1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Naukowo-polityczny poker czyli trupy w uniwersyteckich archiwaliach

4 marca 2011

Nie ufasz przeciwnikowi – zaryzykuj i powiedz: sprawdzam! Sprawdź, czy nie zawłaszczył, albo mówiąc wprost - nie ukradł. Jak się okazuje, ślady intelektualnych malwersacji można przechować w nienaruszonej formie latami.

https://p.dw.com/p/10TM6
Sprawdzam!Zdjęcie: AP

Zmęczenie medialne przypadkiem plagiatu eks-doktora zu Gutenberga daje o sobie znać. Jednak po setkach komentarzy, które pojawiły się do zamieszczonego w Onecie artykułu naszej redakcji na temat skali naukowych malwersacji, warto pochylić się jeszcze raz nad tematem. Bo zagadnienie jakości współczesnych prac naukowych, roli promotora, cały czas żyje, a nawet nabiera kolorów. Z jednej strony akcja na facebooku w obronie zu Guttenberga (ponad 500 tysięcy fanów!), z drugie zaś kolejne przypadki podejrzenia o plagiat. Tym razem z wątkiem polskim w tle. Ale po kolei.

Na początku było nawet zabawnie…

Mogło się wydawać, że to absurdalna zabawa wymyślona przez kreatywnych dziennikarzy jednej z niemieckich rozgłośni. Tuż po wybuchu afery, jeszcze przed dymisją zu Guttenberga, radiowcy dzwonili do obywateli z 'dr' przed nazwiskiem i podszywszy się pod przedstawicieli ustanowionego na tzw. prędce ‘Komitetu antyplagiatowego', konwersowali wnikliwie, z zaskoczonym zazwyczaj rozmówcą, na temat „rzetelności jego pracy”. Dziennikarze bawili się setnie, za to w warstwie dźwiękowej można było usłyszeć tąpnięcia ’gruntu pod nogami' poirytowanych respondentów. „Jaka jest ta moja praca?” - to pytanie prawdopodobnie rodziło się również w głowach rzeszy rozbawionych w tym momencie słuchaczy dziennikarskiej hecy.

Mija parę trudnych politycznie dni i Thomas Kistner na łamach czwartkowego wydania Süddeutsche Zeitung (03.03) pisze o tym, że uniwersytet we Fryburgu bada właśnie trzy częściowo identyczne prace naukowe w kontekście „przypadku” świeżo zdymisjonowanego ministra. Układa puzzle, w efekcie których padnie rozwiązanie rebusu – kto, od kogo, co i kiedy spisywał. Sprawa jest o tyle ciekawa, że dotyczy lat 80. Jedną z owych fragmentarycznie zdublowanych (tudzież zmultiplikowanych) prac jest prawdopodobnie – jak pisze dziennikarz powołując się na dziennikarzy śledczych SZ- praca habilitacyjna Hansa-Hermanna Dickhutha, szefa niemieckiego towarzystwa ds. medycyny sportowej, eksperta w dziedzinie dopingu. W kontekście badania sprawy pod lupę została wzięta praca doktor Marzeny Orłowskiej-Volk, jednej z ówczesnych naukowych podopiecznych Hansa-Hermanna Dickhutha. Dr Orłowska-Volk na łamach dziennika SZ ciepło wypowiada się o swoim naukowym zwierzchniku, o wspópracy naukowej, jednak cień na całokształt rzuca fakt, że jej nazwisko nie zostało wymienione jako materiał źródłowy w dysertacji naukowego pryncypała, a – jak wskazują poszlaki - prawdopodobnie stanowi jej integralną część. Patolożka z Fryburga mówi - co przytacza SZ - że "była smutna”, iż nie wspomniano o niej w publikacji. Dr Orłowska-Volk opisuje też osobisty kontekst wydarzeń – była zbyt nieśmiałą, młodą dziewczyną, do tego emigrantką z Polski (przypomnę - lata 80.), której marzeniem było studiować w Niemczech”, i że „nie chciała stawiać warunków". Dziś po latach mówi dziennikarzom SZ - "Nie mam za to urazy”. Mówiąc z empatią, dziś brzmi to dość smutnie. I aż samo ciśnie się na usta - ach te kompleksy, kompleks... Skromność i brak wiary w siebie potrafią, jak widać, mścić się po także po długich latach. Warto o tym pamiętać w przeddzień otwarcia niemieckich granic dla pracowników z Polski.

Pamiętam jak zaczynałam swoją przygodę z fantastyką psychologiczną. Była to powieść „Limes Inferiori” Janusza A. Zajdla. Przerażała mnie - niewyobrażalna nawet dla rozfantazjowanej wówczas dwunastolatki - perspektywa czipowania ludzi. Przeżywszy parę kolejnych lat mam wrażenie, że przyjdą takie czasy, kiedy to wszystkie prace naukowe zostaną przepuszczone przez antyplagiatowy magiel. Również te, napisane 20,30,40 lat temu. Również te, pisane ‘na zamówienie'. Czy zastanawiali się Państwo, co wtedy?

Swoją drogą cieszę się, że już moje dzieci chodzą do takiej szkoły, gdzie nawet praca szóstoklasisty jest poddawana komputerowemu testowy antyplagiatowemu. I dobrze. Bo czym skorupka za młodu…

blogowała: Agnieszka Rycicka

red. odp. Bartosz Dudek