Ludobójstwo Ormian: niezagojona rana
24 kwietnia 2015Ojca Bersama Bakirciana „deportowano” z jego wioski dokładnie sto lat temu. Miał wtedy siedem lat. Podczas „marszu śmierci” tureccy żołnierze rozkazali jemu i jego bratu objąć się: – Ci żołnierze zastanawiali się, czy możliwe jest zabicie obu braci jednym strzałem – opowiada 56-letni Ormianin. Opowiadania jego ojca po dziś dzień nie dają mu spokoju.
Żenić się, żeby ratować życie ludzkie
20 kwietnia 2015 roku jest pięknym słonecznym dniem. Bakircian przybył z rodziną do Kolonii na uroczystość upamiętniającą „Stulecie ludobójstwa Ormian”. „Inni ocalali”, jak określa swoich krewnych, żyją w przeważającej mierze w Turcji. Po ludobójstwie liczba członków jego rodziny zmniejszyła się drastycznie, opowiada. On sam żyje dziś ze swoją rodziną w Niemczech.
„Jednym z tych dziewięciorga dzieci był mój ojciec”
To, że jest w ogóle na tym świecie, zawdzięcza swojej krewnej Siranus; siostrze dziadka. – Była piękną kobietą – mówi. Jej męża jak i innych członków rodziny zamordowali tureccy żołnierze. Ponieważ została wdową, zdecydowała się opuścić wioskę. Jednak zakochany w niej kurdyjski właściciel ziemski zaproponował jej małżeństwo. – Gdy teraz odejdziesz, zabiją cię – ostrzegł ją. Siranus zgodziła się na małżeństwo, ale pod jednym warunkiem: – Musisz zaopiekować się również trzema innymi wdowami i dziewięciorgiem ich dzieci. Mężczyzna zgodził się. Jednym z tych dziewięciorga dzieci był ojciec Bakirciana.
„Jestem chrześcijanką i Ormianką”
Jego rodzice wprawdzie ocaleli, ale życie w Turcji nie było dla rodziny Bakirciana usłane różami. Nie mógł się otwarcie przyznać do swojej tożsamości. W wiosce jego rodzina nie była bezpieczna. W końcu ją wypędzono. Bakircian ostatecznie opuścił Turcję w wieku 20 lat. Przyjechał do Niemiec, gdzie studiował socjologię. Dziś pracuje w Urzędzie ds. Młodzieży w Dortmundzie.
Współorganizatorką uroczystości jest jedna z jego trzech córek Yeksa. 21-letnia studentka zarządzania i ekonomii w Bochum. W przeciwieństwie do ojca, który musiał ukrywać swoją tożsamość, Yeksa już w pierwszym zdaniu zaznacza dumnie, że jest Ormianką: – Zaraz na początku rozmowy mówię, że jestem Ormianką i chrześcijanką, żeby ludzie wiedzieli – podkreśla. Historia rodziny wywarła piętno na całym jej życiu. Dlatego angażuje się politycznie, kieruje ormiańską grupą młodzieżową, organizuje imprezy i pomaga rodakom. Yeksa chce też wziąć udział w debacie w Bundestagu w Berlinie na temat ludobójstwa. Przez pół roku mieszkała nawet w kraju swoich przodków, żeby nauczyć się języka ormiańskiego.
Turcja po dziś dzień nie przyznaje się do winy
Yeksa ma wielu przyjaciół; również wśród Turków: – Ale tylko takich, którzy akceptują fakt, iż to, co miało miejsce na początku XX wieku, było ludobójstwem Ormian - zaznacza.
Sala pomału się zapełnia. Wśród gości są głównie Ormianie, Kurdowie i paru Niemców. Za chwilę rozpocznie się uroczystość. Yeksa czyni ostatnie przygotowania. Jej ojciec Bersam Bakircian zajął miejsce w jednym z ostatnich rzędów. Jest zamyślony.
Chór z Armenii już na scenie. Bakircian spogląda na liliową broszkę, którą przypiął do klapy. To niezapominajka; tegoroczny symbol stulecia ludobójstwa Ormian. Chór zaintonował ormiańską piosenkę, przypominającą do złudzenia turecką. – Nigdy nie będę obwiniać narodów tureckiego czy kurdyjskiego o ludobójstwo Ormian – zapewnia Bakircian – ale spokoju zaznam dopiero wtedy, gdy rząd turecki wreszcie przyzna się do winy.
Nalan Sipar, DW / Iwona D. Metzner