Karnawał w Nadrenii. Zabawa i duży biznes
16 lutego 2015Najpóźniej od tłustego czwartku każdy, kto akurat przebywa w Nadrenii, dostrzeże bez trudu, że zaczęła się tu "piąta pora roku", czyli karnawałowe szaleństwo.
Ulice miast i miasteczek opanowali przebierańcy, radio nadaje bez przerwy karnawałowe piosenki, które zna tu na pamięć i nuci pod nosem albo, po jednym czy drugim piwku, na głos każdy tubylec, a telewizja trnasmituje w porze najlepszej oglądalności uroczyste posiedzenia wielkich towarzystw karnawałowych w Moguncji, Kolonii i Düsseldorfie, które oglądają miliony widzów.
Kostium dla każdego
Fanatyczny entuzjasta karnawałowej zabawy w Nadrenii nazywa się w gwarze kolońkiej "Jeck". Punktem honoru każdego z nich jest kostium. Najlepiej taki, którego każdy mu pozazdrości. To, rzecz jasna, kosztuje. Choć za zakonnika można przebrać się już za kilkanaście euro. Wystarczy uszyć sobie habit z dwóch prześcieradeł, przefarbowanych domowym sposobem na czarno lub brązowo.
Można przebrać się za kowboja, Indianina, pirata, muszkietera, policjanta lub błazna korzystając z gotowych kostiumów oferowanych w tych dniach w każdym supermarkecie na specjalnych stoiskach. Ceny? Do stu euro za trochę lepszy strój wymagający dodatkowych akcesoriów, który przetrwa więcej niż jeden sezon. Ale to rozwiązanie dla leniwych. Prawdziwy "Jeck", członek zasłużonego towarzystwa karnawałowego, musi wystąpić w "stroju służbowym".
Są to albo uniformy, nawiązujące do umundurowania francuskich żołnierzy epoki napoleońskiej z okresu, kiedy Nadrenia była pod francuską okupacją, albo fantazyjne, ale dość wierne wobec oryginału stroje wikingów lub huńskich wojowników. Te potrafią kosztować kilkaset, a nawet parę tysięcy euro, jeśli wszystko ma być takie, jak należy. To znaczy: prawdziwa skóra, "prawdziwa" zbroja, takiż miecz, włócznia, topór, łuk i róg, z którego można pociągnąć łyk czegoś mocniejszego.
Wróg numer jeden - deszcz
To ostatnie jest bardzo ważne, bo w poniedziałek zapustny w Nadrenii może być zimno. Ba, może nawet padać, a raczej prószyć, śnieg. Co jednak ciekawe, dla licznych producentów i równie licznych wypożyczalni karnawałowych kostiumów chłód i śnieg nie jest groźny. Kiedy jest chłodno, zakładamy pod kostium coś cieplejszego, a w razie potrzeby pociągamy łyk z zabranej z domu piersiówki lub, jeśli jesteśmy groźnym wikingiem, z rogu.
"Boimy się tylko deszczu, bo wtedy ludzie wolą zostać w domu i obejrzeć karnawałowy pochód w telewizji", mówi Dieter Tschorn z "Grupy roboczej karnawał" w Niemieckim Związku Przemysłu Zabawkarskiego (DVSI). "Większość ludzi kupuje kostium w ostatniej chwili i jeśli usłyszą zapowiedź, że poniedziałek zapustny (Rosenmontag), będzie padać, rezygnuje z zakupu, co dla nas oznacza straty".
Milionowe obroty, duży zysk
W roku 2014 firmy zrzeszone w DVSI, reprezentujące dwie trzecie niemieckiej branży zabawkarskiej, sprzedały kostiumy za 271,5 mln euro. Aż 90 procent zarobku przypada na pięć najważniejszych dni karnawału, od tłustego czwartku po poniedziałek zapustny.
Sprzedano 2,5 mln kostiumów dla dorosłych i 1,1 mln kostiumów dla dzieci, a do tego ok. 770 tys. peruk, 2 mln kapeluszy i 6,6 mln zestawów szminek. Te ostatnie idą jak woda, bo najprostsze przebranie to pomalowany na czerowno czubek nosa, serduszko na policzku, podcieniowane oczy i błyszczące usta. Bez makijażu nie ma co wychodzić na ulicę.
Prawie pół miliarda - tylko w Kolonii
Karnawał w Nadrenii to kilka dni beztroskiej zabawy. Tak myślą ci, którzy nie wiedzą, że karnawał to sprawa śmiertelnie poważna i wielki biznes. Beztrosko bawią się, jeśli tylko potrafią, turyści i tubylcy niezrzeszeni w jednym z prawie 5 tys. towarzystw karnawałowych. Ich członkowie, a jest ich ok. 2,6 mln, traktują karnawał tak, jak zawodowi żołnierze doroczne manewry. To okres maksymalnej mobilizacji, całkowitego skupienia i ciężkiej pracy polegającej głównie na maszerowaniu w stroju służbowym po ulicach rodzimej miejscowości przy dźwiękach marszowej muzyki i opróżnianiu niezliczonej liczby wysokich szklaneczek, przypominających nieco laboratoryjne probówki, z których pije się kolońskie piwo "Kölsch".
Nad prawidłowym przebiegiem karnawałowych obchodów w Nadrenii pilnie czuwa Związek Niemieckiego Karnawału (BDK) z siedzibą w Kolonii. O tym, że karnawał to także, a może przede wszystkim, duży biznes świadeczą liczby. W roku 2012 w samej tylko Kolonii karnawałowe obroty wyniosły ok. 460 mln euro, z czego 165 mln europrzypada na hotelarstwo i gastronomię, a 85mln euro na zakup lub wypożyczenie karnawałowego kostiumu.
W całych Niemczech karnawał oznacza obroty rzędu 1,4 mld euro. Odnoszą się one do ok. 3 tys. firm zatrudniających ok. 40 tys. osób, które żyją wyłącznie z karnawału. Producenci kostiumów zarabiają najwięcej. Karnawał to fantastyczny biznes też dla producentów słodyczy, zwłaszcza cukierków i czekolady - co prawda pośledniejszych gatunków - rozrzucanych podczas karnawałowego pochodu z wozów towarzystw karnawałowych do zgromadzonych wzdłuż trasy ich przejazdu widzów. Na ten cel, tylko w poniedziałek zapustny i w samej tylko Kolonii, przeznacza się 330 ton cukierków, zwanych tu "Kamelle", 700 tys. tabliczek czekolady i 220 tys. bombonierek z pralinkami. Kupują je na własny koszt towarzystwa karnawałowe z pieniędzy uzyskanych ze składek członkowskich.
Dirk Kaufmann / Andrzej Pawlak