Kto jeszcze ratuje uchodźców na Morzu Śródziemnym?
28 lutego 2023Morze Śródziemne potrafi być niebezpieczne. Zwłaszcza dla życia uchodźców, którzy mają nadzieję na lepszą przyszłość w Europie i płyną w jej kierunku na łodziach często nienadających się do żeglugi.
W miniony weekend u wybrzeży Kalabrii rozbił się statek, na którego pokładzie miało się znajdować co najmniej 150 ludzi. Wskutek tej katastrofy zginęły co najmniej 62 osoby. W pierwszych tygodniach roku znów nasiliły się niebezpieczne próby pokonania Morza Śródziemnego, a wraz z nimi problemy prywatnych ratowników morskich.
Ze względu na swoje położenie w centralnej części Morza Śródziemnego szczególna odpowiedzialność ciąży w tej kwestii na Włoszech. Uchodźcy mają bowiem prawo do procedury azylowej w pierwszym kraju Unii Europejskiej, na terytorium którego się znaleźli.
Według danych ministerstwa spraw wewnętrznych w Rzymie, od 1 stycznia do 24 lutego 2023 roku przybyło do Włoch już 14 104 uchodźców. To oznacza wyraźny wzrost w porównaniu z dwoma poprzednimi latami, gdy w tym samym okresie odnotowano 5345 (2022) i 4304 (2021) uchodźców. Większość uchodźców dociera do Włoch o własnych siłach, bez korzystania z pomocy ratowników morskich.
Jakie działania podjęła Giorgia Meloni?
Katastrofa w Kalabrii umocniła zdecydowanie premier Włoch Giorgii Meloni w kwestii „powstrzymania nieregularnej migracji, żeby uniknąć kolejnych tragedii”. Koalicja rządowa kierowana przez skrajnie prawicowe ugrupowanie Bracia Włosi (Fratelli d’Italia) przyjęła na przełomie roku dekret, który utrudnia działalność prywatnych organizacji ratownictwa morskiego.
Bodajże najdalej idącą jest regulacja uruchamiana natychmiast po uratowaniu osób, które znalazły się w niebezpieczeństwie na morzu. Statki ratownicze muszą teraz natychmiast zgłosić taką operację, po czym są odsyłane do konkretnego włoskiego portu. Oznacza to, że nie mogą już, jak to robiły dotychczas, najpierw przeprowadzić kilka akcji ratunkowych, a dopiero potem zawinąć do portu. Przede wszystkim jednak są one często odsyłane do odległych portów w północnych Włoszech.
Gdy przykład w połowie lutego statek „Ocean Viking” zakończył misję ratunkową u wybrzeży Libii, został odesłany do Rawenny. W linii prostej z tego portu jest bliżej do Londynu (około 1150 km), Warszawy (1100 km) czy Berlina (900 km) niż do najbliższego punktu wybrzeża Libii (ponad 1500 km).
Rząd włoski nadal stosuje kary pieniężne, których anulowanie na drodze prawnej jest dla poszkodowanych trudne do osiągnięcia. A poza tym premier Meloni jest zdania, że procedury azylowe powinny być prowadzone w krajach, pod banderami których pływają statki ratownicze (z reguły są to kraje pochodzenia służb ratowniczych, czyli w szeregu wypadków również Niemcy), a nie tych, do których docierają uchodźcy. Postulat ten jest dyskusyjny z prawnego punktu widzenia, gdyż misje ratunkowe odbywają się na wodach międzynarodowych, a załogi statków nie działają w imieniu swych rządów.
Jak reagują prywatni ratownicy?
Wkrótce po podaniu dekretu do wiadomości publicznej, 18 prywatnych organizacji zajmujących się ratownictwem morskim i wspierających je organizacji praw człowieka ogłosiło list otwarty. Wyraziły w nim „najgłębsze zaniepokojenie w związku z ostatnimi próbami utrudniania pomocy dla ludzi znajdujących się w niebezpieczeństwie na morzu, które są podejmowane przez jeden z europejskich rządów”. Zdaniem sygnatariuszy listu dekret narusza „międzynarodowe prawo morskie, prawa człowieka i prawo europejskie, dlatego powinien wywołać zdecydowaną reakcję Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego oraz państw członkowskich i instytucji”.
