Lata 70. „Granice i nowe otwarcie”. PODCAST
9 grudnia 2023Władze w RFN przejmują socjaldemokraci. W 1969 r. nowym kanclerzem zostaje Willy Brandt, który w grudniu 1970 r. podpisuje z PRL układ o normalizacji wyzajemnych stosunków, a przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie klęczy w hołdzie dla ofiar. Czy to był tylko symbol, czy gest, który przyniósł realną zmianę? Dlaczego umowa między Edwardem Gierkiem a Helmutem Schmidtem o odszkodowaniach dla przymusowych robotników III Rzeszy musiała pozostać tajna? W kolejnym odcinku podcastu Deutsche Welle „Wrogowie, Sąsiedzi, Sojusznicy” Magdalena Gwóźdź-Pallokat i Jacek Stawiski wraz z ekspertami tłumaczą niezwykle istotną w stosunkach polsko-niemieckich dekadę lat 70.
Przełomowa polityka wschodnia
W 1969 roku stery rządów przejmują socjaldemokraci, których pierwszym kanclerzem zostaje słynny Willy Brandt. To z jego polityką utożsamiane są takie hasła jak „pokój poprzez pojednanie” i „zmiana poprzez zbliżenie” – motta polityki wschodniej, słynnej Ostpolitik, która zmieniła również podejście do Polski. W NRD natomiast niezmiennie przy władzy jest SED-Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec, nadal nie ma wolnych wyborów, a sekretarzem generalnym partii zostaje Erich Honecker.
Polska, tak jak NRD, także pozostaje pod polityczną dominacją ZSRR. W ostatnich dniach grudnia 1970 r. Władysław Gomułka, po burzliwych protestach społecznych i manifestacjach na Wybrzeżu, ustępuje ze stanowiska. Ale co wydaje się szczególnie wymowne, kilkanaście dni wcześniej, czyli 7 grudnia, kanclerz Willy Brandt odwiedza Warszawę i z władzami polskimi podpisuje historyczny Układ o normalizacji wzajemnych stosunków i tego samego dnia klęka przed Pomnikiem Bohaterów Getta. Zdjęcia klęczącego kanclerza RFN błyskawicznie obiegają świat, ale cenzura w PRL-u nie zezwala na ich kolportowanie.
Kanclerz Niemiec na kolanach w Warszawie
– Uznałem, że nie mogę zrobić niczego innego, jak wysłać sygnał: Proszę, jako ten, który – jeśli tak można powiedzieć – nie należał do najbardziej zagorzałych zwolenników Hitlera, proszę w imieniu mojego narodu o przebaczenie – tak Brandt tłumaczył, dlaczego padł w Warszawie na kolana.
I to w latach 70. dokonuje się przełom w relacjach PRL z RFN. Układ o normalizacji stosunków podpisany przez Józefa Cyrankiewicza i Willy'ego Brandta de facto zakładał rezygnację RFN z roszczeń do terenów wschodnich, które Niemcy utraciły na skutek wojny, którą same wywołały, co można było interpretować jako uznanie zachodniej granicy Polski.
O tych wydarzeniach Magdalena Gwóźdź-Pallokat rozmawiała z dr Kristiną Meyer, historyczką związaną z Fundacją Kanclerza Willy’ego Brandta w Berlinie. Meyer w swoich badaniach koncentruje się na posthistorii nazizmu, historii socjaldemokracji i historii relacji niemiecko-izraelskich. Jest również współzałożycielką Forum Historycznego SPD .
Niemieckie nastroje lat 70.
– Jesienią 1969 roku odbyły się wybory do Bundestagu i Willy Brandt został – jako pierwszy socjaldemokrata – wybrany na kanclerza w koalicji z liberalną FDP. Wcześniej u władzy były konserwatywne rządy. Ta zmiana pasowała do ogólnych nastrojów społecznych – mówi dr Meyer.
