Komentarz: Niemcy już od dawna mają problem z rasizmem
24 lutego 2020Jeżeli wierzyć politykom w Niemczech, straszny zamach w Hanau w ubiegłą środę (19.02.2020) rzeczywiście był swego rodzaju cezurą: „Rasizm jest trucizną”, powiedziała kanclerz Angela Merkel (CDU). Minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer nazwał morderstwa w Hanau „umotywowanym rasistowsko zamachem terrorystycznym". Polityk bawarskiej CSU szukał równie mocnych słów jak kanclerz, mówiąc, że skrajnie prawicowe, antysemickie i rasistowskie tezy są „trucizną, która powoduje zamieszanie w głowach ludzi i sprawia, że zło wychodzi na jaw”.
Tym samym rząd przyznaje, że nienawiść w sieci, głoszenie skrajnie prawicowych haseł, ale też agresywne przemówienia polityków „Alternatywy dla Niemiec” (AfD) w parlamentach landowych i w Bundestagu mogą oddziaływać na potencjalnych zamachowców. Polityka nie zawsze oceniała sytuację tak jednoznacznie.
Fenomen pojedynczego sprawcy
Przez wiele lat, także po serii morderstw dokonanych przez neonazistowskich terrorystów Narodowosocjalistycznego Podziemia (NSU), zwłaszcza konserwatywni politycy zadowalali się stwierdzeniem, że państwo konsekwentnie postępuje z każdą formą terroryzmu – czy to skrajnie prawicowego, lewicowego czy islamskiego. Teraz zaczyna się rozeznawać, że Niemcy mają poważny problem z gotowym do użycia przemocy skrajnie prawicowym elementem. I dobrze, że tak się dzieje, bo długo uważano, że przemoc o podłożu skrajnie prawicowym jest fenomenem tylko pojedynczych sprawców. Za zorganizowany uważano tylko islamski terroryzm, a jeszcze wcześniej lewicowy radykalizm, jak choćby Frakcję Czerwonej Armii (RAF). Dopiero powoli pojawia się także świadomość, że można mówić także o terroryzmie, kiedy mamy do czynienia z pojedynczymi, prawdopodobnie chorymi psychicznie sprawcami, podburzonymi nienawiścią w sieci lub zatrutą atmosferą społeczną. Potwierdza to wielu ekspertów.
W ten sposób wiele instytucji i dziedzin życia społecznego przyczyniają się do tego, że trucizna ta się potęguje. Przykładamy się także my, media. Po tak potwornych zamachach jak w Hanau, uwaga koncentruje się z reguły na sprawcy, mniej na ofiarach. Nawet, jeżeli tym razem wszędzie można było zaobserwować starania opisania konsternacji, przerażenia i współczucia.
Oczywiście natychmiast pojawia się też wołanie o podjęcie odpowiednich kroków politycznych: choćby większą ochronę meczetów i synagog, większą obecność policji, obserwacja przez służby specjalne całej AfD, a nie tylko pojedynczych, ekstremalnych części tej partii, co ma już zresztą miejsce.
Problem strukturalnego rasizmu
W rzeczywistości jednak walka ze skrajnie prawicową przemocą i terroryzmem, tak jak walka z każdą przemocą, jest zadaniem wszystkich: zacząć trzeba od przyznania, że Niemcy już od dawna mają problem strukturalnego rasizmu. Eksperci już od lat szacują, że potencjalnie rasistowskie jest 20 procent społeczeństwa. Swoje robi też rosnący poziom agresji – na ulicach, w dyskusjach między mieszkańcami miast i wsi. Popularna wśród prawicowych ekstremistów narracja mówi, że wszystkie te zjawiska pojawiły się dopiero po tym, jak Angela Merkel wpuściła do kraju uchodźców.
Ostatnio zostały zaostrzone przepisy o posiadaniu broni i rząd przynajmniej obiecuje, że ostrzej będzie reagował na nienawiść w sieci. Nie jest to błędne. Ale jeżeli Niemcy chcą się odtruć, muszą być aktywni wszyscy: pamiętać o swoich bliskich, o samotnych sąsiadach, sprzeciwiać się, gdy ktoś jest konfrontowany z teoriami spiskowymi. Nie ma siły: skrajnie prawicowa nienawiść dotyczy nas wszystkich – bez wyjątku. Ale jest zrobiony pierwszy krok, kiedy najwyższe władze w państwie rozpoznają, jak poważny jest to problem.