiderów”. Jedna czwarta to kobiety. 9 osób nazistowskie bagno wciągnęło ponownie.
443 osoby to kropla w brunatnym morzu. Niemiecki wywiad szacuje liczbę prawicowych ekstremistów na 25 tysięcy osób. Zwraca też uwagę na fakt, że neonazistami zostają coraz młodsi ludzie.
Gabriel Landgraf został skinheadem jako 12-latek. W domu dziadek – weteran II wojny światowej – opowiadał mu o bohaterskich czynach, swoich i kolegów z wojska. „Dziadek nie chciał zrobić ze mnie faszysty – zastrzega Gabriel - ale opowiadał mi o Hitlerjugend, o tym, że wtedy młodzi ludzie byli gotowi poświęcić życie w imię swoich ideałów. Byli zjednoczeni. Imponowało mi to. Jak wielu młodych chłopaków też poszukiwałem wspólnoty. „Scena” ją dawała”. O hitlerowskich zbrodniach wnuk od dziadka nie słyszał.
Ci ludzie są wszędzie
Scena nazistowska nie tylko oferowała poczucie wspólnoty, ale wskazywała wspólnego wroga. Byli nim cudzoziemcy. „Byłem rasistą. Wiem, czym jest nienawiść do obcych” – przyznaje Landgraf. Dlatego kiedy Niemców zszokowała wiadomość o serii morderstw dokonanych na przestrzeni kilkunastu lat przez nazistowskie komando z Zwickau, on sam nie był zaskoczony. „Nic nie wiedziałem o NSU („Nationalsozialistischer Untergrund” – neonazistowska grupa terrorystyczna, która dokonała zabójstw), ale takie komórki działały już od lat 70-tych. Pewne modele organizacyjne funkcjonują na tej scenie od dziesięcioleci”.
Strategie i koncepcje działania również. Jak pozyskiwać przychylnośc sfrustrowanych mieszkańców wschodnich Niemiec, jak podsycać w nich niechęć wobec obcokrajowców, jak werbować młodzież? „Nad tym pracują ludzie, którzy nie są głupi – ostrzega Landgraf – W mediach najczęściej pokazuje się łysych facetów w czarnych kapturach. Ale częścią tej sceny są ludzie, którzy pracują w prokuraturach i administracji. Nasza organizacja miała dostęp do twardych dysków policyjnych komputerów”.
Scena nie zapomina
Na celowniku skrajnej prawicy coraz częściej są dzieci. „Indoktrynacja dzieci, buntowanie ich przeciwko rodzicom to część strategii – tłumaczy Bernd Wagner z „Exit” – Doszło już do tego, że neonazistowskie organizacje udzielają dzieciom porad, w jaki sposób mogą prawnie wystepować przeciwko rodzicom”. Gabriel Landgraf przyznaje, że sam również uprawiał tego typu „pracę z młodzieżą”.
Nawet najmłodsze dzieci mogą stać się ofiarami prawicowych ekstremistów. Organizacja „Exit” pomaga między innymi matce, która przed sądem walczy z byłym partnerem o prawo do opieki nad dwuletnim dzieckiem. Ojciec nie ukrywa skrajnie prawicowych poglądów, a mimo to sąd przyznał mu prawo do kontaktów z synem. Matka zaś wystawiona jest na szykany neonazistów. „Proces trwa już 2 lata, a ja wciąż odbieram pogróżki, głuche telefony, jestem obserwowana” – mówi kobieta, przedstawiająca się jako pani Schmidt.
Byli „insiderzy” też nie mają łatwego życia. Jak mówi Gabriel Landgraf, społeczeństwo wcale nie przyjmuje nawróconych nazistów z otwartymi ramionami. Chociaż Landgraf pracuje dziś w organizacji „Exit” i angażuje się w projekty socjalne, ma poczucie, że pozostanie napiętnowany do końca życia. Liczy na to, że przynajmniej byli koledzy ze „sceny” w końcu dadzą mu spokój. Przez 6 lat regularnie otrzymywał anonimy z pogróżkami. Niedawno przyszedł kolejny: „Nie zapomnieliśmy o tobie”.
Maciej Wiśniewski
Red. odp. Bartosz Dudek