Brandt w swoim expose mówił: „Niemiecki naród potrzebuje pokoju również z narodami Związku Sowieckiego i wszystkimi narodowymi europejskiego Wschodu”. – To najsłynniejsze do dziś expose niemieckiego kanclerza, którego hasłem przewodnim było: „odważyć się na więcej demokracji”. Odnosiło się ono nie tylko do polityki wewnętrznej, ale i zagranicznej, a jej trzonem pod rządami Willy’ego Brandta była nowa polityka wschodnia, której celem z kolei było osiągnięcie porozumienia i pojednania z państwami Układu Warszawskiego, a jednocześnie uznanie rzeczywistości, przede wszystkim zachodniej granicy Polski. Jasne było jednak równocześnie to, że ta polityka jeszcze długo nie zostanie przez większość Niemców zaakceptowana. Rząd musiał więc wdrażać ją małymi krokami – tłumaczy Meyer.
Brandt robi coś dotąd niewyobrażalnego. Uznaje, że istnieją 2 państwa niemieckie. Jest pierwszym kanclerzem RFN, który jedzie do NRD. – Stało się jasne, że należy zaakceptować rzeczywistość, czyli istnienie NRD, nowe granice, które powstały po 1945 r. i w SPD mniej więcej od 1963 r. można było odczuć zmianę poglądów. Było jasne, że osiągnięcie wówczas jeszcze odległego celu, czyli zjednoczenia Niemiec, było możliwe tylko wtedy, jeśli uzna się rzeczywistość. Było oczywiste, że USA i ZSRR nigdy nie dopuszczą do zjednoczenia Niemiec, jeśli będzie istniała obawa się, że Niemcy mogą jeszcze zgłosić roszczenia do tzw. ziem utraconych na Wschodzie – podkreśla Meyer.
Jak przypomina niemiecka historyk, „do 1968 r. panowało przekonanie, że należy odzyskać tereny na wschodzie”. – Ale na zjeździe partii w 1968 r. Brandt po raz pierwszy publicznie i jasno opowiedział się za koniecznością uznania granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej – dodaje.
Badania opinii publicznej pokazują, że jesienią 1967 r. jedynie 46 proc. Niemców opowiadało się za akceptacją wschodniej granicy, a 35 proc. było temu przeciwnych. Ale już trzy lata później, w 1970 r. , aż 58 procent ankietowanych Niemców było za akceptacją granicy na Odrze i Nysie, a tylko 25 proc. było temu przeciwnych. – Opozycja przeciwko tej nowej polityce wschodniej była wyjątkowo silna w konserwatywnych partiach i wśród bardzo wpływowych wówczas związków wypędzonych, które oczywiście były też aktywne w polityce – mówi Meyer.
„Nad otchłanią niemieckiej historii”
W swoich wspomnieniach Brandt tak pisze o jego symbolicznym geście w Warszawie: „Nad otchłanią niemieckiej historii pod ciężarem milionów pomordowanych uczyniłem to, co robią ludzie, gdy zawodzi mowa”.
– Zgodnie z naszą wiedzą był to gest spontaniczny, którego Willy Brandt nie zaplanował, a który stał się ikoną. To był gest bez słów. Z jednej strony chodziło o wyrażenie skruchy – i tu trzeba dodać, człowieka, który sam nie ponosił winy, bo Brandt był przeciwnikiem nazistów, wyjechał z tego powodu z kraju, a potem przez lata był w swojej ojczyźnie oczerniany. Wiedział, że tym gestem wysyła sygnał w różne strony. Oczywiście w stronę Polski, ale też w stronę Żydów i Żydówek w Europie, także i w stronę swojego społeczeństwa. Chciał pobudzić myślenie o nazistowskich zbrodniach. Dlatego ten gest był ważnym uzupełnieniem polityki – wyjaśnia Kristina Meyer.
Jak dodaje: „od razu po uklęknięciu przeprowadzono badania, z których wynikało, że niemal połowa Niemców uważała ten gest za przesadzony. Tylko 41 proc. pytanych uważało, że był stosowny”. Według niej ten gest nie doprowadził do tego, że niemieckie społeczeństwo intensywniej zajęło się zbrodniami nazistów w Polsce. – Lata 70. są w Niemczech, jeśli chodzi o rozliczenie nazistowskiej przeszłości, stosunkowo wielką pustką. W tej dekadzie mało kto interesował się historią nazistowskiej przemocy, tym, co wyrządziła ona społeczeństwu w Niemczech i w Polsce. Dopiero pod koniec lat 70. nastąpiła fala zainteresowania nazistowskimi zbrodniami, losami żydowskich, polskich i innych ofiar. Ale stało się to głównie za sprawą emisji w niemieckiej telewizji amerykańskiego serialu „Holocaust” – mówi Meyer.
