Najnowszy dowcip z Waszyngtonu: "I kto w końcu wygrał te wybory? Trump czy Clinton? Putin, ty idioto!". To jeden z tego rodzaju kawałów, przy których nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Od momentu ukazania się pierwszych artykułów na ten temat w "Washington Post" w miniony weekend, mnożą się głosy poważnych i wiarygodnych ekspertów, którzy twierdzą, że rosyjscy hakerzy nie tylko włamali się do serwerów Partii Demokratycznej, o czym było wiadomo już od miesięcy. Włamać mieli się także do serwerów Republikanów. Stąd służby wywiadowcze są przekonane, że Rosja poprzez hakerów nie tylko chciała zaszkodzić Clinton i amerykańskiej demokracji, ale zaatakowała, by bezpośrednio pomóc w zwycięstwie Trumpowi.
Wojna w sieci
Eksperci już od wielu lat ostrzegają, że wojny w przyszłości nie będą toczone tylko na lądzie, na wodzie czy w powietrzu, ale także i w sieci. Podczas gdy dreszczowce i hollywoodzkie kino sensacji koncentrują się na scenariuszach, w których hakerzy unieruchamiają elektrownie atomowe, w tych dniach staje się jasne, że w realu chodzi o coś więcej niż tylko o dostawy energii czy lekceważenie przepisów o ochronie danych.
Jeśli zarzuty te potwierdzą się, znaczy to, że ataki te wymierzone są w serce każdej demokracji – w wolne i tajne wybory. Odpowiednio wielkie jest poruszenie w Stanach Zjednoczonych. I podobnie wielce bulwersujące są reakcje przyszłego prezydenta Donalda Trumpa. Zamiast natychmiast opowiedzieć się za niezależnym śledztwem, próbuje on zbagatelizować zarzuty komentując je z przymrużeniem oka na Twitterze. Jego argumentacja – dlaczego wierzyć tajnym służbom skoro kiedyś twierdziły, że Saddam Husajn dysponuje bronią masowej zagłady, co okazało się nieprawdą.
Interesy Trumpa z Rosją
Ten publiczny atak na specsłużby waży tym więcej, ponieważ prezydent-elekt konsekwentnie odmawia udziału w codziennej odprawie tych służb. Jego uzasadnienie – sam wie najlepiej, co się dzieje i nie potrzebuje codziennie wysłuchiwać tych samych informacji.
Ta postawa jest albo naiwna, albo wyrachowana. Niebezpieczna jest w obu przypadkach. Możliwe, że prawdą jest, iż biznesmen Trump od lat robi interesy z Rosją i dlatego nie chce pozwolić sobie zaglądać w karty. W tym kontekście to logiczne, że Trump nominował na swojego ministra spraw zagranicznych szefa koncernu ExxonMobil Rexa Tillersona, ponieważ ten utrzymuje dzięki swoim interesom gazowym ścisłe relacje z putinowską Rosją.
To wszystko jest niegodne sprawującego najważniejszy urząd polityczny świata. A przede wszystkim jest ekstremalnie niebezpieczne.
Odpowiedzialność Republikanów
Jeśli okaże się rzeczywiście, że działania hakerów były polityczną ingerencją, znaczy to, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane. Ponieważ przyszły prezydent nie jest w stanie – jak się wydaje – tego pojąć, teraz republikańscy kongresmeni powinni udowodnić, że biorą na poważnie swój polityczny mandat. Muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, wobec kogo powinni być bardziej lojalni – wobec Donalda Trumpa czy wobec obrony amerykańskiego systemu wyborczego, a tym samym amerykańskiej demokracji. Donaldowi Trumpowi może się wydawać, że jest w stanie utrzymać pod kontrolą rosyjskie specsłużby. Domniemanie, które mało kto podziela.
Ines Pohl
tł. Bartosz Dudek