Prasa o szczycie klimatycznym: Nie ma czasu na czekanie
7 listopada 2022„Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze: „Jeśli rosyjska wojna w Ukrainie nie doprowadzi do tego, że świat wkrótce pogrąży się atomowej zagładzie, do zagłady mogą doprowadzić kiedyś zmiany klimatu. Nawet w tej sytuacji tak zwanym aktywistom klimatycznym udało się sprawić, że nie będzie publicznej dyskusji o tym, jaka mogłaby być rola Niemiec w walce ze zmianami klimatu i co każdy z osobna może zrobić, bez natychmiastowego ustanowienia ekodyktatury. W zamian debatę publiczną zdominowały ziemniaczane puree na obrazach, blokady na ulicach i pytanie, kiedy protest staje się przestępstwem. W walce ze zmianami klimatycznymi jest to niezaprzeczalnie niedźwiedzia przysługa. Tyle, że popadanie w ślepy akcjonizm tak na ulicach czy w polityce nie pomaga”.
Zdaniem „Frankfurter Rundschau": „Na konferencji klimatycznej w Glasgow zdecydowano, że do szczytu klimatycznego COP27 wszystkie kraje muszą przedstawić poprawione cele klimatyczne. Zrobiły to tylko 24 ze 195 państw. Porozumienie paryskie bazuje na nadziei, że pojawi się globalna dynamika, dzięki której wszystkie państwa zaczną oszczędzać emisje. Zatem, choć porozumienie nie jest bezskuteczne, nadzieja nie została spełniona. Ale liczy się każda zaoszczędzona jedna dziesiąta stopnia ocieplenia. Dlatego nie mamy czasu na czekanie, aż porozumienie zostanie tak skonstruowane, że wystarczy, aby przestrzegać limit 1,5 stopnia Celsjusza. Z jednej strony trzeba nad tym dalej pracować. Z drugiej strony uzupełnieniem porozumienia musi być współpraca między państwami. W Glasgow UE zapowiedziała, że będzie wspierać RPA w procesie odchodzenia od węgla. Podobne inicjatywy mogłyby być podejmowane także z innymi krajami. Jednak wtedy niemiecki rząd nie mógłby wspierać nowych projektów gazowych, takich jak ten w Senegalu. I musi postarać się, aby Niemcy dotrzymały swoich własnych celów klimatycznych”.
Dziennik „Rheinpfalz" z Ludwigshafen wskazuje, że „Wojna w Ukrainie doprowadziła do światowego kryzysu energetycznego. Także dlatego, że stosunkowo zamożni Europejczycy zrobili wszystko, by uniezależnić się od gazu i ropy z Rosji. W zamian sięgnęli po zasoby gazu na rynkach światowych. Przy tym byli gotowi i jak dotąd finansowo zdolni płacić za nie horrendalne ceny. W efekcie tego gdzie indziej, a konkretnie w krajach afrykańskich i południowej Azji brakuje teraz gazu płynnego lub żąda się za niego szalonych cen. (…) Niektóre państwa, w tym Niemcy, pojmują kryzys energetyczny jednocześnie jako zachętę do tego, by szybciej zrezygnować z paliw kopalnych. Wpłynie to pozytywnie na klimat, ale związane z tym konieczne przestawienie gospodarki i społeczeństwa pochłonie miliardy. Generalnie rzecz biorąc, oznacza to, że uboższe kraje otrzymają mniej pieniędzy z garnków krajów Północy na rekompensatę szkód z tytułu zmian klimatycznych”.
Z kolei zdaniem „Heilbronner Stimme": „Aby zająć się niszczącymi skutkami ocieplenia globalnego i przetrwaniem ludzkości w globalnej skali, dla światowej konferencji klimatycznej nie ma zwyczajnie żadnej alternatywy. Punkt ciężkości dyskusji przesunął się z problemu redukcji emisji do kwestii przystosowania się do zmian klimatycznych. Taka strategia jest krótkowzroczna, ponieważ kiedyś ludzie i przyroda nie będą w stanie dostosować się do postępującego globalnego ocieplenia. Konsekwencje są zbyt poważne”.
W podobnym tonie komentuje dziennik „Reutlinger General-Anzeiger” pisząc: „Naiwne jest przekonanie niektórych działaczy, że ambitne cele rządu Niemiec mogłyby zmienić cokolwiek w kwestii ocieplenia. Odpowiada ono w swej istocie kolonialnemu myśleniu, zgodnie z którym do uzdrowienia świata powinno dojść dzięki niemieckiemu duchowi. Założenie, że inne kraje będą podążać za niemieckim modelem okazało się błędem już w przypadku wychodzenia z energii jądrowej”.