Lewica - jak feniks z popiołów
30 września 2015Aleksandra Kwaśniewski, Iona Iliescu i Hansa Modrowa łączy jedno: każdy z tych trzech polityków należał podczas zimnej wojny do komunistycznej nomenklatury w swoich krajach. Jednak w odróżnieniu od Polski i Rumunii, o Niemcu po załamaniu się Bloku Wschodniego nikt już nie usłyszał. Były minister do spraw młodzieży Aleksander Kwaśniewski w roku 1995 został prezydentem, wygrywając w wyborach z legendą opozycji Lechem Wałęsą. Iliescu, niegdyś sekretarz Komitetu Centralnego rumuńskiej partii, w Boże Narodzenie 1989 roku zastąpił na stanowisku rozstrzelanego dyktatora Nicolae Ceausescu. Pięć miesięcy później wygrał wybory.
Hans Modrow o podobnej karierze mógł jedynie pomarzyć. Wprawdzie krótko przed upadkiem NRD i Ericha Honeckera awansował na szefa Rady Ministrów. Niedługo potem w zjednoczonych Niemczech pozostał mu jedynie, oprócz mandatu posła, tytuł „byłego przewodniczącego” PDS (Partii Demokratycznego Socjalizmu).
Taką nazwę przyjęła była partia rządząca NRD, czyli Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec (SED). Ich los został po zjednoczeniu przypieczętowany. Z tymi nazwami bowiem wiązano wzniesienie muru w Berlinie oraz wiele ofiar śmiertelnych na wewnątrzniemieckiej granicy.
Zbawca, przewodniczący, świetlany przykład: Gregor Gysi
Mimo takiego historycznego obciążenia, ex-komunistom udało się odegrać pewną rolę w zjednoczonych Niemczech. Ich zwolennicy wprawdzie byli brani pod uwagę przy rozdziale najwyższych stanowisk państwowych i rządowych, na wschodzie kraju jednak PDS zadomowiła się dość szybko. W krajach związkowych stanowi większość od 25 lat. Jako partner koalicyjny socjaldemokratów już w latach 90-tych stanowili siłę decydującą. Przewidywania, że postkomuniści prędzej czy później znikną z politycznego krajobrazu Niemiec, okazały się nietrafione.
Główną postacią przetrwania i rozkwitu następczyni SED od początku był Gregor Gysi. Pochodzący ze wschodniego Berlina prawnik przeprowadził partię – politycznego bankruta, lecz finansowo dobrze ustawioną - jako pierwszy szef PDS przez pierwsze burzliwe miesiące po upadku Muru Berlińskiego. Od tego czasu pociąga mniej lub bardziej oficjalnie za polityczne sznurki.
Bardzo inteligentny, retorycznie doskonały i błyskotliwy, Gregor Gysi ucieleśnia zaprzeczenie stereotypu ponurego funkcjonariusza starej NRD-owskiej szkoły. Dzięki promiennej osobowości i charyzmie utorował PDS na początku tego stulecia drogę do władzy w berlińskim ratuszu. Przez krótki czas był zastępcą później znanego nawet na scenie międzynarodowej burmistrza rządzącego Berlina Klausa Wowereita (SPD).
Przypadkowy sprzymierzeniec: kanclerz Schröder
Koalicja socjalistów i socjaldemokratów w dawnym mieście frontowym była chyba najważniejszym posunięciem w modernizacji byłych komunistów. Brakowało jeszcze tylko przełomu na zachodzie RFN. Przypadkowym sprzymierzeńcem w sprawie został nie kto inny jak ówczesny socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schröder. Dzięki jego radykalnym reformom gospodarki oraz rynku pracy wpędził wielu rozczarowanych członków SPD w ramiona PDS. Rolę ważnej zachodniej postaci procesu integracji pełnił długoletni współpracownik Schrödera, Oskar Lafontaine. Były przewodniczący SPD oraz eksminister stał się twarzą założonej w roku 2005 partii WASG (Alternatywa Wyborcza na rzecz Pracy i Równości Społecznej). Dwa lata później, PDS i WASG się połączyły i jako Die Linke (lewica) utrudniają życie SPD.
Cel tej młodej partii, by stać się siłą ogólnoniemiecką, został w dużej mierze osiągnięty. W dużych miastach i okręgach wyborczych jak Zagłębie Ruhry partie lewicowe należą do politycznego establishmentu. Tylko na terenach o kwitnącej gospodarce i strukturach konserwatywnych, czyli południu i południowym zachodzie, następczyni SED idzie o wiele gorzej. Największy sukces w polityce krajowej Lewica świętowała w ubiegłym roku, zwyciężając w wyborach parlamentarnych w Turyngii. To wschodni land (Wolny Kraj Turyngia) jest od tego czasu rządzony przez Bodo Ramelowa, lewaka z zachodu. To, że do jego frakcji należą również posłowie z przeszłością w Stasi, interpretowane jest dwojako: jest jeszcze kilka cieni z dawnych czasów, które sięgają teraźniejszości. Cienie te są jednak zbyt małe, by okryć Lewicę ciemnością.
Kampania czerwonych skarpetek powróci jak bumerang
W pierwszych latach po zjednoczeniu Niemiec, przede wszystkim w środowisku katolicko-konserwatywnym komuniści zyskali miano „czerwonych skarpetek”, co paradoksalnie wyszło im na dobre. Próby dyskredytacji lewicy – i tej starej, i tej nowej – okazały się zbyt oczywiste. Jakby nie patrzeć, wielu deputowanych innych partii wywodziło się z landów byłej NRD. Jako byli członkowie tak zwanego bloku partyjnego nie znaleźli się w centrum uwagi w przeciwieństwie do tych, którzy należeli do SED. A przecież też odgrywali w państwie istotną rolę.
Dziś, 25 lat po zjednoczeniu, powstała na komunistycznych gruzach Lewica jest ważnym trybem w machinie politycznej. Partia jest stabilna do tego stopnia, że nie zaszkodził jej nawet Gregor Gysi i jego decyzja o tym, by się wycofać. Gregor Gysi poinformował bowiem, że w połowie października, więc także krótko po Dniu Jedności Niemiec, nie będzie się więcej ubiegał o stanowisko przewodniczącego jego frakcji w Bundestagu. Tam, w berlińskim budynku Reichstagu, Lewica jest od dwóch lat najsilniejszą grupą opozycyjną. To, o czym marzył Gregor Gysi, czyli uczestnictwo we władzy na poziomie krajowym, jednak jeszcze długo pozostanie niespełnione. Istnieje bowiem zbyt wiele różnic programowych między SPD i Zielonymi, które w ciągu lat utkwiły w politycznym środku. Wolne miejsce po lewej stronie zajmuje teraz partia, która nawet nosi tę samą nazwę: Lewica.
Marcel Fürstenau / Dagmara Jakubczak