Niemiecka prasa o konflikcie na Ukrainie: To wojna nerwów
12 lutego 2022Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" koncentruje się na ostatnich rozmowach w tzw. formacie normandzkim w Berlinie:
"Każda zapowiedź jest dobra, że będą kolejne spotkania w sprawie konfliktu między Rosją a Ukrainą z udziałem Moskwy. Dopóki rosyjskie przywództwo wykazuje chęć do rozmów, dopóty atak na Ukrainę jest nieco mniej prawdopodobny, choć nie niemożliwy. Dlatego małym znakiem nadziei jest to, że negocjatorzy formatu normandzkiego z Niemiec, Francji, Ukrainy i Rosji mają się ponownie spotkać w marcu. Nie należy jednak oczekiwać od kolejnych spotkań w sprawie realizacji porozumień mińskich czegoś więcej niż kontynuacji rozmów dla samych rozmów".
Komentator dziennika "Frankurter Rundschau" analizuje:
"Konsekwencja, z jaką Niemcy odrzucają zbrojenie Ukrainy, jest właściwa. Równie słuszne jest to, że Niemcy wyraźnie ostrzegły Rosję przed dalszym atakiem na Ukrainę. Po raz pierwszy w Berlinie pojawiła się gotowość do zaakceptowania wielkich strat własnych, jeśli konieczna będzie zdecydowana reakcja na inwazję Rosji. Jeśli cokolwiek robi wrażenie na Putinie, to właśnie to. To wojna nerwów - kto pierwszy zadrży, ten przegrywa".
Temat ten podejmuje również prasa regionalna. Na przykład dziennik "Hannoversche Allgemeine": "Rozwiązanie tego konfliktu nie będzie możliwe tak długo, jak długo naprzeciwko siebie stać będzie autorytarna Rosja i wolne, demokratyczne państwa NATO. Chodzi tu o konkurujące ze sobą podstawowe wartości jako filary porządku władzy. Konflikt ten można jedynie rozładować przez zaangażowanie europejskie przy jednoczesnej powściągliwości ze strony NATO. Klucz do tego leży w formacie normandzkim, w porozumienie mińskim, w zjednoczonej UE. Rosja postrzega NATO jako wroga. Europa jest sąsiadem. To jest różnica".
Komentator dziennika "Rhein-Neckar-Zeitung" (Heidelberg) ocenia:
"Nie jest dobrze, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych wypowiada słowo "wojna światowa" w telewizji w odniesieniu do konfliktu na Ukrainie. Nawet jeśli je zaneguje. Joe Biden gra w niebezpieczną grę, gdy to, co dzieje się na terytorium Białorusi lub Rosji uważa za bliskie wojny światowej. Prezydent USA eskaluje konflikt, który według Zachodu został sprowokowany przez prezydenta Rosji Putina bez żadnej zewnętrznej przyczyny. Są jednak uzasadnione powody, by postrzegać agresję Putina jako reakcję. Interesy USA na Ukrainie są w każdym razie irytujące. (...) Co miałby osiągnąć Putin poprzez inwazję na Ukrainę? Wojna zna tylko przegranych. Konsekwencje gospodarcze byłyby prawdopodobnie bardzo bolesne. Rosyjska strefa wpływów kończyłaby się za linią czołgów. Putin zyskałby co najwyżej odwrócenie uwagi od swoich wewnętrznych problemów politycznych. Ale to samo można by powiedzieć o Joe Bidenie".
Gazeta "Augsburger Allgemeine" zauważa, że "dla Putina, jak powszechnie wiadomo, upadek Związku Radzieckiego nie był uśmiechem historii, ale historyczną katastrofą. Dlatego teraz próbuje cofnąć czas. Brutalną przemocą. Udało mu się to już na Białorusi. Nikt już nie mówi o uwięzionej Maryi Kalesnikawej. Albo o liderce opozycji Swiatłanie Cichanouskiej, młoda matce, która, w niemal nadludzkim akcie samozaparcia poświęciła swoje życie w służbie wolności i jej obywateli. Porażka kobiet walczących o wolność na Białorusi rzuca ostre światło na to, co może czekać nas na Ukrainie".