Niemiecki Sanepid u granic możliwości. Brakuje pracowników
23 października 2020Telefon Arne Zels nieprzerwanie dzwoni. Codziennie kontaktuje się on z osobami, które otrzymały pozytywny wynik testu na koronawirusa lub miały kontakt z zarażoną osobą. Zels siedzi w biurze urzędu ds. zdrowia w miasteczku Seelow w Brandenburgii. Przez uchylone okna zagląda poranne jesienne słońce, drzewa mienią się żółtymi odcieniami liści, na rynku miasteczka niewiele się dzieje. Odkąd liczba zachorowań na Covid-19 w Brandenburgii i całych Niemczech stale rośnie, miejscowy urząd ds. zdrowia pracuje na pełnych obrotach, aby prześledzić i kontrolować łańcuchy infekcji.
Arne Zels jest w rzeczywistości psychologiem biznesu, ale obecnie przebywa na urlopie naukowym, aby pomóc podczas pandemii urzędom ds. zdrowia. Dlatego kilka miesięcy temu wziął udział w szkoleniu w Instytucie im. Roberta Kocha. Głównym zadaniem Arne Zelsa jest teraz identyfikacja i śledzenie osób kontaktowych w potwierdzonych przypadkach zakażeń Covid-19. − Przerywamy łańcuchy infekcji. To właśnie liczy się w naszej pracy – tłumaczy.
Z dużym wyczuciem wyjaśnia jednej z rozmówczyń, której szef otrzymał pozytywny wynik testu, co ma teraz zrobić. Zaleca pozostanie w kwarantannie, pyta czy ma kogoś, kto się nią zaopiekuje. Tłumaczy, że nie wolno jej wychodzić na zakupy i że musi trzymać się z dala od rodziny. Praca z zarażoną osobą dopiero się zaczyna. Zels i dwaj jego współpracownicy muszą teraz zidentyfikować wszystkie kontakty, z którymi miała styczność zarażona osoba, aby ustalić pochodzenie infekcji. Niekiedy takie rozmowy mocno się przeciągają. – Ale, gdybyśmy zrobili to szybko, zostawilibyśmy człowieka w sytuacji, w której nie umiałby sobie poradzić. Albo siedziałby sam i wpadł w depresję, lub w najgorszym wypadku wyszedłby z domu i zarażał innych – tłumaczy Zels. Na szczęście jego współpracownicy wciąż dają sobie radę. Jeśli liczba infekcji będzie rosła, trzeba będzie, podobnie jak w ostatnich miesiącach, zatrudnić nowych pracowników. – Ludzie są u kresu możliwości, nie mają już sił wykonywać swoich zadań tak, jak byłoby najlepiej, ale to nie oznacza niezdolności do działania – uważa Zels.
Apel o zwiększenie liczby pracowników
Tymczasem niektóre urzędy ds. zdrowia w Niemczech dotarły do granic swoich możliwości. Niemiecki resort zdrowia potwierdził, że otrzymał dziewięć powiadomień z urzędów zdrowia publicznego, że mają one zbyt mało pracowników, aby śledzić kontakty, i że „nie można było w pełni wdrożyć środków kontroli zakażeń”. Konkretnie oznacza to, że w większości przypadków nie sposób jest ustalić, gdzie znajdowało się źródło zakażenia. Z potencjalnie fatalnymi konsekwencjami. Im trudniej jest zidentyfikować kontakty, tym mniej wiadomo, które z zachowań jest szczególnie groźne, lub mniej problematyczne, niż dotąd przypuszczano. Wiedza o tym jest ważna, ponieważ liczba infekcji koronawirusem w Niemczech bije rekordy. Dlatego strategia z ostatnich kilku miesięcy nie wydaje się już wystarczająca do powstrzymania drugiej fali pandemii.
Radny miejski w berlińskiej dzielnicy Neukoeln Falko Liecke zna ten problem z pierwszej ręki. Jego dzielnica była liderem w Niemczech jeśli chodzi o liczbę zakażeń. Sytuacja jest nadal poważna. – Berlińskie urzędy ds. zdrowia od lat nie mają wystarczającej liczby pracowników. Zawsze mówiłem, że gdy będziemy mieli do czynienia z poważną sytuacją, wydziały zdrowia nie będą w stanie sobie poradzić. I teraz się to sprawdziło – mówi Liecke.
Obecnie 200 pracowników zajmuje się zwalczaniem pandemii, 70 śledzi kontakty. O pomoc poproszono kolejnych 40 osób, a w sukurs przyszło jeszcze 27 żołnierzy Bundeswehry i wielu innych wolontariuszy. Ale nawet przy zwiększonej liczbie pracowników i przy 7-dniowym tygodniu pracy, urząd nie jest w stanie nadążyć ze śledzeniem łańcuchów zakażeń.
W międzyczasie jest już tak wiele przypadków, że wydział zdrowia publicznego oprócz osób z pozytywnym wynikiem testu na Covid-19 dzwoni tylko do tych osób, które należą do grupy ryzyka. Na przykład do osób z chorobami współistniejącymi. Pozostałe osoby są dopiero później informowane o przypadku kontaktu z osobą zakażoną lub o obiektach, w których taka osoba przebywała.
Zmiana strategii w Neukoelln
Z tego powodu w Neukoelln toczy się teraz ostrożna dyskusja dotycząca zmiany dotychczasowej strategii. Decydujące znaczenie ma tu ocena Nicolaja Savaskana, który jest lekarzem przy dzielnicowym urzędzie ds. zdrowia. – Metaforycznie proces infekcji można przyrównać do pożaru lasu. Jeśli masz obszar, na którym pożar pochodzi z jednego źródła, to w zasadzie dla strażaków jest stosunkowo jasne, co muszą zrobić – tłumaczy medyk. Jednak obecnie nie da się już wskazać żadnego konkretnego źródła i sytuacja jest niejasna i trudna do uchwycenia – dodaje.
Zajęcie się choćby jednym przypadkiem zarażenia i dziesięcioma kontaktami to niezwykle czasochłonne zadanie dla pracowników urzędu – uważa Savaskan. Dlatego w przyszłości trzeba będze postawić na więcej samodzielnego działania samych obywateli. Zainfekowana osoba byłyby poinformowana i mogłaby następnie sama zadzwonić do osób, z którymi miała kontakt. Pozwoliłoby to Nicolajowi Savaskanowi i jego zespołowi skoncentrować się na tych, którzy szczególnie potrzebują ochrony. Lockdown nie jest dla lekarza rozwiązaniem. − Jest jak broń nuklearna, która po prostu wszystko niszczy. Jest więcej instrumentów, których możemy teraz użyć – mówi lekarz. Ale to wymagałoby bardziej wyrafinowanego podejścia.
Aby ocenić własne zagrożenie lub dla innych, można byłoby przeprowadzać szybkie testy w domu. Lub wprowadzić tzw. korytarze czasowe, w których osoby grupy ryzyka mogłyby robić zakupy. „Bądź szybszy niż twój test” – tak nazywa Savaskan właściwe podejście. W przypadku wystąpienia objawów lub jakichkolwiek podejrzeń, należy samodzielnie udać się na kwarantannę, by w ten sposób chronić innych. −Tak czy inaczej, jest to zadanie dla całego społeczeństwa – podkreśla berliński lekarz. Bez odpowiedzialnego, indywidualnego zachowania, nie da się już nic zrobić.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>