Mniejszość niemiecka wolałaby wybierać po polsku
28 września 2013Mniejszość praktycznie nie głosowała
Wybory 2013 były pierwszymi, w których mniejszość niemiecka (pod warunkiem posiadania niemieckiego obywatelstwa) mogła głosować. Eksperci zakładają, że w Polsce mieszka grupa ponad 100 tys. potencjalnych wyborców. Aby wziąć udział w wyborach, musieli złożyć wniosek do wybranej gminy w Niemczech o wpisanie ich na listę wyborców. Niemcy nie otwierają bowiem lokali wyborczych we własnych konsulatach za granicą, jak ma to miejsce np. podczas polskich wyborów. Niemieccy wyborcy za granicą mogą głosować tylko korespondencyjnie.
Według najnowszych danych głównej komisji wyborczej skorzystały z tej możliwości zaledwie 343 osoby mieszkające na stałe w Polsce. - Tyle nadeszło do Niemiec wniosków z Polski - informuje Katharina Boeth z biura przewodniczącego komisji wyborczej w Wiesbaden. Jak podaje: tylko 79 osób złożyło wniosek powołując się na nową regulację głosowania dla mniejszości niemieckiej.
Nie każdy chciał głosów mniejszości
Wprawdzie Związek Mniejszości Niemieckiej w Polsce nie liczył na masowy udział w wyborach, zakładano jednak, że weźmie w nich udział ok. dwóch tys. osób. - Trudno mi uwierzyć, że nadeszły z Polski tylko 343 wnioski, mówi szef Mniejszości Bernard Gaida i dodaje, że jest "wręcz przekonany, że chodzi o błąd w liczeniu".
Przewodniczący mówi, że wielu wyborców wysłało wnioski i nie otrzymało żadnych odpowiedzi. Poza tym niektóre gminy odmawiały wpisywania członków mniejszości na swoje listy wyborcze. Najgłośnieszy przypadek miał miejsce w gminie Papenburg w Dolnej Saksonii, dokąd wnioski wysłało 200 osób, a gmina je odrzuciła. Podobnie działo się m.in. w Ratingen i Bad Blankenburg. Niektóre gminy zmieniały zdanie po apelacjach. - Wynika to w dużym stopniu z nieprecyzyjnych sformułowań ordynacji wyborczej, uważa Bernard Gaida. Napisano tam, iż wyborcy muszą udowodnić "osobistą lub bezpośrednią zażyłość z systemem politycznym w Niemczech".
Kto przetłumaczy z urzędowego na nasze?
Sformułowanie "osobista lub bezpośrednia zażyłość z systemem politycznym w Niemczech" trudno jest zinterpretować nawet w głównej komisji wyborczej. Nikt tam nie jest w stanie wyjaśnić, jakie intencje kryją się dokładnie za tym nieprecyzyjnym sformułowaniem urzędowego języka.
Niektórzy wyborcy, aby ominąć tę poprzeczkę, podawali więzy kulturowe lub rodzinne z daną gminą, ale za sprawą dużej swobody w interpretacji przez urzędników nie zawsze było to uznawane. - Nie podejrzewam, aby gminy kierowały się politycznymi pobudkami, bo odmowy zdarzały się zarówno w miejscowościach rządzonych przez chadeków, jak i socjaldemokratów - mówi przewodniczący związku mniejszości niemieckiej.
Polska ordynacja lepsza
Gaida chce przeanalizować pierwsze doświadczenia i wystąpić do Bundestagu o zmiany. Przyznaje, że urna byłaby czytelniejszym i prostszym rozwiązaniem niż obecne. W przypadku Polski cała zagranica zawsze głosuje na listę warszawską. W Niemczech natomiast nikt nie wie, kto z zagranicy gdzie głosuje i na kogo. Sytuację wśród mniejszości komplikuje fakt, że wielu członków mniejszości przyzwyczajonych jest do polskiej ordynacji i nie spodziewało się tak dużych różnic. Pomimo kampanii infomacyjnej najwyraźniej niewiele osób zrozumiało, na czym polega głosowanie korespondencyjne. - Jeszcze kilka dni przed wyborami spotykałem ludzi, którzy mówili, że pójdą na wybory. Gdy odpowiadałem, że w konsulacie nie ma lokalu wyborczego, byli zdziwieni - mówi Gaida.
Przewodniczący mniejszości uważa, że "system niemiecki wymaga naprawy", bo jest pełen sprzeczności. Brak czytelnych zasad sprawia, że partie nie prowadziły żadnej kampanii wśród mniejszości i nie zabiegały o wyborców. - Gdyby nie nasze własne zapytania do partii, to nikt by o nas nie pomyślał - powiedział Bernard Gaida.
Polonia głosuje, ale nie wiadomo jak
Polonia w Niemczech głosowała natomiast tam, gdzie mieszka. Również do niej partie praktycznie nie kierowały żadnych konkretnych treści. Niektóre organizacje polonijne zapraszały deputowanych do Bundestagu na spotkania, inne w ostatniej chwili rozsyłały pisemne zapytania, ale niewiele one przyniosły. Rzuca się w oczy, że chadecja - partia Angeli Merkel - w ogóle nie odpowiedziała na zapytania. Poza tym niemal żadna partia nie wykazała się znajomością spraw polonijnych, wychodzącą poza ogólniki.
Wśród Polonii brak natomiast analizy własnych interesów i szans wywierania presji na partie polityczne przed wyborami. Nie wiadomo również, jak Polonia wybiera. Przed laty środowiska przesiedleńców głosowały na chadecję, natomiast tzw. emigracja solidarnościowa była nieco bliżej socjaldemokracji. Dziś te różnice się zacierają, mówią obserwatorzy.
Nie można też mówić o wspólnocie polonijnych interesów ani kandydatach, którzy chcą pozyskać Polonię jako grupę wyborczą. - Niestety nie mamy czegoś takiego, jak polonijna racja stanu - przyznaje Bogdan Miłek, przewodniczący Kongresu Polonii Niemieckiej. Tymczasem spraw do załatwienia nie brakuje, jak choćby nauka języka polskiego jako ojczystego w Niemczech oraz finansowanie i cele biura Polonii w Berlinie. Niedawno pojawił się pomysł, by w ramach tzw. sejmików polonijnych Polonia wybierała swoją reprezentację. Gdyby udało się to osiągnąć do najbliższych wyborów, skorzystaliby na tym wyborcy polskiego pochodzenia.
Róża Romaniec, Berlin
red.odp.: Małgorzata Matzke