1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemiecka polityk o Czarnobylu: to schizofrenia

Gero Rueter
26 kwietnia 2018

Ukraina była pierwszym krajem, w którym doszło do naprawdę dużej katastrofy jądrowej. Mimo to atom jest tam uważany za niezbędne źródło energii - mówi Sylvia Kotting-Uhl*.

https://p.dw.com/p/2wjmZ
Zdjęcie elektrowni jądrowej w Czarnobylu w kwietniu 2000 r.
Zdjęcie elektrowni jądrowej w Czarnobylu w kwietniu 2000 r.Zdjęcie: picture-alliance/AP

Deutsche Welle: Jako przewodnicząca Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Jądrowego w niemieckim Bundestagu była Pani właśnie na Ukrainie w Czarnobylu. Jakie wrażenia zrobiły na Pani skutki tej wielkiej katastrofy jądrowej sprzed 32 lat? 

Sylvia Kotting-Uhl*: Zaskoczyło mnie coś w rodzaju schizofrenicznego stosunku wobec energii jądrowej. Ukraina była pierwszym krajem, w którym doszło do naprawdę dużej katastrofy jądrowej. Do dzisiaj wciąż nie opanowano jej skutków, a według ukraińskich władz nie sposób jest poradzić sobie z częścią z nich. Tak więc strefa wykluczenia w promieniu 10 km wokół czarnobylskiej elektrowni jądrowej nigdy już nie będzie się nadawać do zamieszkania. Mimo to atom jest tam uważany za niezbędne źródło energii. Jednocześnie jest świadomość, że musimy zrezygnować z węgla, z energii kopalnych i dlatego trzymamy się energii jądrowej. Generalnie zaangażowania na rzecz energii odnawialnej jest jednak słabiutkie. Jest to dla mnie niepojęte.

DW: Jak radzą sobie na Ukrainie ludzie dotknięci katastrofą? Co Pani obserwowała?

K-U: Od czasu konfliktu z Rosją sytuacja gospodarcza jest stosunkowo zła, a w budżecie państwa nie ma wystarczająco środków na ustawowe odszkodowania dla ofiar Czarnobyla. Dlatego też 12 000 osób wniosło skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Osób poszkodowanych w wyniku katastrofy na pewno nie można będzie przekonać do energetyki jądrowej. Życie wielu z nich zostało zniszczone. W strefie zamkniętej stoją w zaroślach i wśród drzew opuszczone przed 32 laty domy.

Sylvia Kotting-Uhl przew. Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Jądrowego w Bundestagu
Sylvia Kotting-Uhl przew. Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Jądrowego w BundestaguZdjęcie: Stefan Kaminski

Tymczasem nieopodal rozwija się bardzo europejski stołeczny Kijów. Tam, mówi się: "jest nam potrzebny wzrost i postęp, potrzebujemy energii jądrowej". Chociaż nie ma nawet środków na odszkodowania dla ofiar katastrofy, atom uważa się za najtańsze źródło energii. Przecież takie odrywanie straszliwych doświadczeń katastrofy od realiów to schizofrenia.

DW: W Europie kilka krajów postanowiło zrezygnować z energii atomowej, ale za to inne, pomimo rosnącego ryzyka, planują przedłużenie pracy elektrowni jądrowych. Czy są w ogóle widoki na przełom w odchodzenia od atomu?

K-U:  Nie. Podobnie jak na Ukrainie, w wielu krajach UE powszechne jest przekonanie, że energia jądrowa jest potrzebna, także w celu osiągnięcia celów klimatycznych ustalonych w Paryżu. Ponadto również Komisja UE była w tej kwestii bardzo aktywna na Ukrainie. Polska, Czechy i Bułgaria chcą natomiast budować kolejne elektrownie atomowe lub rozpocząć produkcję energii jądrowej. Zaś w krajach posiadających broń nuklearną, takich jak Francja i Wielka Brytania, wojskowe i cywilne użycie energii jądrowej idą w parze.

DW: Czy myśli Pani, że Polska jednak zrealizuje swoje planów budowy elektrowni atomowej. Energia z nowych elektrowni jądrowych jest przecież droższa niż z nowych elektrowni wiatrowych lub słonecznych?

K-U: I w tym jest sęk. Po prostu mamy do czynienia ze złą kalkulacją. Obserwując budowę nowej elektrowni jądrowej w Hinkley Point w Wielkiej Brytanii, widzieliśmy, że dzisiaj energia jądrowa ściąga na nas katastrofę gospodarczą. Ale decydenci mówią: potrzebujemy energii jądrowej, musimy zrezygnować z węgla, a źródła odnawialne są zbyt drogie.

To się bierze z jakiś wymyślnych obliczeń, w których nie bierze się pod uwagę wszystkich kosztów następczych. Dostawcy energii jądrowej na całym świecie są przyparci do muru. W przypadku Niemiec są to RWE i Eon, we Francji EDF i Areva. Podobnie jest ze wszystkimi innymi koncernami. Gdyby Skarb Państwa we Francji nie miał częściowo udziałów w tych koncernach, to by już zbankrutowały. Jednak nie rozwiąże się problemu, jeśli powie się koncernom: teraz zaprowadzicie zmiany i przestawicie się na kształtowanie przyszłości energii, bardziej ekonomicznej i dużo tańszej. Zamiast tego próbuje się wspierać dostawców energii jądrowej zlecając coraz to nowe badania. Zamiast tego stawia się na niewielki reaktor modularny (łatwość rozszczelnienia, red.), który odgrywa dużą rolę. Także Ukraina udziela się w takich projektach.

Obserwuję determinację koncernów, które najwidoczniej wywierają silne naciski na Komisję Europejską, aby pozostać przy energetyce jądrowej, obiecują nowe zabezpieczenia i chcą zachować stary model biznesowy. Okaże się, kto ma lepszą siłę przebicia, te stare koncerny czy rozsądek i model rozwoju odnawialnych źródeł energii.

DW: Dostawcy energii jądrowej realizują swoje własne interesy i chcą tak długo zarabiać pieniądze na starych elektrowniach atomowych, jak to jest możliwe. Jednak wśród mieszkańców Europy rosną również obawy przed awariami starych reaktorów. Jak Pani ocenia ten konflikt interesów?

K-U: Obawy są niestety całkowicie uzasadnione. Im starsze reaktory tym częstsze awarie. Po 30-32 latach możliwość wystąpienia awarii znacząco wzrasta, więc też wzrasta ryzyko. Nie dla przyjemności czy z powodu szaleństwa ograniczono czas pracy reaktorów jądrowych do 30 lat. Teraz jest mowa o wydłużeniu tego okresu do 40 i 50, a niektórzy mówią wręcz o 60 latach. To kompletne szaleństwo. Nie uda się ujarzmić rosnącego ryzyka ani modernizacją ani też kontrolami.

Rozmawiał Gero Reuter

*Sylvia Kotting-Uhl (ur. 1952), niemiecka polityk, od 2005 roku poseł do Bundestagu z ramienia partii Zielonych.