Katalonia: Bruksela między prawem a polityką
5 października 2017Deutsche Welle: Często zarzuca się UE, że miesza się w wewnętrzne sprawy krajów członkowskich. Teraz z kolei pada żądanie, by Unia włączyła się w spór między Madrytem a Katalonią i niektórzy określają reakcję UE jako „słabą". Czy UE może w ogóle interweniować?
Steven Blockmans: Musimy rozróżnić między różnymi rzeczami. Z jednej strony chodzi o spójność terytorialną i tożsamość hiszpańskiego państwa, która jest chroniona przez Traktat o UE (Art. 4). I dlatego Komisja Europejska stwierdziła, że nie będzie mieszać się w wewnętrzne sprawy Hiszpanii. Bo tu chodzi o zgodny z konstytucją porządek w Hiszpanii.
DW: Wyjaśnijmy krok po kroku. Co oznacza ten zapis w traktatach unijnych dla takiego ruchu niepodległościowego jak w Katalonii?
SB: Według prawa międzynarodowego nikt nie ma prawa do secesji, odłączenia od państwa. Zgodnie z tymi zasadami jest to możliwe tylko wtedy, kiedy strony porozumieją się co do takiego procesu. Takiego porozumienia między Madrytem i Barceloną nie ma. Z międzynarodowego punktu widzenia każde jednostronne ogłoszenie niepodległości przez Katalonię nie byłoby uznane, czy to przez Hiszpanię, czy inne państwo na świecie.
DW: Mieliśmy już taki przypadek w UE, a konkretnie w Szkocji. Czy tam były podstawy do negocjacji?
SB: Tak, kiedy Szkoci w 2014 poszli do urn, doszło do tego w porozumieniu z Londynem. Rząd Davida Camerona stwierdził, że Londyn i reszta Wielkiej Brytanii uzna wynik referendum, nawet jeśli będzie to oznaczać niepodległość Szkocji. A tak na marginesie, pozycja ta została zrewidowana przez obecny rząd Theresy May.
DW: W Hiszpanii wszystko potoczyło się inaczej. Teraz kataloński rząd i ruch niepodległościowy wysuwają zarzut łamania praw mniejszości i praw podstawowych...
SB: Tu można dyskutować, szczególnie po niedzielnej akcji policji przeciwko próbie referendum. To były brutalne sceny i można powiedzieć, że prawa tych ludzi zostały naruszone. Trzeba jednak powiedzieć, że świadomie chcieli oni uczestniczyć w nielegalnym referendum i musieli wiedzieć, że policja będzie próbowała ich powstrzymać. W tym przypadku mogłoby chodzić o zarzut niewspółmierności akcji policyjnej.
Katalończycy używali jednak tego argumentu, by legitymować swoje żądanie niepodległości. „Patrzcie tylko, co Madryt z nami robi! To represje...". Art. 2 Traktatu o UE przewiduje ochronę praw mniejszości i poszanowanie praw człowieka. I tu można by argumentować, że Komisja Europejska musiałaby podjąć działania, kiedy jedno z państw członkowskich narusza to prawo.
DW: Ale jak może ustalić, czy tak rzeczywiście jest? Wysłać swoich przedstawicieli i włączyć pośredników?
SB: Byłoby lepiej, gdyby to zadanie powierzono jakiejś osobistości lub organizacji. Mogłaby to być np. Komisja Wenecka Rady Europy. W jej skład wchodzą uznani eksperci, którzy takie kwestie mogą zbadać. Komisja mogłaby także wyznaczyć negocjatora - znawcę prawa międzynarodowego, który spróbuje obie strony posadzić przy jednym stole, a sam będzie działał za kulisami.
DW: Po tym jak KE ostrzegła Madryt, że przemoc nie jest środkiem rozwiązywania politycznych sporów, nie może teraz pójść krok dalej i zmusić hiszpański rząd do dialogu?
SB: To niemożliwe. Rząd w Madrycie musi sam zdecydować, czy znajdzie bardziej konstruktywną drogę obchodzenia się z emocjami, które rozpaliły się w tym najważniejszym hiszpańskim regionie.
To musi być polityczne rozwiązanie, może jeszcze więcej autonomii dla Katalonii, a może nawet zmiana konstytucji. Mamy tutaj eskalację, którą trzeba powstrzymać przez międzynarodową mediację. Komisja nie może się tym zająć, bo nie jest dla Katalonii wiarygodna. Teraz chodzi o zdobycie trochę czasu na rozmowy między stronami.
Polska, Węgry, Katalonia
DW: Niektórzy zarzucają KE, że intensywnie zmaga się teraz z Węgrami i Polską, ale unika konfrontacji z Hiszpanią. Czy te przypadki można ze sobą porównywać?
SB: Tu chodzi o zupełnie różne rzeczy. Trzeba przyznać, że wygląda to źle, kiedy Bruksela oszczędza przyjazny UE rząd w Madrycie, a ściga sceptyczne wobec Europy rządy w Warszawie i Budapeszcie. Ale one zacierają zasadę trójpodziału władzy, znoszą niezależność sądów i naruszają własne konstytucje. Dlatego Komisja ma uzasadnione powody do podjęcia działań przeciwko nim.
DW: Czy KE jest w opałach? Na zasadzie, że wszystko co mogłaby zrobić i tak jest błędne?
SB: Komisja ma problem polityczny i dlatego nadal ryzykuje swoją wiarygodnością jako niezależnej instytucji i strażnika traktatów. I ma dylemat prawny, ponieważ musi uporać się z dwoma różnymi zasadami traktatu lizbońskiego. Traktat wszedł w życie dopiero w 2009 r., jest zatem stosunkowo nowym obszarem prawnym dla Europy i KE. Chodzi o dwa różne przepisy: obowiązek ochrony mniejszości i praw człowieka z jednej strony oraz ochrony terytorialnej integralności państw członkowskich z drugiej strony.
*Steven Blockmans jest profesorem stosunków międzynarodowych oraz pracownikiem naukowym think tanku „Center for European Policy Studies" w Brukseli.
Rozmawiała Barbara Wesel / tł. Katarzyna Domagała