Medycy z obcym paszportem mile widziani
2 kwietnia 2024Dzwonek telefonu komórkowego wywołuje Gorana Jordanoskiego do oddziału ratunkowego. Trzeba się zająć pacjentem w sali urazowej. 43-letni specjalista z Macedonii Północnej kieruje centralnym oddziałem ratunkowym w szpitalu w Sondershausen w Turyngii.
Ten internista i lekarz pogotowia ratunkowego jest jednym z 64 tysięcy zagranicznych medyków, pracujących w niemieckich szpitalach, gabinetach lekarskich i placówkach badawczych – na łączną liczbę 421 tysięcy czynnych zawodowo lekarzy. Nie tylko dla szpitala w Sondershausen, należącego do prywatnego operatora klinik KMG z kilkunastoma placówkami w Turyngii, Brandenburgii i Meklemburgii-Pomorzu Przednim, imigranci ze stetoskopem są już od dawna niezbędni.
Znaczenie zagranicznych lekarzy
– Bez lekarzy z zagranicy w naszej ochronie zdrowia nie udałoby się utrzymać obecnego standardu – mówi wiceprzewodnicząca Federalnej Izby Lekarskiej (BÄK) Ellen Lundershausen. Przyznaje jednak, że brakuje ich również w ich krajach ojczystych.
Henriette Neumeyer, wiceprzewodnicząca Niemieckiego Zrzeszenia Szpitali (DKG) ocenia, że zagranicznych medyków potrzebują głównie wschodnioniemieckie kraje związkowe.
200 organizacji i stowarzyszeń medycznych podkreśliło ostatnio znaczenie imigrantów dla systemu ochrony zdrowia. „Opieka medyczna i pielęgniarska w Niemczech nie chce i nie może zrezygnować z ich wkładu” – głosi opublikowana w połowie marca Deklaracja na rzecz Demokracji i Pluralizmu.
Przede wszystkim szpitale
Według danych krajowych izb lekarskich w samej tylko Turyngii i Brandenburgii jedna czwarta lekarzy pracujących w szpitalach pochodzi z zagranicy. W Meklemburgii-Pomorzu Przednim – jedna piąta. Według BÄK w całych Niemczech 80 procent zagranicznych lekarzy pracuje w klinikach – „ponadproporcjonalnie często” w mniejszych placówkach i poza większymi miastami. W Sondershausen klinika KMG z oddziałami medycyny wewnętrznej, chirurgii ogólnej i wypadkowej, geriatrii i medycyny ratunkowej obsługuje powiat Kyffhäuser, który ma raczej wiejski charakter. Liczba pacjentów hospitalizowanych wynosi tam rocznie 6 tysięcy, a dochodzących 15 tysięcy.
Prawie połowa medyków – 30 z 63 – ma tam zagraniczny paszport, a w całej grupie KMG odsetek ten wynosi ponad 25 procent.
Liczące 21 tysięcy mieszkańców miasto powiatowe Sondershausen, oddalone o godzinę jazdy samochodem od stolicy Turyngii – Erfurtu, było przed zjednoczeniem Niemiec ośrodkiem górnictwa soli potasu. Dziś zmaga się z problemem nadmiernego starzenia się ludności i spadku jej liczby. – Zauważamy, że młodzi, wykształceni w Niemczech lekarze często chcą mieszkać w dużych aglomeracjach i nie mają ochoty na długi dojazd do pracy – mówi dyrektor kliniki Mike Schuffenhauer.
Rosnące zapotrzebowanie na lekarzy
Zdaniem ekspertki DKG Henriette Neumeyer wiąże się to z ogólnym „trendem urbanizacyjnym”. Wiceprzewodnicząca BÄK Ellen Lundershausen zwraca z kolei uwagę na to, że absolwenci medycyny, przede wszystkim początkujący lekarze specjaliści, często szukają pracy w pobliżu miejsca, gdzie studiowali. – Jeśli ktoś studiował w Hamburgu, to jest skłonny zostać w Hamburgu. Jej zdaniem Niemcy tak czy owak kształcą od lat zbyt mało lekarzy.
Poza tym obecne pokolenia medyków inaczej wyobrażają sobie swoją pracę zawodową niż poprzednie i chcą spędzać więcej czasu z rodziną – tłumaczy Neumeyer. Dlatego jej zdaniem nie ma sprzeczności w tym, że mimo stale rosnącej liczby lekarzy wzrasta również zapotrzebowanie.
Wymagająca procedura nostryfikacji
Z kolei dla zagranicznych lekarzy Niemcy są zdaniem Neumeyer atrakcyjne jako miejsce pracy. – Wiadomo, że praktyczne kształcenie młodych lekarzy w niemieckich szpitalach jest bardzo dobre – potwierdza Goran Jordanoski. Mówi, że do Niemiec przyciągnęły go w 2011 roku dogodne możliwości doskonalenia zawodowego. W ojczystej Macedonii miał wówczas słabe perspektywy zawodowe, a kształcenie na lekarza specjalistę musiałby opłacić sam.
W Sondershausen z powodzeniem ukończył takie kształcenie w zakresie medycyny wewnętrznej i ratunkowej, jest lekarzem naczelnym i dyrektorem medycznym oddziału ratunkowego.
Zagraniczni lekarze przechodzą według DKG wymagającą i często żmudną procedurę, prowadzącą do uznania ich dyplomów medycznych w Niemczech. – Nie mówi się im po prostu „zapraszamy” – wyjaśnia Neumeyer.
Po 13 latach Jordanoski czuje się mocno zakorzeniony w regionie. – Czuję się swojsko, poznałem wielu ludzi, pacjenci są mili. Podoba mi się tu. Dodaje, że nigdy nie miał problemów z powodu swojego pochodzenia. Nie chce się przenosić do innej miejscowości ani do innego szpitala. Dla szefa kliniki Mike'a Schuffenhauera to dobra wiadomość: – Bardzo się z tego cieszymy.
(dpa/pesz)