– To oczywiste, że statki ratownicze nie będą mogły działać, jeśli będą zatrzymywane, karane grzywnami lub zmuszane do pokonywania długich tras – mówi DW Veronica Alfonsi, przewodnicząca włoskiego oddziału działającej od 2015 roku hiszpańskiej organizacji Proactiva Open Arms zajmującej się ratowaniem ludzi na morzu. – Przez minionych siedem lat zwalczaliśmy jednak także niekonstytucyjne ustawy i bezczynność Europy, dzięki czemu bardzo się uodporniliśmy. Pozostajemy na morzu – zapewnia.
Na razie jednak sparaliżowany jest statek „Geo Barents” należący do Lekarzy bez Granic. W ubiegłym tygodniu został zatrzymany na 20 dni na Sycylii, ponieważ rząd oskarżył załogę o naruszenie nowych przepisów. Grozi jej także grzywna w wysokości do 10 tysięcy euro. Według rzeczniczki organizacji, decyzja o prawnych środkach zaradczych jest już bardzo bliska.
Jednak od czasu do czasu pojawiają się też nowe organizacje. Na przykład swój własny statek buduje właśnie niemiecka organizacja pozarządowa Sarah Seenotrettung (Ratownictwo Morskie Sarah, przy czym to ostatnie słowo jest skrótem od Search and Rescue for All Humans, czyli Poszukiwania i Ratowanie dla Wszystkich Ludzi). Od grudnia 2022 roku pływa już statek „Life Support” należący do włoskiej organizacji Emergency. Wcześniej oferowała ona pomoc medyczną i mediację międzykulturową.
Większe statki mają obecnie w środkowej części Morza Śródziemnego takie organizacje, jak Mission Lifeline, Open Arms, ResqShip, Sea-Eye i Sea-Watch. Statek organizacji SOS Humanity znajduje się natomiast stoczni. Oprócz ponad pół tuzina statków ratowniczych pływa jeszcze kilka mniejszych łodzi i latają dwa samoloty organizacji Sea-Watch, których zadaniem jest prowadzenie rozpoznania z powietrza.
Czy pod innymi rządami można by było zapobiec tej tragedii?
Veronica Alfonsi z Open Arms twierdzi, że katastrofa statku u wybrzeży kalabryjskiego miasta Steccato di Cutro „nie jest tragedią, lecz skutkiem precyzyjnych decyzji politycznych”. Wzywa do zbadania działań straży przybrzeżnej, której na ten statek zwróciła uwagę unijna agencja ochrony granic Frontex.
– Dwie łodzie patrolowe wypłynęły na poszukiwania, ale potem zawróciły z powodu złej pogody. Te wydarzenia muszą zostać zbadane, ponieważ nigdy, w żadnych okolicznościach nie pozostawia się statku na falach na pastwę losu – uważa Veronica Alfonsi.
Statek, który się rozbił, wyruszył z Izmiru w Turcji. – Jednak jak na razie władze nie są szczególnie dobrze przygotowane do śledzenia tej nowej trasy – mówi DW Veronica Alfonsi.
– Ostatnio setki uchodźców, przeważnie z Afganistanu i Iranu, próbowały płynąć tą trasą, ponieważ jest uważana za bezpieczniejszą, co oczywiście nie jest prawdą. Kalabria obserwowała ostatnio to zjawisko i próbowała pomagać, ale nie jest odpowiednio wyposażona do realizacji takich przedsięwzięć. Nie ma tam rządowej misji ratunkowej, w ogóle nie ma żadnej takiej misji w centralnej części Morza Śródziemnego – twierdzi przewodnicząca Proactiva Open Arms. Jej organizacja oceni teraz, czy podejmie działania na tej nowej trasie.