Niemiecka prasa: Kopernikus czy Kopernik – oto jest pytanie
3 stycznia 2012„Punktualnie na zakończenie polskiej prezydencji w UE z końcem roku minister Mikołaj Dowgielewicz odtrąbił sukces: nowy europejski system satelitarny (GMES) ma się nazywać „Copernicus”, nie zaś „Kopernikus” – donosi dzisiejsza Süddeutsche Zeitung. „Tę drugą wersję zaproponował w 2008 roku ówczesny niemiecki komisarz unijny Guenter Verheugen, czym spowodował falę protestów w Warszawie: Kopernikus odpowiada niemieckiej pisowni, a przecież astronom (…) był Polakiem. Po ogłoszeniu werdyktu europejskiego ministra (red: Dowgielewicza) narodowo-konserwatywny dziennik Rzeczpospolita zatriumfował słowami: 'Kopernik pozostaje Polakiem'" – pisze SZ.
„Niemiecka strona chwaliła werdykt ws. łacińskiej pisowni jako dobry kompromis; żadne ponadregionalne mass-medium nie donosiło o tej sprawie – pisze autor artykułu Thomas Urban, i dodaje – Kopernikus od dawna nie jest tematem wywołującym poruszenie. W czasach cesarskich oddawano mu hołd jako wielkiemu Niemcowi, w nazizmie jego imię musiało służyć do udowodnienia intelektualnej przewagi Niemców nad sąsiadami ze wschodu. W latach siedemdziesiątych poszedł przechył w drugą stronę: mówienie o „Koperniku”, i uznanie go za Polaka, uchodziło w RFN za dowód woli pojednania z sąsiadami. Dziś jednak w dyskursie publicystycznym panuje daleko idąca zgoda, że skoro żył w czasach ‘przednarodowych’, to o poczuciu przynależności narodowej, w dzisiejszym słowa tego znaczeniu, nie może być mowy. Przecież bezsporny jest fakt, że jego językiem ojczystym był niemiecki, jak również to, że obszar jego działalności – jak pisze Urban – to autonomiczne Księstwo Warmińskie, posiadające niemieckojęzyczną elitę, choć zgodnie z umową znajdowało się pod pieczą polskiego króla. W niemieckich podręcznikach szkolnych Kopernik uznawany jest za uczonego światowej rangi, z czego – myśląc w kategoriach europejskich – należałoby wyciągnąć wniosek, że Niemcy i Polacy powinni być z niego dumni pospołu”.(...)
„Nad Wisłą zaś politycy, publicyści i autorzy podręczników szkolnych dumnie bronią 'polskiej narodowości' Kopernika. Przeciwko domniemanym próbom naturalizowania uczonego przez Niemców protestuje się głośno. Tak było w 2003 roku, kiedy to w jednym w telewizyjnych show niemieckiej stacji ZDF Kopernik wylądował na drugim miejscu, tuż za Albertem Einsteinem, jako największy niemiecki naukowiec. (...)
Czy zaś Kopernik w ogóle znał polski, to kwestia sporna. W każdym razie zajmujący się tym od ponad półtora wieku naukowcy nie znaleźli na to cienia dowodu; za to muszą brać pod uwagę pochodzący z 1503 roku zapis w księgach studentów Uniwersytetu Ferrara: „Nicolaus Copernich de Prusia”. Żaden poważny niemiecki historyk – pisze Urban – nie twierdzi dziś, że ten wpis mógłby w jakikolwiek sposób świadczyć o jego świadomości narodowej (…)
„Stan rzeczy jest precyzyjnie i obiektywnie opisywany w polskich publikacjach fachowych, jednak w popularnych interpretacjach nie jest nawet wspominany. Odpowiednio do takiego stanu rzeczy wypadła ankieta wykonana na zlecenie TVP na temat „ Polaków wszechczasów”, gdzie to po Janie Pawle II wymieniano Kopernika. Ten punkt widzenia występuje prawie w każdym podręczniku szkolnym, nie zważając na to, że polsko-niemiecka komisja podręcznikowa zaleca ‘różnicującą' interpretację.
