Niemcy ślepi na prawe oko?
18 lipca 2013Od wykrycia w listopadzie 2011 neonazistowskiej komórki NSU podejrzanej o zamordowanie dziesięciu osób, niemiecka policja, wymiar sprawiedliwości, politycy intensywnie zajmują się brunatnym terroryzmem. Temat jest wszechobecny w mediach. Dotarł, jak się wydaje, do świadomości społeczeństwa. Długo jednak był bagatelizowany. Podczas gdy w latach 70-tych i 80-tych postrachem był lewicowy terroryzm, głównie RAF, prawicowy ekstremizm tuszowano.
„Radykalne przebudzenie”
Wielu Niemców zadaje sobie pytanie, czy służby specjalne są ślepe na prawe oko i świadomie przemilczały problem. Bo też NSU nie jest wyjątkiem. Od dnia powstania RFN tworzyły się skrajnie prawicowe ugrupowania terrorystyczne. W swoim repertuarze miały, tak jak NSU napady rabunkowe, zamachy na imigrantów, na przeciwników politycznych, na instytucje państwowe i społeczne. Do opinii publicznej wiadomości o ich działalności prawie nie docierały.
Dwoje niemieckich dziennikarzy Andrea Röpke i Andreas Speit przedstawiają w swojej nowej książce oblicze skrajnie prawicowych ugrupowań w Niemczech. Łączy je między innymi osobliwa obojętność społeczeństwa. – Skrajnie prawicowy terroryzm nie jest postrzegany przez społeczeństwo, jako totalna konfrontacja ideologiczna, jako działania skierowane przeciwko państwu - mówi Andrea Röpke.
„Wehrsportgruppe Hoffmann“
Röpke, wielokrotnie odznaczana dziennikarka, od ponad 20 lat pisze o prawicowym ekstremizmie. Charakterystyczne dla tego środowiska jest na przykład to, że po dokonaniu zamachu, sprawcy nie publikują, nie wysyłają nigdzie listu z przyznaniem się do czynu. – Przesłaniem są czyny. Sprawcom wystarczy często, że ich czyny są znane w neonazistowskim środowisku, że stają się dzięki nim wzorem dla innych – tłumaczy Andrea Röpke.
Przykładem skrajnie prawicowa grupa terrorystyczna „Wehrsportgruppe Hoffmann“ (grupa paramilitarna Hoffmann). Utworzył ją w 1973 roku neonazista Karl-Heinz Hoffmann. Grupa uprawiała walkę zbrojną i uważała się za czołowego bojownika w walce z demokratycznym systemem RFN. W styczniu 1980 ówczesny minister spraw wewnętrznych Gerhard Baum wydał zakaz działalności grupy. Liczyła szacunkowo 400 członków. Policja skonfiskowała całe ciężarówki broni, amunicji i neonazistowskiej propagandy.
Zamach na Oktoberfest
Niespełna osiem miesięcy później na słynnym Święcie Piwa - Oktoberfest w Monachium - eksplodowała bomba. Zginęło 13 osób, wśród nich zamachowiec, 21-letni student Gundolf Köhler. Jak się później okazało Köhler był aktywistą „Wehrsportgruppe Hoffmann“. Ani jemu, ani innym członkom grupy nie zdołano jednak udowodnić czynu. Zamach nie jest wyjaśniony do dzisiaj.
Wśród „swoich” Hoffmann zapewnił sobie uznanie. – Urósł w środowisku neonazistowskim do rangi idola. Do dzisiaj wygłasza mowy na spotkaniach neonazistów – stwierdza Andrea Röpke. Zdaniem badacza neonazizmu, naukowca z Düsseldorfu Fabiana Virchowa, Hoffmann jest „częścią środowiska, w którym użycie przemocy nie jest żadnym tabu”. I nie jest on jedynym. Bezsprzecznie istnieje w Niemczech środowisko neonazistowskie. Od zjednoczenia Niemiec w 1990 roku prawicowi ekstremiści są odpowiedzialni za śmierć 183 osób, podaje Fundacja im. Amadeu Antonio, Angolczyka zamordowanego przez neonazistów w brandenburskim Eberswalde w 1990 roku.
Żadni pojedynczy sprawcy
Mimo to ciągle dyskutowane jest pytanie, w jakim stopniu terroryści mordujący z pobudek rasistowskich są nieodłączną częścią środowiska neonazistowskiego. – Służby ochrony konstytucji, śledczy mają często wyobrażenie, że istniejące tam struktury są słabe, że sprawcami są pojedyncze osoby – tłumaczy Virchow. Zupełnie inny obraz pokazują w swojej książce Andrea Röpke i Andreas Speit. – Wymiar sprawiedliwości, organy ścigania nigdy nie miały większych ambicji, by ujawnić problem. Sieć powiązań nigdy nie została wykryta – podkreśla Andrea Röpke. Dotyczy to zarówno „Wehrsportgruppe Hoffmann“, jak i NSU i innych neonazistowskich komórek terrorystycznych.
Granica na Odrze i Nysie kwestią „egzystencjalną”
Zastanawiające jest, dlaczego skrajnie prawicowe grupy stają się grupami terrorystycznymi. Fabian Virchow mówi o dwóch fazach, w których znaczenia nabierają procesy społeczne „w egzystencjalny sposób” dotykające neonazistowski światopogląd. – Pierwsza faza rozpoczęła się na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia. Chodziło o to, czy NRD zostanie uznane jako państwo, czy uznane zostaną granice z Polską? Można tu mówić o kwestii „terytorialnej jedności narodu” i „granicach Rzeszy” – tłumaczy Virchow.
Druga faza zaczęła się z chwilą zjednoczenia Niemiec i trwa do dzisiaj. – Chodzi o temat tzw. substancji narodowej – wyjaśnia Virchow. Dla neonazistów imigranci zagrażają egzystencji narodu niemieckiego. Punkt widzenia, który doprowadził do śmierci ofiar NSU.
Ofiary prawicowego ekstremizmu należą często do mniejszości, nie mają własnego lobby. Dlatego społeczeństwo ich długo albo nie dostrzegało, albo bagatelizowało. Dzisiaj, dzięki skali doniesień o NSU temat ultraprawicowego ekstremizmu znalazł się w świadomości zbiorowej.
Problem szpiclów
Do zwalczenia prawicowego ekstremizmu to nie wystarczy, uważają autorzy książki i ekspert Virchow. Ciągle nie jest wyjaśniona chociażby kwestia policyjnych wtyczek, aktywnych w ugrupowaniach neonazistowskich. – Nie widzę, żeby istniały konstruktywne propozycje, dzięki którym plusy ich aktywności przeważałyby nad minusami – uważa Fabian Virchow.
Luki istnieją też w wykształceniu policjantów. – Na przykład policjanci, którzy są na neonazistowskich imprezach służbowo, nie są odpowiednio poinformowani, dlatego nie zawsze rozpoznają niebezpieczeństwo – uzupełnia Andrea Röpke. Także książka jej i Andreasa Speita pokazuje, że to jeszcze nie koniec rozpoczętego ujawnieniem NSU procesu uczulania społeczeństwa na zagrożenia ze strony prawicowego ekstremizmu.
Książka „Blut und Ehre. Geschichte und Gegenwart rechter Gewalt in Deutschland“ Andrei Röpke i Andreasa Speita ukazała się nakładem wydawnictwa Ch. Links Verlag
Marie Todeskino / Elżbieta Stasik
red. odp.: Iwona D. Metzner