Demony Ostpolitik
– Nie brakuje głosów, że niektóre aktualne tendencje w Niemczech, jak chociażby w odniesieniu do wojny w Ukrainie, takie chociażby, by próbować negocjować, albo przekonanie, że broń nie jest rozwiązaniem, itd. mają swoje źródło w latach 70-tych. Podpisałaby się pani pod tym – pyta Magdalena Gwóźdź-Pallokat.
– Nie powiedziałabym tego tak wprost – odpowiada Kristina Meyer. – W ostatnich dwóch latach próbowano bezpośrednio powiązać, w negatywnym tego słowa znaczeniu, politykę wschodnią Brandta i chybioną politykę rządów Niemiec ostatnich 20 lat wobec Rosji. Ale jest ogromna różnica między celami ówczesnej polityki wschodniej, która została zakończona wraz ze zjednoczeniem Niemiec i upadkiem muru w latach 1989/1990 – zakończona sukcesem – a późniejszą polityką i podejściem do rządów Putina w Moskwie. Nie łączyłabym tego – przekonuje.
Są jednak czynniki, które do dzisiaj odgrywają dużą rolę. – Ten, kto był wychowywany w socjaldemokracji, w ruchu pokojowym lat 70-tych i 80-tych, kto żył w powojennych dekadach pokoju w RFN, ten nigdy nie musiał zajmować się rzeczywistym zagrożeniem wojną. Niemcy były chronione przez partnerów na Zachodzie. Tu wiele jest do nadrobienia, by zauważyć, że niestety wciąż toczonych jest wiele wojen, na które trzeba być przygotowanym. Ale z drugiej strony to, o czym dyskutujemy w ostatnim czasie, nazywając to „Zeitenwende”, czyli zwrotem, pokazuje, że w ciągu ostatnich 2 i pół lat wiele się zmieniło, ale nie tworzyłabym powiązania między polityką wschodnią Willy’ego Brandta a błędami, które zostały popełnione znacznie później – przekonuje Meyer.
Od nawiązania stosunków do poparcia dla Karola Wojtyły
W każdym odcinku podcastu „Wrogowie – Sąsiedzi – Sojusznicy” przedstawiamy historię stosunków polsko-niemieckich z dwóch perspektyw. Zawiłe losy wspólnej historii tłumaczą polscy i niemieccy historycy. Tym razem Jacek Stawiski rozmawiał z prof. Krzysztofem Ruchniewiczem z Uniwersytetu Wrocławskiego, dyrektorem Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. W. Brandta.
– Do procesu normowania stosunków z Polską bardzo szybko włączył się Związek Radziecki, który bardzo chciał zaznaczyć swoją obecność. Moskwa uprzedziła nas zawierając z RFN nowy układ o nieagresji – przypomina prof. Ruchniewicz, który podkreśla, że podczas wizyty Brandta w Warszawie pojawił się jeden element, którego się nie spodziewano. – Gdyby ta wizyta skończyła się na kwestiach politycznych, byłaby jedną z wielu w ramach nowej polityki wschodniej RFN. Tutaj jednak pojawił się mocny element moralny. Brandt dał do zrozumienia, że tu nie chodzi tylko o politykę, a o gotowość do wyrażenia skruchy i prośba o wybaczenie – mówi historyk.
Co ważne, polsko-niemiecki układ umożliwił utworzenie stałych prowincji kościelnych, które wcześniej były tymczasowe. Dopiero w latach 70. mógł je zaakceptować Watykan. – Jednym z późnych efektów układu było nawiązanie stosunków pomiędzy episkopatami polskim i niemieckim, umożliwienie wzajemnych wizyt, a w konsekwencji ogromne poparcie niemieckich duchownych dla kandydatury Karola Wojtyły na przyszłego papieża – przypomina prof. Ruchniewicz.
