Kursy integracyjne: „Nastawienie części Polonii jest straszne“
25 października 2010Piątkowe przedpołudnie w szkole językowej Polonikon w Berlinie. W klasie trzy osoby: Tatjana z Ukrainy, Agnieszka z Polski i Ali z Libanu. Brakuje jeszcze jednego ucznia z Libanu i jednego z Czech. „Chciałabym zrozumieć, co się do mnie mówi i chciałabym dobrze mówić. Chodzi po prostu o komunikację”, mówi Agnieszka. Agnieszka żyje w Niemczech od trzech lat, Tatjana od dziesięciu, Ali od trzech miesięcy. Cała trójka jest wysoce zmotywowana, dopiero zaczęła kurs, a już słychać efekty. „Oni chcą się uczyć, bo widzą cel, chcą zostać w Niemczech i normalnie się porozumiewać. Jeżeli ich podejście do nauki i do języka dalej takie będzie, to myślę, że osiągną sukces”, stwierdza z satysfakcją nauczycielka Katarzyna Jelińska.
Zobligować nie znaczy zmusić
Kurs w Polonikonie jest jednym z tysięcy kursów języka niemieckiego prowadzonych w ramach tzw. kursów integracyjnych. Oferowane są w Niemczech od pięciu lat, od chwili wejścia w życie ustawy migracyjnej. 600 godzin nauki języka niemieckiego, 45 godzin wiedzy o Niemczech. Skorzystało z nich już blisko 850 tys. osób. Tylko w ubiegłym roku zapisało się na kursy integracyjne ponad 100 tys. osób, w tym głównie żyjący w Niemczech Turcy, znaturalizowani cudzoziemcy z niemieckim paszportem, przybysze z Iraku i Rosji. Na piątym miejscu są Polacy: w 2009 r. w całych Niemczech zapisało się na kursy 4800 migrantów z Polski, tylko w I kwartale br. prawie 1300.
Koszty kursu – rzędu 2 tys. euro, pokrywa państwo. Kursanci dopłacają 1 euro za godzinę lekcyjną, o ile pozwala na to ich sytuacja finansowa, ale mogą ubiegać się o zwrot części pieniędzy i o zwrot kosztów dojazdu na lekcje. Na kursy migranci mogą zgłaszać się sami, może ich też skierować odpowiednia instytucja, głównie Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) i Federalna Agencja Pracy. Pierwszy może zobowiązać migranta do nauki języka, drugi zobligować. Zobligować, ale nie zmusić, co okazuje się problemem. Z obawy przed utratą zasiłku, klienci urzędów pracy zapisują się na kursy, ale bez wielkiej motywacji. Nie chodzą na lekcje, przerywają naukę. „Podejście do nauki jest zupełnie inne, niż osób, które same czują potrzebę nauki języka”, przyznaje ucząca na kursach integracyjnych od dwóch lat, Katarzyna Jelińska.
Straszne nastawienie
Judyta i Krystian, już byli kursanci, uważają, że jest to wręcz otwarta niechęć do nauki, częsta zwłaszcza u starszej emigracji Polaków w Niemczech: „Wiele osób przysłanych przez urząd pracy traktuje kurs jako przechowalnię. Nie chcą się uczyć, bo po co? Na zasiłku jest oczywiście wygodniej, więc jak się nie daj Boże nauczą języka, to jeszcze zostaną wysłani do pracy. Straszne nastawienie”.
Ostre słowa, wobec wielu osób na pewno krzywdzące, tłumaczą Judyta i Krystian, i dodają: „Nie generalizujemy, bo są też młodzi Polacy, którzy mają zupełnie inne podejście, ale ci, których spotkaliśmy, byli zirytowani, że muszą się uczyć i traktowali to jako karę”.
Judyta i Krystian przyjechali do Niemiec w ubiegłym roku, jako późni przesiedleńcy. Oboje są nauczycielami, świeżo po studiach, w Polsce nie mogli znaleźć pracy, zdecydowali się więc na wyjazd. Wiedzą, że są wymagający, wobec siebie, ale i wobec innych. Dwukrotnie zmieniali szkołę. Tak jak na początku szukali polskich współuczniów, po doświadczeniach z Polonią szukali szkoły bez Polaków. Dopiero trzecia ich usatysfakcjonowała, z uczniami z całego świata. Tak jak jest dzisiaj w klasie Katarzyny Jelińskiej: „W mieszanych grupach uczniowie szybciej się integrują, bo muszą mówić po niemiecku. To jest prawdziwy kurs integracyjny, muszą sobie poradzić. Jeżeli nie odnajdą się na kursie, w tej małej grupie, to jak mają się odnaleźć w tej trudnej rzeczywistości?”
Na początku popełnialiśmy błędy
Mieszane klasy są także w Polonikonie coraz częściej oczywistością. Ale bywało, że gros uczniów stanowili Polacy i mówiło się dużo po polsku, przyznaje Klaudiusz Radzanowski, który od pięciu lat z powodzeniem prowadzi szkołę, a od dwóch lat kursy integracyjne: „Mogę zrozumieć, że zwłaszcza na pierwszych lekcjach ludzie nie rozumieją, o co chodzi, i jeżeli przeważali w klasie Polacy i chcieli, żeby im tłumaczyć po polsku, naginaliśmy się. Ale tak było tylko na początku. W tej chwili od razu uprzedzam uczniów, że mówi się wyłącznie po niemiecku i pracujemy ściśle według regulaminu”.
Klaudiusz Radzanowski jest świadomy konkurencji. Tylko poziom nauki i uzyskane wyniki decydują o przetrwaniu szkoły. Poza tym, przyznaje, zbyt duże jest ryzyko utraty licencji. Jeszcze dwa, trzy lata po rozpoczęciu kursów integracyjnych istniało w całych Niemczech 1800 szkół uprawnionych do ich prowadzenia. Dzisiaj zostało 1500. Selekcja jest spora, wymagania wysokie, skargi uczniów napływające do centrali BAFM lub do jej regionalnych oddziałów, są natychmiast sprawdzane, mówi w rozmowie z DW Detlef Bröker, rzecznik BAMF w Norymberdze: „Niektóre szkoły same zakończyły działalność, niektórym nie przedłużyliśmy licencji z powodu złej jakości oferty albo też dlatego, że płaciły nauczycielom głodowe stawki.”
Zainteresowanie przeszło oczekiwania
Tylko w bieżącym roku BAFM dysponowało na kursy integracyjne 322 milionami euro. Suma o wiele za niska. Zainteresowanie nauką niemieckiego okazało się bowiem tak duże, że centralnie podjęta została decyzja o reglementacji kursów. Dziś pierwszeństwo do udziału w nich mają osoby kierowane przez urząd pracy. Wszyscy inni muszą zapisać się na listę i odczekać co najmniej trzy miesiące, zanim wolno im rozpocząć kurs. Szkoły są zirytowane, ale nie mają wyjścia. Także Klaudiusz Radzanowski walczy dziś przede wszystkim o uczniów przysyłanych przez urzędy pracy, chociaż przyznaje, że jakieś 25 procent z nich, to „czarne owce” sprawiające problemy. Ale prawa rynku są surowe, żeby przetrwać, szkoła musi mieć uczniów. Czy chcą się uczyć, czy nie.
Tezę, że tylko część z nich traktuje naukę poważnie, potwierdzają statystyki BAMF. W ciągu pięciu lat istnienia kursów skończyło je 33 procent osób kierowanych przez urządy pracy. W grupie imigrantów kierowanych przez BAMF – 50 procent.
Elżbieta Stasik
Red. odp.: Małgorzata Matzke