Julia Stachiwska: pechowa geografia Ukrainy
13 czerwca 2022Trzymam klucze do swojego mieszkania w Buczy. Przetrwało. Mieszkali w nim rosyjscy żołnierze, nawet wkładali brudne naczynia do zlewu. Nieco autoironicznie mówię do siebie: „Myślę, że się nam poszczęściło”. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby się nam tak nie „szczęściło”, gdyby 24 lutego nas nie zaatakowały armia rosyjska i rakiety, gdyby nie było ośmioletniej wojny w Donbasie i aneksji Krymu, i gdybyśmy nadal żyli w swoich domach i jeździli na wakacje nad morze. A ja być może z jakiejś tam Jałty napisałabym felieton o pisarzach ukraińskich, którzy przyjeżdżali tu na letnie wakacje lub na kurację. Na przykład o Łesi Ukraince, która zasłynęła przede wszystkim swoimi dramatami, a która w Jałcie napisała wiersz „Ifigenia w Taurydzie”. Albo o poecie i lekarzu Stepanie Rudanskim, który przyczynił się do stworzenia wodociągu w tym mieście…
Ale… Trzymam w ręku klucze z zabawnym breloczkiem – jeżem stepowym sprowadzonym dla mnie z Zaporoża, z tamtejszego muzeum historii kozactwa na Chortycy, największej wyspie na Dnieprze. Od XVI do XVIII wieku była ona jednym z ośrodków Siczy Zaporoskiej, autonomicznej ukraińskiej formacji państwowej Kozaków niżowych.
Wybaczcie romantyczne paralele, ale wydaje mi się, że od wieków nic się nie zmieniło i teraz ukraińscy „kozacy” znów toczą wojnę z najeźdźcami z Dzikich Pól i Moskwy. Retoryka wojny o europejskie wartości jest wprawdzie wspaniała, ale chłopcy i dziewczęta, którzy znajdują się na najbardziej wysuniętym froncie, zarówno wtedy walczyli, jak i teraz walczą przede wszystkim o swoją własną ziemię i swój kraj. Opcja, że się „domówimy”, tu – obawiam się – nie przejdzie. W końcu Rosjanie nie po to przyszli z rakietami, żeby się domówić.
„Nie ma powrotu do bezpiecznego życia”
Mogę więc otworzyć swoimi kluczami drzwi do mieszkania. Ale wrócić do bezpieczeństwa – nie mogę. Miesiąc pisarskiego pobytu w Austrii przywrócił mi słodkie poczucie bezpieczeństwa, normalności i wymierności życia, w którym – wydaje się – można snuć plany. Wręcz fizycznie czułam tamtejsze „nie, to nam się nie przydarzy”, „wszystkie te wojny są gdzieś tam na Wschodzie”, obojętne czy na Bliskim, na Dalekim, czy wschodzie Europy…
Trudno w to uwierzyć, ale nawet ja, mieszkając na jednym ze „wschodów”, kiedyś myślałem, że to niemożliwe. Pozwolę sobie zacytować esej ukraińskiego pisarza Andrija Lubki „Orientalizm” o paralelach między konfliktami na Bałkanach a obecną wojną w Ukrainie: „Mówią, że jest to możliwe tylko na wschodzie Europy (tam są prawosławni, Słowianie, to nie jest UE, przyczyny można wymyślać dalej), ale takiej wojny w ‘starej’ Europie już nigdy nie będzie. Przecież Europa jest w NATO, dobrze przyswoiła sobie lekcję II wojny światowej, pamięta zniszczone miasta i miliony zabitych ludzi – a zatem nigdy więcej!”
Szkopuł w tym, że syrena, która obudziła mnie pierwszego dnia w austriackim miasteczku, była całkiem realna, a nie urojona, choć tylko ćwiczebna. Jakby mi mówiła, jak niewidzialny, jak ulotny jest ten luksus, jakim są spokój i bezpieczeństwo, pokój. I jak zaraz się tu od niej opędzają, jak od irytującej muchy, jak od zarazy, która nigdy nie ma dotrzeć na te ziemie. Całkiem przewidywalna i zdrowa reakcja tych, którym bardziej poszczęściło się z geografią.
Konflikty dawno już nie są lokalne
Ale przecież i „mój Wschód” nie rozumiał i dystansował się, powiedzmy, od konfliktu w Syrii. No dobrze, to dzieje się gdzieś na Bliskim Wschodzie, tam zawsze jest niespokojnie, tam może się zdarzyć wszystko. Są jacyś uchodźcy, którzy uciekają do UE; ich wykorzystują w podły sposób, by tworzyć napięcia na granicach, jak to widzieliśmy w działaniach Białorusi na polskiej granicy. Szkoda ich, ale co możemy zrobić? Nie poszczęściło im się. Teraz rozumiemy: takie same bomby i rakiety, jak te, które spadały na Aleppo, spadają teraz na ukraińskie miasta.
Pamiętam, jak w supermarkecie w Buczy sprzedawczyni, imigrantka z Donbasu, skarżyła się, że w 2014 roku tu, w Kijowie, nikt prawie nie zauważył rosyjskiej inwazji na wschodzie Ukrainy. I częściowo miała rację. Bo „przecież to Donbas, tam może się zdarzyć wszystko”.
Wszystkie te konflikty są jeszcze umownie zlokalizowane, ale one nie są wcale lokalne. Już się nie dzieją gdzieś „na mitycznym Wschodzie”. Albo – ten „Wschód” przesuwa się coraz bardziej na zachód.
* Julia Stachiwska jest ukraińską poetką, ilustratorką i dziennikarką. Autorka wielu książek, urodziła się w 1985 roku w Żytomierzu. Tam też ukończyła Państwową Szkołę Sztuk Pięknych. Studiowała również na uniwersytetach „Akademia Ostrogska” w Ostrogu na Wołyniu i „Akademia Kijowsko-Mohylańska” w Kijowie.