Jacek Stawiski zwrócił uwagę, że uznanie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej było niezmiernie istotne dla mieszkańców ziem, które po wojnie zostały wcielone do Polski. – „Od początku lat 70. rozpakowywaliśmy walizki” – słyszałem od nich w rozmowach – mówi Stawiski. – Osoby, które urodziły się po 1945 roku najmocniej czuły się u siebie. Ale były też i rodziny, które jeszcze przez wiele lat myślały o możliwości powrotu do swojej małej ojczyzny na wschodzie – dodaje niemcoznawca.
Normalizacja i „Polska na fali”
Nawiązanie stosunków dyplomatycznych umożliwiło współpracę na wielu odcinkach. Zintensyfikowano współpracę gospodarczą, ale zbliżyły się też społeczeństwa. Innym, ciekawym wymiarem zmian, były spotkania… niemiecko-niemieckie, o których nadal wiemy mało. Na terenie Polski dochodziło do spotkań Niemców z RFN i NRD. Mogli to robić bez nadzoru służb. – Co więcej, w Polsce spotykali się również przedstawiciele opozycji wschodnioniemieckiej. W NRD Polska była wręcz na fali. Kręcono na jej temat filmy, udostępniano prace polskich autorów… to wszystko wymaga jeszcze dzisiaj dodatkowych badań – wskazuje prof. Ruchniewicz.
– Zdawano sobie sprawę, że jedną z ważniejszych kwestii, która wymaga dyskusji, to jest kwestia opowieści o sobie wzajemnie, ponieważ jednym z powodów konfliktów między Polakami a Niemcami było to, co uczniowie znajdowali od najmłodszych lat w podręcznikach szkolnych – negatywne treści, które wtedy wchłaniano – mówi prof. Ruchniewicz. Dlatego w 1972 r. stworzono wspólną komisję podręcznikową. – Jednym z pierwszych zadań, które postawiła sobie komisja, było stworzenie wspólnego podręcznika polsko-niemieckiego. Ta instytucja wypracowała pewien model, z którego skorzystały inne państwa – dodaje.
Jednym z ważnych aspektów była kwestia roli i znaczenia Państwa Krzyżackiego. Komisja zaproponowała rozwiązanie, które wykorzystywane jest do dzisiaj: protokół rozbieżności i zaznaczenie, w jaki sposób to zagadnienie jest widziane przez obie strony. – Dziś w publikacjach dot. Zakonu nie ma już takiego napięcia, zwraca się uwagę na różne aspekty jego funkcjonowania – mówi Ruchniewicz.
Kwestia reparacji w latach 70. oraz tajna umowa między Schmidtem a Gierkiem
– Gdy Brandt jechał do Polski, był świetnie przygotowany w temacie niemieckich strat powstałych w wyniku przesunięcia granic. Wcześniej zlecił opracowanie różnego rodzaju studiów, które miały to wszystko pokazać. Liczył się z tym, że kwestia reparacji może zostać raz jeszcze przez stronę polską podniesiona – opisuje naukowiec. Ale zgodnie z relacjami, Władysław Gomułka bardzo szybko poinformował kanclerza Niemiec, że jego nie interesują reparacje, a raczej pomoc gospodarcza i kredyty. Zaznaczył jednak, że kwestia odszkodowań nie jest zamknięta i ona w późniejszych latach wracała.
– W 1975 r. w Helsinkach pomiędzy Helmutem Schmidtem a Edwardem Gierkiem dochodzi do porozumienia, na bazie którego zgodzono się na odszkodowania dla robotników przymusowych III Rzeszy. Co warte podkreślenia, to była tajna umowa, o niej nikt nie miał się dowiedzieć. RFN obawiała się, że jeśli inne państwo poszkodowane w II wojnie światowej, dowie się o tym, wykorzysta to jako pretekst przeciwko RFN. Dlatego strona polska została zobowiązana do tego, aby beneficjenci odszkodowań nie będą informowani o tym, że środki pochodzą z Niemiec – tłumaczy Ruchniewicz.
Tutaj wysłuchasz pierwszego odcinka. Kolejny, piąty odcinek już za dwa tygodnie.
Słuchaj i subskrybuj podcast "Wrogowie - Sąsiedzi - Sojusznicy" na Apple Podcasts Spotify, Amazon i Onet audio.