Koronawirus: cztery mity na temat szczepień. Sprawdzamy
20 kwietnia 2021Odkąd szczepionki są dostępne na całym świecie, bezustannie pojawiają się nowe informacje na ich temat. Dla osób spoza środowiska ekspertów jest to dość mylące. Ta niepewność stanowi podatny grunt dla najdziwniejszych stwierdzeń w sieci. Sprawdzamy, co kryje się za czterema najbardziej rozpowszechnionymi mitami na temat szczepień.
Czy szczepionki mRNA zmieniają ludzkie DNA?
DW sprawdza fakty: fałsz
Wiele osób jest zdezorientowanych podobieństwem słów DNA i RNA i tym, że jedno i drugie w jakiś sposób odnosi się do materiału genetycznego. Stwierdzenie to jest wprawdzie słuszne, ale DNA i RNA to nie to samo.
Szybkie spojrzenie na genetykę: plan naszego organizmu zapisany jest w DNA. W przypadku niektórych wirusów, takich jak SARS-CoV-2, materiał genetyczny składa się z RNA.
Ale i u nas, ludzi, występuje RNA. Jest to nie do końca identyczna kopia DNA z jądra komórkowego, która jest w komórce wykorzystywana do budowy białek. Odgrywa więc rolę w faktycznej realizacji planu budowy DNA.
Wirusy wykorzystują tę maszynerię do replikacji w naszych komórkach. Nasz organizm rozpoznaje jednak „najeźdźcę” po jego białku Spike i wytwarza przeciwciała oraz limfocyty T jako obronę przed wirusem.
Celem szczepienia jest wywołanie owej odpowiedzi immunologicznej na patogen bez konieczności wprowadzenia do organizmu całego wirusa SARS-CoV-2. Dlatego szczepionka wprowadza do naszego organizmu tylko niewielki wycinek wirusa: część mRNA, która jest niejako instrukcją dla białka Spike. Po szczepieniu jest ono budowane w komórkach, przedstawiane organizmowi, a on odpowiada: „To jest obce! Przeciwciała, wykształcajcie się!”
Ale żadne RNA, ani nasze własne, ani wirusa, nie ma dostępu do jądra komórki. Nie może więc zbliżyć się do naszego materiału genetycznego i się z nim zmieszać. Po wykonaniu zadania komórka rozkłada RNA, którego użyła.
W grudniu 2020 r. naukowcy stwierdzili jednak w jednym z badań, że materiał genetyczny wirusa SARS-CoV-2 mógłby dostać się do ludzkiego genomu, gdyby doszło do właściwego zakażenia. Miałoby to być możliwe poprzez odwrotną transkryptazę. Enzym ten potrafi transkrybować RNA na DNA, a DNA z kolei ma dostęp do jądra komórki. Ta praca naukowa nie została jeszcze zweryfikowana przez niezależnych ekspertów i wywołała gorącą dyskusję wśród specjalistów.
David Baltimore, wirusolog i laureat Nagrody Nobla za odkrycie odwrotnej transkryptazy, powiedział w magazynie „Science”, że wspomniana wyżej praca „rodzi wiele ciekawych pytań". Podkreślił jednak, że badanie wykazało jedynie, że fragmenty SARS-CoV-2 mogą być zintegrowane, ale nie tworzą one materiału zakaźnego. „To prawdopodobnie biologiczny ślepy zaułek", ocenił Baltimore.
W rozmowie z DW Waldemar Kolanus, dyrektor Instytutu Podstawowych Badań Biomedycznych LIMES Uniwersytetu w Bonn, sceptycznie odniósł się do tego, że wyniki te w ogóle mogą mieć zastosowanie dla szczepień. Jego zdaniem struktura mRNA szczepionki została celowo zmieniona, aby zapobiec natychmiastowej degradacji komórek. – Prawdopodobnie nie podlega ona w ogóle odwrotnej transkryptazie. Pod tym względem szczepionki mRNA są znacznie bezpieczniejsze niż rzeczywisty genom wirusa, jeśli chodzi o taką reakcję, jakkolwiek znacząca by ona nie była – wyjaśnia.
Szczepionki przeciw COVID-19 a bezpłodność kobiet
DW sprawdza fakty: fałsz
Podobno następujący proces zachodzi w organizmie: przeciwciała powstałe po szczepieniu przyczepiają się nie tylko do białka Spike koronawirusa, ale także do podobnego białka Syncytiny-1. Białko to odgrywa rolę w budowie łożyska w macicy. Zgodnie z przedstawioną argumentacją, jeśli to białko zostanie zahamowane przez odpowiedź immunologiczną po szczepieniu, prowadzi to do bezpłodności.
– Generalnie istnieje wiele powodów, dla których ta teoria nie może być prawdziwa – powiedział w rozmowie z DW Udo Markert ze Szpitala Uniwersyteckiego w Jenie. Jak stwierdził, chociażby podobieństwo między białkami jest bardzo niewielkie. Według Markerta stanowi ono tylko 0,75 proc. – To bardzo mało – stwierdził naukowiec.
Eksperci badali już niepożądaną interakcję między przeciwciałami a Syncytiną-1 w przypadku leku stosowanego na stwardnienie rozsiane. Lek miał być skuteczny w przypadku białka, które jest w 81 procentach podobne do Syncytiny. W rezultacie nawet w tym przypadku nie zaobserwowano znaczących interakcji.
Markert dostrzega drugi kłopot w samej chorobie COVID-19. – Kobieta otrzymuje pełną dozę białka, znacznie więcej niż przy szczepionce. Oznaczałoby to, jeśli wierzyć teorii, że zakażenie koronawirusem powinno stwarzać jeszcze większe ryzyko niepłodności.
