Ekspert: Rewizja w redakcji "Wprost" to ostra ingerencja w wolność prasy
21 czerwca 2014DW: Czy przeszukanie redakcji "Wprost" byłoby w Niemczech dopuszczalne?
Roman Portack*: Tylko wówczas, gdyby istniał wystarczający dowód na popełnienie przestępstwa oraz gdyby była to decyzja sądu. Wyjątkiem od tej reguły byłaby tylko sytuacja, gdyby istniało ryzyko z powodu zwłoki, czyli np. gdyby czekanie na decyzję sądu wiązało się z niebezpieczeństwem zniszczenia dowodów.
DW: A czy w Niemczech redakcje mogą publikować podsłuchane rozmowy, czy to też w świetle prawa przestępstwo?
RP: Trzeba rozróżniać między tym, co ma miejsce przed publikacją artykułu – czyli prowadzeniem tajnego dochodzenia dziennikarskiego, a tym, co się dzieje po publikacji. Punkt 4 kodeksu prasowego zasadniczo zabrania używania nielegalnych metod. Jednak pojęcie "nielegalne metody" jest kwestią kontekstu i dlatego istnieje trochę wyjątków od tej zasady.
RR: Ma Pan na myśli np. dziennikarza Guentera Wallraffa, który podając się za kogoś innego zatrudnia się w firmach, aby pokazać, że te łamią prawo?
RP: Owszem – ustawodawstwo kieruje się w Niemczech zasadą, że jeżeli istnieje wystarczający interes publiczny, to usprawiedliwia on pewne nietypowe działania dziennikarzy. Nie może być to jednak wytłumaczeniem dla wszystkich nadużyć. W 2010 roku rozpatrywaliśmy w Radzie Prasowej przypadek śledzenia i podsłuchiwania znanych polityków przez media. Nie chodziło o ich działalność polityczną, lecz o życie prywatne. Nigdy do końca nie udowodniono, że miało to miejsce, dlatego tylko zaapelowaliśmy do mediów o przestrzeganie Kodeksu Prasy. Publiczne zainteresowanie życiem prywatnym polityków nie jest wystarczającym powodem do nadużyć.
RR: A co jest takim powodem? Kiedy można w Niemczech śledzić i podsłuchiwać? Czy aktualny przypadek z Polski by to uzasadniał?
RP: Mam wrażenie, że jak najbardziej. Chodzi o zainteresowanie opinii publicznej sprawami państwowymi najwyższej rangi. Opinia publiczna ma prawo to wiedzieć.
RR: A jaką rolę odgrywa fakt, skąd pochodzi nagranie?
RP: W Niemczech rozróżniamy dziś między rolą źródła informacji a dziennikarza. Ktoś, kto tajnie podsłuchuje i nagrywa rozmowy osób trzecich, dopuszcza się z reguły przestępstwa, ale nie dotyczy to dziennikarza, który chce to opublikować, gdyż sprawa jest przedmiotem najwyższego zainteresowania opinii publicznej. Ponieważ dziennikarz jest chroniony przez prawo, a jego źródło nie, więc tym ważniejsza jest ochrona źródła przez dziennikarza.
RR: A jeżeli dziennikarz sam podsłuchuje i nagrywa rozmowy?
RP: To jest bardzo delikatny punkt, także z perspektywy prawa wymaga zwykle indywidualnego rozpatrzenia.
RR: Czyli w Niemczech taki przypadek powędrowałby przed Trybunał Konstytucyjny?
RP: Jest to bardzo możliwe.
RR: A gdyby wcześniej doszło do przeszukania pomieszczeń redakcji?
RP: Sprawa przeszukiwania redakcji jest jeszcze trudniejsza, niż kwestia zdobycia tajnych informacji. Punkt 5 Kodeksu Prasy zobowiązuje dziennikarzy i redakcje do absolutnej ochrony źródła informacji. Jeżeli przestaje się tego przestrzegać, wówczas źródła informacji czują się zastraszone i nie informują prasy o nadużyciach, o jakich wiedzą – w obawie przed konsekwencjami. Dlatego przeszukiwanie redakcji jest poważną formą nacisku na prasę i ograniczenia jej wolności. Z tego, co mi wiadomo o próbie przeszukania "Wprost", w akcję mieli być zaangażowani przedstawiciele służb specjalnych, którzy ponoć przy użyciu siły próbowali zabrać komputery. Jeżeli tak było, to byłaby to z naszego punktu widzenia ostra ingerencja w wolność prasy. Mieliśmy podobny przypadek kilka lat temu w redakcji "Cicero".
RR: Miesięcznik "Cicero" opublikował wtedy artykuł o znanym terroryście bazując na tajnym raporcie Federalnego Urzędu Kryminalnego...
RP: Tak, a prokuratura w Poczdamie uznała, że to wystarczający powód, aby przeszukać redakcję i dotrzeć do źródła przecieku. Weszła więc do jej pomieszczeń – zresztą z odpowiednim nakazem sądowym – i skonfiskowała komputery. Najwyraźniej sąd uznał, że tajemnice państwowe są ważniejsze, niż wolność prasy. Trybunał Konstytucyjny skasował jednak taką interpretację i jasno powiedział, że takie działanie godziło w artykuł 5 Ustawy Zasadniczej gwarantujący wolność prasy. Przeszukanie redakcji zostało uznane za rażące łamanie prawa i próbę zastraszenia dziennikarzy. Świadomość, że publikacja tajnych informacji może za sobą pociągnąć przeszukanie redakcji przez prokuraturę i wykrycie źródła lub jeszcze gorzej – jak w przypadku Polski – przez tajne służby gotowe do użycia siły – prowadzi w redakcjach do autocenzury. A to jest ograniczenie wolności prasy.
DW: Czy ten wyrok coś zmienił dla prasy w Niemczech?
RP: Tak, wzmocnił prawa prasy i doprowadził do zmiany myślenia władzy wykonawczej. Bezpośrednią konsekwencją była zmiana ustawodawstwa i kodeksu karnego. Wcześnie dziennikarz pomagający lub namawiający dane źródło informacji do złamania tajemnicy służbowej mógł być karany. Teraz już nie. W "Cicero" ściśle tajne dokumenty dostarczył urzędnik Federalnego Urzędu Kryminalnego. Wedle obowiązującego teraz prawa on złamał prawo, ale dziennikarz nie. Po wyroku Trybunału wprowadzono bowiem nowy punkt do kodeksu (353/3a), który mówi, że współudział dziennikarza nie jest karalny, oczywiście tylko wtedy, jeżeli służy dokumentacji konkretnej sprawy, którą jest zainteresowana opinia publiczna. Tym samym dziennikarze mogą pomagać w zdobywaniu informacji, przyjmować je oraz publikować. I tym bardziej muszą chronić własnego źródła.
RR: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Róża Romaniec
*Roman Portack, prawnik i członek Niemieckiej Rady Prasowej, organizacji autoskontroli mediów zajmującej się m. in. etyką dziennikarską.