"Minuta ciszy" Siegfrieda Lenza
20 czerwca 2008Rzadko się zdarza, że jakaś książka od razu zbiera wszędzie tak pozytywne recenzje, jak ta najnowsza nowela 82-letniego już Siegfrieda Lenza. Mówimy: nowela, gdyż "Minuta ciszy" liczy zaledwie 128 stron. Opowiada o pierwszej, młodzieńczej miłości 18-letniego ucznia Christiana do nauczycielki angielskiego Stelli Petersen. Nie jest to jednak miłość całkiem niewinna, jak można by się tego spodziewać, znając styl i sposób myślenia autora. Po raz pierwszy bowiem w dorobku Lenza znajdziemy klasyczną wręcz "scenę łóżkową", ale opisaną tak ciepło i dyskretnie, że w oczach czytelnika może budzić jedynie sympatię do tej nietypowej pary zakochanych. A może właśnie - typowej? W końcu romans między nauczycielką i jej nastoletnim uczniem nie jest w literaturze niczym nowym.
Na wieczorze autorskim Lenza w Hamburgu niemal natychmiast padło pytanie, czy aby nie zamierza w ten sposób nawiązać do obowiązującego dziś w literaturze i massmediach trendu, który na plan pierwszy wysuwa skandal, najlepiej obyczajowy, bo to najlepiej się dziś sprzedaje? Sędziwy autor zręcznie i z humorem wybrnął z opresji, mówiąc:
"Ach, wiedzą Państwo, w wielu dyscyplinach sportowych mamy do czynienia z programem obowiązkowym i programem dowolnym. To pytanie skłania mnie do refleksji, że - być może - pisarz musi najpierw udowodnić czytelnikom, że radzi sobie z programem obowiązkowym, a więc umie pisać o wydarzeniach historycznych, społecznych, moralnych i tak dalej, żeby wreszcie zmierzyć się kiedyś z problematyką miłosną, niejako na deser, traktując ją jako swój literacki program dowolny."
Dyskretny styl niedomówień
I tu jednak Lenz pozostał wierny sobie. W "Minucie ciszy" operuje głównie półtonami i niedomówieniami. Szczegóły pozostawia wyobraźni czytelników, którzy - jak pokazuje sukces rynkowy tej książki - nadal cenią sobie dyskretny, może nawet nieco staroświecki styl narracji autora, który jest jego wizytówką od ponad pół wieku.
Przejdźmy jednak do samej noweli. Jej bohater - Christian - marzy naiwnie o wspólnym życiu ze Stellą, najlepiej na bezludnej wyspie, na której bądą tylko we dwoje. Tak myśli ktoś, kto zupełnie nie zna życia i rządzących nim surowych reguł. Lenz może to tylko potwierdzić:
"Tak jest naprawdę. Nauka życia opiera się także na stawianiu czoła nieszczęściu, z którym zawsze trzeba się liczyć. Najlepiej, oczywiście, aktywnie i z pełną świadomością tego, co robimy."
Akcja książki toczy się w pierwszej połowie lat 70. gdzieś nad Bałtykiem w miejscowości, której próżno szukać na mapie, bo jest ona wytworem fantazji autora. Woda w morzu jest czysta, słońce mocno świeci, młodzież spędza czas wolny na plaży. Takie właśnie tło: woda i dzika plaża, znajdziemy także w innych książkach Lenza. Nie ma w tym nic dziwnego: to przecież kraina jego dzieciństwa i młodości, które spędził na przemian nad Łabą, na przedmieściu Hamburga, w Szlezwiku-Holsztynie i w Danii. Nie brakowało tam wody ani ludzi, których później portretował. W Danii na przykład spotkał kiedyś rybaka, który posłużył mu za wzór postaci ojca Christiana z noweli "Minuta ciszy".
Skąd ten tytuł? Książka zaczyna się minutą ciszy w szkolnej auli, po śmierci Stelli Petersen, pierwszej, wielkiej i - jak już wiemy - spełnionej miłości maturzysty Christiana. Stella odeszła, lato się skończyło, po miłości pozostały jedynie wspomniena. Książka ma nieco melancholijny i refleksyjny nastrój, ale na tym chyba polega jej wdzięk. Opowiada o potędze miłości. O wielkim uczuciu, które jest silniejsze niż śmierć, bo do pierwszej miłości w życiu zawsze przecież można wrócić myślami.