Co kryje się za agresywną polityką zagraniczną Obamy?
31 grudnia 2016Barack Obama opuszcza Biały Dom tak, jak się do niego wprowadził: w świetle jupiterów skierowanych na światową politykę. Tuż przed końcem swojej kadencji zdaje się nie unikać konfliktów. Wręcz przeciwnie – jego sankcje wymierzone w Rosję nie sprowokowały wprawdzie bezpośredniej reakcji Moskwy, ale ponownie wyraźnie pogorszyły stosunki rosyjsko-amerykańskie – tuż przed objęciem urzędu przez Donalda Trumpa. Kryzys grozi także stosunkom z Izraelem, po tym jak USA umożliwiły przyjęcie rezolucji RB ONZ przeciwko żydowskiemu osadnictwu na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Frustracja z ośmiu lat prezydentury
Dziwi, że tuż przed końcem swoich rządów Obama przyjmuje tak agresywny kurs. Patrick Horst, politolog z Instytutu Anglistyki, Amerykanistyki i Celtologii na Uniwersytecie w Bonn nie uważa, żeby przy podejmowaniu tak drastycznych kroków wobec Rosji i Izraela Obamie chodziło o własny testament polityczny. Na pokazowe projekty znacznie bardziej by się nadawały inne przykłady, choćby umowa o wolnym handlu TPP albo umowa z Iranem. – Myślę raczej, że Obama jeszcze raz chce jasno pokazać wobec historii swoje stanowisko w kwestiach polityki zagranicznej – twierdzi Horst.
Zarazem sankcje wobec Rosji i rezolucja ONZ ws. Izraela mogą też jednak być efektem nagromadzonej frustracji. – Zwłaszcza stosunki z Izraelem, rozwiązanie oparte na dwóch osobnych państwach, Izraelu i Palestynie, od początku prezydentury Obamy było jego wielkim projektem. Zainwestował w niego wiele czasu, tak jak John Kerry i także Clinton. Przypuszczalnie go to gryzie – tłumaczy boński politolog.
Ratować, co się da
Innym wytłumaczeniem takiego odejścia Obamy z przytupem, może być przypuszczenie, że chce dokończyć wszystko to, co za Trumpa nie będzie już możliwe. – Rząd Obamy prowadził walkę wyborczą w przeświadczeniu, że prezydentem zostanie Hillary Clinton – mówi Irwin Collier, dyrektor Instytutu Studiów Północnoamerykańskich na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. – Zamiast przekazać po prostu pewne problemy swojej prezydentury następnemu rządowi, chce ratować pracę polityczną ze swoich obydwóch kadencji – wyjaśnia Collier.
W kwestii rezolucji RB ONZ ws. Izraela Obama mógł tylko działać. Innej możliwości właściwie nie miał. – USA miały do wyboru: albo wyrazić swoje zdanie teraz, albo pozostać bezczynnymi tak długo, jak długo rząd Trumpa będzie kontrolował politykę zagraniczną – twierdzi Collier.
Sankcjami nałożonymi na Rosję Obama zrobił nie tyle przyszłemu prezydentowi USA, ile sobie niedźwiedzią przysługę, uważa Irwin Collier. – W ten sposób stwarza Trumpowi okazję przedstawienia Obamy jako 'Bad Cop' i inscenizowania siebie jako 'Good Cop' – argumentuje naukowiec z Berlina.
„Nie wiem, czy było coś podobnego”
Z historycznego punktu widzenia nie jest niczym nowym, że prezydenci, którzy mają za sobą dwie kadencje, w ostatnich dwóch latach koncentrują się na polityce zagranicznej i swoim politycznym testamencie, uważa Patrick Horst. Ronald Reagan na przykład w ostatnich dwóch latach urzędowania zawarł umowy rozbrojeniowe z Gorbaczowem, George W. Bush doprowadził do porozumienia atomowego z Indiami. – Coś podobnego próbował ostatnio także Obama, chociażby wznowieniem stosunków z Kubą – mówi Horst.
Mimo to politolog jest zdania, że kończenie prezydentury skandalem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ jest czymś wyjątkowym. – Nie wiem, czy coś podobnego miało już kiedyś miejsce, rzeczywiście było to raczej niezrozumiałe posunięcie. Ale Obama cieszy się opinią polityka, który w kwestiach polityki zagranicznej ignoruje swoich doradców. Może i tym razem tak było – konkluduje Horst.
Helena Kaschel / Elżbieta Stasik