Kosslick: Berlinale w poszukiwaniu szczęścia
8 lutego 2016DW: 11 lutego rozpoczyna się 66. edycja Berlinale. Na co cieszy się Pan najbardziej?
Dieter Kosslick: Najbardziej ucieszy mnie, jeśli otwarcie festiwalu odbędzie się bez jakichkolwiek wpadek. Bo gramy o dużą stawkę. Jeśli wszystko pójdzie, jak po maśle, zagwarantuje to dla festiwalu dobry start.
Berlinale znane jest z wielkich emocji. Pamiętam na czerwonym dywanie Rolling Stonesów, także dawnych więźniów Guantanamo na pokazie dokumentu pt. „Road to Guantanamo”. Co w tym roku ma być tym najbardziej emocjonującym wydarzeniem?
Niestety trzeba przypominać o „Road to Guantanamo“ ze względu na temat. Mamy podobny dokument także w tegorocznym programie. Poza tym mamy wiele produkcji o migracjach, utracie ojczyzny, które rewidują temat wiodący festiwalu „Prawo do szczęścia".
Berlinale i szczęście
„Prawo do szczęścia“. Czy może Pan wytłumaczyć, skąd takie hasło?
Zawiera ono wiele aspektów. Na przykład: W niemieckiej produkcji konkursowej „24 tygodnie” ("24 Wochen") pewna para szuka szczęścia w rodzinie. Rodzi się drugie dziecko i oni dyskutują, co to oznacza. Pojawiają się bowiem pewne trudności, a dyskusja staje się coraz bardziej intensywna. Chodzi w niej o odpowiedzi na pytania: Czy jesteśmy szczęśliwi jako rodzina? Jak będziemy szczęśliwi z tym nowym dzieckiem?
I jeśli spojrzymy na to trochę szerzej, wtedy można powiedzieć, że wszyscy ludzie migrują, albo udają się w daleki świat i szukają szczęścia - w ojczyźnie, starej lub nowej. Mogliby przecież zostać. Nikt nie opuszcza ojczyzny, jeśli nie musi. I to jest klamra dla wszystkich 435 obrazów, które w tym roku pokażemy w różnych sekcjach na Berlinale.
Odpowiedzialność za kino i kulturę
I w tym przebija znów, to, na co wskazał Pan przejmując kierownictwo festiwalem, na odpowiedzialność społeczną kina.
Każde kulturalne wydarzenie związane jest zawsze z odpowiedzialnością społeczną! Być może wręcz bardziej konieczną, gdyż zawiodła ekonomia. Ta cała tragedia, którą przeżywamy, to nie tylko wojna religijna. Być może jest tak, jak wtedy, kiedy Krzyżacy udawali się na ewangelizację do obcych krajów. Ale ta nasza tragedia jest odpowiedzią na niepohamowaną ekonomiczną globalizację. Ludzie ubożeją, umierają z tego powodu, pracują w niewyobrażalnych warunkach. A my nosimy podkoszulki za jedno euro i nikt sobie nie zawraca głowy tym, kto je wyprodukował, w jakich warunkach i na jakich zasadach pracował.
Każdy, kto gościł na Berlinale wie, że festiwal jest dość intensywny. Dla Pana jest to dziesięć dni pełnego stresu przez całą dobę. Czy oprócz stresu są chwile na relaks?
Oczekiwanie na „piękne francuskie filmy“
Nie, i jeszcze raz nie. To jest stres, ale stres, który sprawia radość. Poza tym: Festiwal filmowy jest świętem filmu. Mamy oczywiście też komedie. Gości u nas Depardieu. Mamy bardzo, bardzo piękne filmy francuskie – aż cztery w oficjalnym programie – i można się cieszyć lekkością, z jaką opowiadają też o problematyce społecznej. W tym roku jest obraz Dominika Molla – znakomita komedia.
Trzeba wytrzymać ten szpagat. Bo jest on inny niż ten szpagat, jakiego dokonujemy codziennie. Nie możemy cały czas biegać i powtarzać w kółko, jak straszny jest ten świat. Chcemy przecież być też szczęśliwi i przy okazji takiego wydarzenie należy o tym pomyśleć. Dlatego nie jest to Berlinale o migracji, lecz o naszych poszukiwaniach szczęścia. Oczywiście, że uchodźcy są wielkim tematem na festiwalu, ale tylko jednym z wątków.
Rozmowę prowadził Hans Christoph von Bock /opr. Barbara Cöllen
Dieter Kosslick, ur. w 1948 roku w Pforheim, od 1 maja 2010 jest dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Berlinale, obecnie jednej z najbardziej prestiżowego wydarzenia na świecie.