Komentarz DW: Moskwa nie odpuści Ukrainie
W sierpniu 1991 roku wydarzenia w Moskwie sprawiły, że świat przez wiele dni wstrzymał oddech. Na ulice miasta wyjechały czołgi. Puczyści chcieli obalić reformatorsko nastawionego prezydenta Michaiła Gorbaczowa i przejąć władzę w kraju. To im się nie udało. Ponieśli klęskę. W rezultacie rozpadł się Związek Sowiecki, ustanowione siłą wielonarodowe imperium, rozciągające się od Lwowa na Ukrainie po Władywostok na Dalekim Wschodzie.
Po nieudanym puczu Janajewa ZSRR był już nie do uratowania. Wydawało się, że myślenie w kategoriach imperium i związane z tym instrumenty sprawowania władzy moskiewscy politycy odłożyli na półkę. Ale to szybko się zmieniło. Wiele mogą o tym powiedzieć państwa, które wyłoniły się z b. ZSRR. W tej chwili zwłaszcza Ukraina. Krym na południu został zaanektowany przez Rosję, a Donbas na jej wschodzie zajęty przez prorosyjskich separatystów. W ćwierć wieku po ogłoszeniu niepodległości Kijów ponownie zmaga się z Moskwą.
Imperialny spadek
W tych dniach w Moskwie o puczu Janajewa wspomina się z mieszanymi uczuciami. Tylko nieliczni przychodzą na wiece, na których mówi się o dramatycznych wydarzeniach sprzed ćwiećwiecza. Dla wielu Rosjan upadek ZSRR wciąż jest tragedią, bo od tego czasu ich kraj nie jest już imperium, roszczącym sobie prawo sprawowania kontroli nad innymi narodami w imię określonej ideologii.
Dla obecnego moskiewskiego kierownictwa wspominanie puczu Janajewa jest bardzo niewygodne głównie z innego powodu. Latem 1991 roku tysiące ludzi mężnie i w demokratyczny sposób stawili czoło klice złożonej z kadrowych oficerów służb specjalnych i z armii, którzy do dziś decydują o biegu wydarzeń w Rosji. I niczego nie obawiają się oni bardziej niż demokratycznego zrywu ludności, takiego, do jakiego doszło 25 lat temu na Ukrainie.
Zerwanie z Moskwą
Nieudany pucz oznaczał wolność dla sowieckich republik. Tuż po jego upadku, 24 sierpnia 1991 roku parlament w Kijowie proklamował niepodległość Ukrainy. Białoruś i inne byłe republiki sowieckie uczyniły wkrótce to samo. Państwa bałtyckie, przede wszystkim Litwa, ale także Gruzja były wtedy już samodzielne.
Od strony formalnej rozbrat Kijowa z Moskwą nastąpił szybko. Ale Ukraina długo wahała się, czy ma się orientować na Rosję, czy na Zachód. Dopiero trwałe polityczne i ekonomiczne mieszanie się Rosji w jej sprawy, a zwłaszcza zaanektowanie przez nią Krymu w roku 2014 sprawiły, że Ukraina zdecydowała się na ostateczne zerwanie z Moskwą.
O ile na Białorusi rządzonej przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę do dziś panuje polityczny zastój, na Ukrainie w latach ubiegłych rozwinęło się silne społeczeństwo obywatelskie, które naciska na prezydenta Petra Poroszenkę i jego rząd na przeprowadzenie reform i zbliżenie do Europy. W tym sprawach uzyskano znaczny postęp. Ale na Ukrainie wciąż utrzymuje się korupcja, a ukraińscy oligarchowie znowu potrafili się wygodnie urządzić. Reforma wymiaru sprawiedliwości postępuje opieszale i z oporami. Także system wyborczy pozostawia nadal wiele do życzenia.
Nikłe szanse na happy end
Największym problemem Ukrainy jest konflikt z Rosją. Może on długo destabilizować sytuację w kraju, a w najgorszym razie zagrozić jego istnieniu. W tej chwili nie ma widoków na polityczne rozwiązanie problemu Krymu i Donbasu. Ani Moskwa, ani Kijów nie uczyniły wszystkiego dla wprowadzenie w życie pokojowych porozumień z Mińska. Rosja jest w korzystniejszej sytuacji. Ukraina potrzebuje z tego powodu większego wsparcia zza granicy.
Nikt nie powinien się łudzić, że Rosja w dającym się przewidzieć czasie wycofa swoje oddziały ze wschodniej Ukrainy. Moskwa nie odpuści Ukrainie. W głowach polityków na Kremlu zbyt mocno zakorzenione jest myślenie w kategoriach hegemonialnych i imperialnych.
Bernd Johann / Andrzej Pawlak