Całymi tygodniami nazwisko Edwarda Snowden nie schodziło z czołówek światowej prasy. Snowden, który pracował dla CIA i NSA, przed pięciu laty zdemaskował, że amerykańskie tajne służby szpiegowały miliony ludzi, zbierając po części bezprawnie dane o nich, o przyjaciołach i wrogach, o kanclerz Merkel i ludziach podejrzanych o terroryzm. Dla CIA i NSA praktycznie każdy był i jest podejrzany. Nawet ich własni ludzie. Były dyrektor służb wywiadowczych USA James Clapper zapewniał kongresmenów w marcu 2013, że nie zbiera się żadnych informacji o Amerykanach. Dziś wiadomo, że kłamał i to pod przysięgą, i że uszło mu to na sucho.
Amerykańskie państwo prawa kończy się na tajnych służbach. Snowden piętnował ich działania i zdemaskował, jak niefrasobliwie Facebook i inne firmy internetowe obchodzą się z danymi klientów. Otworzył on całemu światu oczy na fakt, że większość użytkowników smartfonów czy komputerów praktycznie nie ma żadnej sfery prywatnej. Obserwacja, inwigilacja przez „wielkiego brata” tymczasem jest już smutną rzeczywistością. Menedżerowie koncernów i tajne służby już przed laty zawarli niechlubny pakt, aby praktycznie prześwietlić wszystko i wszystkich, oczywiście wciąż zapewniając, że wszystko to dzieje się dla dobra obywateli. Snowden nie tylko to piętnował, ale dostarczył także twardych dowodów, że faktycznie tak się dzieje.
Ścigany
W trakcie swoich demaskatorskich działań Snowden zważał na to, by nie zagrażać operacjom prowadzonym jeszcze przez tajne służby i życiu ludzi. Nie wszystko, co wiedział, przekazał prasie. Lecz to nie uchroniło go przed niesprawiedliwymi zarzutami ze strony prawie wszystkich amerykańskich polityków – okrzyknęli go zdrajcą ojczyzny. John Bolton, obecny doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Donalda Trumpa chciał nawet „zobaczyć go wiszącego na wielkim dębie”, za to, że powiedział prawdę. Kto zastanawia się, jakiego konkretnego uszczerbku przez działania Snowdena doznały amerykańskie tajne służby, ten do dziś nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi. Gdyby powrócił do USA grozi mu kara śmierci. Lecz nic nie wskazuje na to, żeby to nastąpiło.
Wokół Edwarda Snowdena zrobiło się cicho. Jego ucieczka przed służbami bezpieczeństwa zakończyła się akurat w Moskwie. W kraju, gdzie faktycznie władzę sprawują służby bezpieczeństwa. W państwie ograniczającym wolność prasy i poglądów. Nie zanosi się na to, żeby Rosja zaczęła brać sobie do serca ochronę danych. Także na ten fakt Snowden nie zamyka oczu i jednoznacznie krytykuje Kreml. Snowden nie jest ani zdrajcą, ani nie przeszedł na stronę wroga. Jest człowiekiem prześladowanym politycznie, który wylądował w Rosji, ponieważ zachodnioeuropejskie państwa, w tym także Niemcy, nie chciały udzielić mu azylu. Europejczycy boją się zadzierać z Amerykanami. Cynicy nazywają tą realną polityką. Dla Europejczyków ważniejsze są dobre relacje z USA niż udzielenie azylu niepozornemu człowiekowi, który wniósł ogromny wkład w demokrację i poszanowanie państwa prawa na całym świecie.
Polityczny rozbitek
Z pewnością ironią losu jest to, że Snowden żyje teraz w moskiewskiej kryjówce. Ironią jest jednak także fakt, że Donald Trump wygrał wybory prezydenckie bardzo cienką większością. Wiemy, że dane od Facebooka pomogły firmie „Cambridge Analytica” wpłynąć na wynik wyborów na korzyść republikanów. Trumpowi nikt nie będzie tego zarzucał. Lecz pod adresem prezydenta Obamy należałoby skierować zarzut, że przy okazji demaskatorskich działań Snowdena nie postarał się o lepszą ochronę prywatnej sfery swoich obywateli. Wtedy bowiem „Cambridge Analytica” nie miałaby tak prostego zadania. Dziś być może ktoś inny byłby prezydentem USA, a szefem CIA nie byłaby kobieta, która nadzorowała tortury amerykańskich agentów w Tajlandii.
Miodrag Soricz, DW Moskwa