Markert przypomina także, że nie stwierdzono związku z niepłodnością u kobiet zakażonych podczas epidemii SARS w latach 2002/2003. Wówczas białko Spike było prawie identyczne z białkiem SARS-CoV-2.
Brytyjskie Towarzystwo Płodności (British Fertility Society) również stwierdza, że „nie ma żadnych dowodów ani podstaw teoretycznych do tego, by sądzić, że którakolwiek ze szczepionek przeciw COVID-19 ma jakikolwiek wpływ na płodność u kobiet lub mężczyzn”.
Czy prace nad szczepionką przebiegły zbyt szybko?
DW sprawdza fakty: wprowadzanie w błąd
Zazwyczaj opracowanie i dopuszczenie do obrotu szczepionki może trwać od 10 do 15 lat, a w wyjątkowych przypadkach nawet dłużej. Pierwsze szczepionki przeciw COVID-19 weszły do użycia po niecałym roku od wybuchu pandemii. Zrozumiałe jest zatem, że szybkie tempo prac nad szczepionką na pierwszy rzut oka wywołuje sceptycyzm. Jest jednak kilka rzeczy, które przyczyniły się w zrozumiały sposób do przyspieszenia tego procesu.
Po pierwsze: wcześniejsza wiedza. Szczepionki bazują na technologiach, które zostały już zbadane lub przetestowane wcześniej. Naukowcy wiedzieli już chociażby sporo o innych koronawirusach, które wywołują SARS lub MERS (2012). Również wtedy toczyły się badania nad szczepionkami.
Po drugie: powody finansowe. Na całym świecie na rozwój szczepionek przeznaczono niezwykle duże sumy pieniędzy, co pozwoliło naukowcom na pracę z zupełnie innymi zasobami, takimi jak większa liczba pracowników czy większa niż zwykle liczba równoległych testów.
Po trzecie: przyspieszone procedury. Mark Toshner, który brał udział w testowaniu szczepionki firmy AstraZeneca, powiedział BBC, że mylące jest twierdzenie, że testowanie szczepionek trwa zwykle dziesięć lat. Wiele czasu, jak powiedział, spędza się na różnorakim oczekiwaniu: na środki finansowe, na wystarczającą liczbę uczestników testów, na pozwolenia na przeprowadzenie badań. W czasie pandemii czas był jednak najważniejszy. Tak więc niektóre etapy, które zwykle odbywają się jeden po drugim, czasami były realizowane równolegle. Na przykład zatwierdzanie szczepionek często rozpoczynało się w ramach tzw. procesu „rolling review”: wstępne dane poddano analizie jeszcze w trakcie badań. Pomimo rekordowego czasu opracowywania szczepionek, przynajmniej w Europie, musiały one przejść wszystkie rygorystyczne procedury kontrolne Europejskiej Agencji Leków (EMA), aby mogły zostać dopuszczone na europejski rynek.
Przyspieszone procedury nie oznaczają zatem, że zachowano mniejszą ostrożność, ale że w obliczu globalnej pandemii opracowanie szczepionki stało się absolutnym priorytetem.
Czy przebycie COVID-19 skuteczniej chroni przed ponownym zakażeniem niż szczepienie?
DW sprawdza fakty: wprowadzanie w błąd
Faktem jest, że większość osób zakażonych koronawirusem ma tzw. łagodny przebieg lub nawet nie ma żadnych objawów. Według Instytutu Roberta Kocha (RKI) w pierwszej fali zakażeń wiosną 2020 roku ze wszystkich osób, które w Niemczech uzyskały wynik pozytywny na obecność koronawirusa, około 80 procent miało łagodny przebieg. Pozostałe 20 procent uznano za osoby z ciężkim bądź nawet krytycznym przebiegiem choroby.
Nie ma jednak gwarancji, że osoby, u których nie występuje zwiększone ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19, przejdą infekcję bezproblemowo. Zdarza się bowiem, że młodzi i zdrowi ludzie poważnie chorują, a nawet umierają.
Trzeba też uwzględnić „Long COVID", czyli późne i długotrwałe powikłania po przebytej infekcji, takie jak chroniczne zmęczenie czy problemy z naczyniami krwionośnymi. Zjawisko to występuje również po łagodnym przebiegu.
Obecnie nie wiadomo jeszcze, jak długo takie powikłania się utrzymują – powiedział DW Reinhold Foerster, wiceszef Niemieckiego Towarzystwa Immunologicznego. Jeśli więc ktoś woli zaryzykować infekcję zamiast się zaszczepić, podejmuje „duże ryzyko", jak twierdzi Foerster.
Drugim powodem, który przemawia za szczepieniami, jest fakt, że układ odpornościowy inaczej reaguje na szczepionkę. – To długoterminowe zabezpieczenie przed infekcją, które może być bardziej wyraźne dzięki szczepionkom – mówi wirusolog Christian Drosten w podcaście stacji NDR „The Coronavirus Update". Jak dotąd, wygląda na to, że po szczepieniu wykształca się więcej przeciwciał i że pozostają one dłużej w organizmie.
Foerster może to potwierdzić na podstawie własnych, ale jeszcze nieopublikowanych badań. – Zasadniczo chodzi o ilość i jakość wytwarzanych przeciwciał. W przypadku jakości chodzi o to, jak mocno przeciwciało przylega do białka i w ten sposób zapobiega infekcji.” – Chociażby po dwóch dawkach szczepionki BioNTech/Pfizer obydwa wskaźniki są wyższe niż po przebytej infekcji – dodaje Foerster.
Decyzja o tym, by się nie szczepić, ma również wymiar społeczny i solidarnościowy. Jest tak dlatego, że zaszczepienie się pomaga ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, a tym samym zmniejsza ryzyko zakażenia innych osób.