Milionowe gaże niemieckich menedżerów. "Oderwani od rzeczywistości"
3 grudnia 2012Jak ludzie z trudem wiążący koniec z końcem mają bez zawiści przyjąć do wiadomości, że szef zarządu Volkswagena zarabia 17,5 mln euro rocznie? Dlaczego szefowie zarządów banków inwestycyjnych zarabiają grube miliony, pomimo, że niektórzy z nich przyczynili się do tego, iż światowy system finansowy nieomal nie legł w gruzach?
Przez lata całe przemysł posługiwał się argumentem, że niemieckie przedsiębiorstwa muszą wynagradzać menedżerów tak samo dobrze jak firmy zagraniczne, aby nie utracić zdolnych pracowników.
Już od dawna konkurencyjni
Kiedy wiosną mijającego roku rozpętała się debata o tym, czy członkowie zarządu w połowie upaństwowionego, podupadającego Commerzbanku znów mają otrzymywać wynagrodzenie wyższe niż pół miliona euro rocznie, szef rady nadzorczej Commerzbanku Klaus-Peter Mueller uzasadniał podwyżki wynagrodzeń tym, że bank musi oferować konkurencyjne wynagrodzenia, aby być atrakcyjnym dla dobrych menedżerów.
Nie da się jednak już dłużej szermować tym argumentem, jeżeli obejrzy się najnowsze zestawienie opracowane przez firmę doradczą ECGS (Expert Corporate Governance Service).
- Jeżeli przyjrzeć się wynagrodzeniom, to Niemcy znajdują się na drugim miejscu, czyli są jak najbardziej konkurencyjni, po tym, jak latami utyskiwali, że w międzynarodowym porównaniu zarabiają za mało - zaznacza Jella Benner-Heinacher, wiceprezes Deutsche Schutzvereingung fuer Wertpapierbesitz DSW (Niemieckiego Stowarzyszenia Ochrony Mienia Akcjonariuszy).
Z aktualnych danych wynika, że czołowi niemieccy menedżerowie zarabiali w roku 2011 przeciętnie 4,3 mln euro. Z danych porównawczych, pochodzących z 14 krajów europejskich, wynika, że lepsze wynagrodzenia mieli tylko menedżerowie brytyjscy.
Gdzie są rady nadzorcze?
Stowarzyszenie Ochrony Mienia Akcjonariuszy jest zdania, że należy w takiej sytuacji przypomnieć radom nadzorczym, by wypełniały swą funkcję kontrolną. - W przyszłości to rada nadzorcza ma zważać na to, by nie zostały przekroczone określone granice. W Niemczech panuje względny spokój społeczny i chcemy go utrzymać. Dlatego jest ważne, by nożyce między zwykłymi pracownikami i kadrą kierowniczą nie rozwierały się zbyt szeroko - zaznacza Jella Benner-Heinacher.
To, że nożyce te i tak są już bardzo szeroko rozwarte, wykazała analiza DSW, opublikowana w czerwcu br. Wynikało z niej, że niemieccy menedżerowie zarabiają przeciętnie 54 razy tyle, co zwykły, etatowy pracownik w koncernie notowanym na giełdzie w indeksie DAX. 30 koncernów płaciło członkom swych zarządów przeciętnie 3,14 mln euro rocznie. Niektóre z nich, wykazując się znakomitym bilansem, płaciły wręcz 5,1 mln.
Kto zadba o wyznaczenie granic?
Czy tak niebotycznym wynagrodzeniom kres powinien położyć kiedyś ustawodawca?
Kandydat socjaldemokratów na kanclerza Niemiec Peer Steinbrueck jest zdania, że granty należy odgórnie ograniczyć; że premia za wyniki ekonomiczne nie powinna przewyższać podstawowych pensji.
Czy jeden człowiek może w ogóle tyle dokonać, by jego pracę można było wynagrodzić kwotą 17,5 mln, jak stało się to w przypadku szefa Volkswagena Winterkorna? Na myśl o takich sumach wzdragają się nawet sami przedsiębiorcy, jak Lutz Goebel, prezes Zrzeszenia Firm Rodzinnych. Jego zdaniem maksymalny pułap leży na poziomie 5 mln euro, i za takie pieniądze zgadzają się już pracować najlepsi.
W sektorze finansowym, który od czasu rozpętania się kryzysu w 2008 r. znalazł się pod pręgierzem, zauważalna stała się zmiana sposobu myślenia. Deutsche Bank zlecił na przykład zbadanie własnego systemu wynagrodzeń przez niezależną komisję, i jak zaznacza jeden z członków zarządu, Juergen Fitschen, nie ma to być żaden chwyt marketingowy tylko nowy kompas dla branży, nie cieszącej się najlepszą reputacją.
dpa / Małgorzata Matzke
red.odp.: Iwona D. Metzner