Komentarz: Niemcy odstępują od swoich celów klimatycznych
9 stycznia 2018Teoretycznie z rozmów sondażowych ws. powtórki wielkiej koalicji (CDU/CSU i SPD) nie miało nic wyciekać na zewnątrz. Ale długo nie udało się zachować całkowitego milczenia. Informacje, które teraz przeniknęły, mówią o rezygnacji chadeków i socjaldemokratów z wyznaczonych sobie do 2020 r. celów klimatycznych. Oficjalnego potwierdzenia nie ma, Berlin jednak huczy.
Opozycja mówi o oszustwie wyborczym, i słusznie, bo w kampanii wyborczej zarówno kanclerz Merkel jak i szef SPD Schulz obiecali, że jakoś dotrzymają planu, zgodnie z którym do 2020 r. Niemcy zamierzały zredukować o 40 procent swoją emisję gazów cieplarnianych. Blisko 30-procentowa redukcja już się udała, do 2020 jest już mało czasu i kosztowałoby to wiele wysiłków, by mimo wszystko osiągnąć wyznaczony sobie cel. Zamknięte musiałyby zostać stare, zanieczyszczające środowisko elektrownie węglowe, energiczne kroki byłyby też niezbędne w komunikacji i rolnictwie. Potencjalny nowy rząd najwyraźniej nie chce się na to odważyć. Szkoda.
Przynajmniej uczciwie
Z drugiej strony: stwierdzenie, że zamierzone cele są nieosiągalne, jest przynajmniej uczciwe. Po cichu w partiach i ministerstwach dawno już się mówiło, że ambitne zamierzenia są mało realne. I jak zawsze, kiedy plany spełzają na niczym, przesuwa się ich realizację na przyszłość. Potencjalni partnerzy koalicyjni najwyraźniej chcą jednak zachować cel, jakim jest redukcja aż o 55 proc. emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. Wówczas nie będzie już urzędowała nawet Angela Merkel.
Odstąpienie od celów klimatycznych jest na swój sposób logiczne. I pasuje do niemieckiej polityki klimatycznej ostatnich lat. Po rezygnacji z energii atomowej i przełomu energetycznego, i rozbudowie energetyki słonecznej i wiatrowej, większość polityków ma najwidoczniej wrażenie, że dosyć zrobili dla ratowania świata. Kanclerz co prawda obiecała, że także do 2020 r. wypuści na drogi milion aut elektrycznych, niepostrzeżenie jednak pogrzebała ten cel, bo jest on po prostu nie do zrealizowania. Na początku 2017 było w Niemczech ledwo nieco ponad 30 tys. samochodów z napędem elektrycznym. Nie ma co owijać w bawełnę: to żenująco mało.
Ustawa o dekarbonizacji
Ale wróćmy do celów klimatycznych. Decyzja o pogrzebaniu celów klimatycznych niesie w sobie też coś dobrego, zgodnie z zasadą: „skoro reputacja i tak jest już zrujnowana, można sobie pozwolić na wszystko”. Jakby nie było chadecja i SPD chcą wypracować teraz konkretny plan rezygnacji z węgla i przyjąć odpowiednią do tego, wiążącą ustawę.
Pomysł ten miała już socjaldemokratyczna minister środowiska, ale przyhamował ją jej partyjny kolega, wówczas minister gospodarki Sigmar Gabriel i Urząd Kanclerski. Zakończenie epoki węgla jest najważniejszym zadaniem polityki klimatycznej następnych lat. O ile teraz zostanie podjęta odpowiednia decyzja, z jej realizacją można jeszcze odczekać parę lat. W każdym razie lepiej tak, niż dalej chełpić się obietnicami, których i tak nikt nie dotrzyma.
Nieco więcej skromności
Na arenie międzynarodowej Niemcy powinny w przyszłości nieco mniej butnie podawać się za pioniera ochrony klimatu. Już teraz z Europy Wschodniej, choćby z Ukrainy, dochodzą głosy, że nikt nie ma zamiaru znosić dłużej niemieckiego wskazywania palcem na grzeszników redukcji gazów cieplarnianych. W grudniu będzie miał miejsce w Katowicach kolejny szczyt klimatyczny ONZ, i stojąca na węglu Polska nie popuści okazji, żeby dać prztyczka w nos zarozumiałemu niemieckiemu sąsiadowi. A dla Zielonych, którzy w rozmowach na temat koalicji jamajskiej wynegocjowali ambitne plany zamknięcia elektrowni węglowych, trudno o lepszą okazję dla poprawienia swojej koniunktury, niż pożegnanie się przez obydwie wielkie partie z celami klimatycznymi zaraz po rozpoczęciu rozmów sondażowych.
Jens Thurau
tł. Elżbieta Stasik