Ale to w końcu nie jedyny punkt sporny, przy którym zalecenia komisji są ignorowane" – konstatuje dziennikarz. To, że również warszawska elita jest w przypadku Kopernika daleka od "europejskiego punku widzenia" świadczą zdaniem autora artykułu także słowa Piotra Wolańskiego, przewodniczącego Komisji Badań Kosmicznych i Satelitarnych przy Polskiej Akademii Nauk: nazwa ”Copernicus” zwiększa szansę na wzrost światowego uznania dla polskiej nauki. Jak to się ma stać dzięki łacińskiej pisowni nazwiska Kopernika, tego Wolański nie wyjaśnia – dodaje Urban.
Czy winę za kradzieże aut ponoszą producenci, właściciele i towarzystwa ubezpieczeniowe?
Zarówno Die Welt, jak i Süddeutsche Zeitung odnoszą się do słów ambasadora RP w Berlinie Marka Prawdy nt. statystyk kradzieży aut w Niemczech. SZ pisze: „To było zupełnie niewinnie sformułowane pytanie w toczącej się od niepamiętnych czasów dyskusji. Tymczasem zadziało jak uderzenie obuchem – pisze dziennik. „Okazja: wywiad (Maerkische Oderzeitung) z ambasadorem RP. Temat: wzrost liczby kradzieży samochodów. Wypowiedź ambasadora Prawdy: 'Być może kradzież aut w Niemczech wciąż jeszcze jest zbyt łatwa'. Reakcja: fala oburzenia niemieckich właścicieli luksusowych aut.
Ale przecież swoimi wymaganiami skierowanymi do posiadaczy, producentów aut, i urzędników w Niemczech o większą prewencję w kwestii kradzieży aut, polski ambasador potwierdził głośno to, o czym od dawna mówią fachowcy z branży: Przemysł motoryzacyjny robi zbyt mało w walce z gangami samochodowymi; bardziej stawiając na to, że właściciel skradzionego auta z pełnym autocasco, kupi sobie nowy samochód. Krytyka Thomasa Urbana, autora artykułu, skierowana jest przeciwko producentom tych marek, które do lat przodują w statystykach kradzieży (VW, Audi, Mercedes), a także towarzystwom ubezpieczeniowym.
„Nie ma w tym nic dziwnego, że Polska w obliczu powtarzanych jak mantra zarzutów, które cementują opinię o Polsce jako kraju złodziei samochodów, traci wreszcie cierpliwość. W końcu polscy eksperci powtarzają bez ustanku: 'Wyciągnęliśmy wnioski' – i co trzeba podkreślić – jako jedyni, dodaje Urban.(...) „Rzeczywiście w połowie lat dziewięćdziesiątych Polska była eldorado mafii samochodowej, ale dzięki wprowadzonym rozwiązaniom w najnowszych statystykach UE spadła na 5 miejsce; przed nią Wielka Brytania, Włochy, Francja i Hiszpania. Warszawa szybko zrozumiała, że przede wszystkim należy utrudnić procedurę rejestrowania aut. Wprowadzono skuteczny system”.(...)
„Niemieccy eksperci twierdzą, że polskie rozwiązania z poczwórnymi hologramami powinny być wprowadzone w skali całej UE – zauważa Thomas Urban – ale to nie wzbudziło zainteresowania polityki. Warszawska Komeda Policji sugeruje również, że zgłoszenia kradzieży w Niemczech zbyt późno spływają do międzynarodowego systemu meldunkowego. Często za późno; już dawno przestało obowiązywać powiedzenie 'Dzisiaj skradziony, jutro w Polsce'. Dużo częściej ukradzione samochody jeszcze tego samego dnia trafiają do byłych republik sowieckich, a najłatwiejsza droga prowadzi ciągle jeszcze przez Bułgarię i Rumunię” – zauważa niemiecki dziennikarz.
Agnieszka Rycicka
Red. odp.: Małgorzata Matzke / du