Z każdym dniem, z każdą nową przerażającą wiadomością z Ukrainy o masakrach ludności cywilnej, rośnie też presja na Niemcy, by przestały kupować od Rosji ropę i gaz. Są to zrozumiałe żądania, zwłaszcza i przede wszystkim ze strony Ukrainy. Przerażające jest również to, że - jak wykazało badanie przeprowadzone przez organizację ekologiczną Greenpeace - Niemcy będą musiały w tym roku zapłacić Moskwie rekordową sumę około 32 mld euro za zakup ropy i gazu. Głośne apele, by położyć temu kres, tu i teraz, są w pełni uzasadnione i z pewnością będą jeszcze głośniejsze.
Jednak rację ma również minister gospodarki Robert Habeck z Partii Zielonych, który twierdzi, że w przypadku nagłego wstrzymania dostaw gazu zagrożony byłby spokój społeczny w Niemczech. Habeck próbuje już forsować dostawy gazu z innych krajów, na przykład z Kataru i Norwegii. Niemcy planują szybką budowę terminali do importu gazu skroplonego. W dłuższej perspektywie liczy na masowy rozwój odnawialnych źródeł energii oraz na wodór jako źródło energii przyszłości, zwłaszcza w przemyśle.
Bolesne debaty
Wszystko to jest słuszne i dobre, i dobrze, że rząd nie odmawia angażowania się w bolesne, zwłaszcza dla Zielonych, debaty, takie jak ta o przesunięciu terminów zamknięcia istniejących jeszcze elektrowni jądrowych. Dotyczy to także pomysłu ponownego rozważenia szczelinowania gazu, technologii dotąd niemile widzianej w Niemczech.
Wszystkie te debaty mają jednak tę wspólną cechę, że kończą się tak szybko, jak się pojawiają. Pozostaje jedno - ogromna zależność od importów z Rosji. W sumie więc właściwą drogą jest stopniowe znoszenie tej zależności - a nie wielkie, spektakularne odcięcie od dostaw z Rosji w ciągu jednej nocy.
Irytujące jest jednak to, że rząd nie ma odwagi podjąć pewnych drobnych, ale skutecznych działań, które już teraz mogłyby pomóc w oszczędzaniu energii. Jednym z takich środków byłoby ograniczenie prędkości na autostradach. Niezrozumiałe jest, dlaczego jeszcze tego nie zrobiono, skoro wielu ekspertów zapewnia nas, że oszczędność ropy naftowej rzędu 7 procent byłaby całkiem możliwa. Nawiasem mówiąc, taki środek mógłby być również ograniczony w czasie. Dlaczego nie? Najważniejsze jest, żeby coś w tym kierunku robić.
Nadchodzące pożegnanie musi być ostateczne
To przede wszystkim Niemcy muszą się uniezależnić się od rosyjskiej ropy i gazu. I to na dobre. W nowych budynkach nie wolno już instalować gazowych systemów grzewczych, a powinno się rozbudowywać możliwości pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych. Ale to wszystko wymaga czasu, bardzo dużo czasu. Europejczycy muszą wreszcie współpracować w zakresie polityki energetycznej, a nie działać przeciwko sobie.
Od dziesięcioleci każdy niemiecki rząd mówi o transformacji energetycznej: Wycofanie się z energii jądrowej, zakończenie produkcji energii z węgla, rozwój energii odnawialnej. Zwłaszcza w ostatnim punkcie, za wielkimi obietnicami nie poszły działania. Energia wiatrowa i słoneczna nie rozwinęła się w takim stopniu, w jakim byłoby to możliwe. To musi się teraz zmienić. Należy drastycznie skrócić wieloletnie procedury uzyskiwania zezwoleń na budowę turbin wiatrowych. Dokładnie to samo planuje teraz zrobić rząd. Czekamy na efekty.
Ciężka broń dla Ukrainy
Jednak w krótkiej perspektywie - i jest to jedyny punkt sporny - mimo wszelkich wysiłków nie ma realnej alternatywy dla rosyjskiego gazu. To straszny wniosek. Nie trzeba wierzyć we wszystkie kasandryczne proroctwa ze strony środowiska biznesowego, ale to, że natychmiastowe wstrzymanie dostaw gazu miałoby dramatyczne konsekwencje, jest bardzo prawdopodobne. Rząd chce, aby do 2024 roku można było całkowicie zrezygnować z rosyjskiego gazu. To wydaje się realistyczne. Zamiast mówić o natychmiastowym wstrzymaniu dostaw ropy i gazu z Rosji, co przecież nie może być zrealizowane, łatwiej i lepiej byłoby zrezygnować z wahań co do dostaw ciężkiej broni na Ukrainę. Ale z budowanej przez lata zależności nie sposób wyjść z dnia na dzień.