Okrutna podróż. Dzieci z pociągu
1 listopada 2014Opowiada Hanka (urodzona jako Anita Liebenberg), mieszkanka Krotoszyna - jest jednym z tych dzieci, które zostały uratowane przez polskie rodziny: - Szybko się zorientowałam, że coś jest nie tak. Ludzie wiedzieli, robili uwagi. Pytałam matkę, dlaczego nazywają mnie Niemrą, ale nigdy nie dostałam odpowiedzi. Kiedy miałam 13-14 lat otrzymałam wezwanie z Polskiego Czerwonego Krzyża w Krotoszynie. Niczego się nie dowiedziałam, a pracownik PCK wysłał po spotkaniu wiadomość do Niemiec, że „matka z dzieckiem wyjechały w nieznane”. Niemieccy rodzice pokazali mi wiele lat później podpisany przez niego dokument.
Cała sprawa nie dawało mi jednak spokoju. Kiedy byłam sama w domu, szukałam jakiegoś śladu. W końcu znalazłam dokumenty z sądu, dotyczące mojego przysposobienia. Nikomu się nie przyznałam…Od klientów sklepu mojej matki dowiedziałam się, że zostałam wzięła z pociągu.
Matka opowiadała mi potem, że na dworzec chodziło się handlować, a do wagonu weszła, bo dzieci płakały. I trafiła prosto na mnie. Mówiłam „Mutti, Mutti komm!”. Uczepiłam się jej, miała loki, jak moja niemiecka mama. Poszła ze mną na rękach do zawiadowcy stacji i zapytała, czy może mnie wziąć. Niemieccy rodzice odnaleźli mnie po 20 latach. Jeździłam do nich, ale pozostałam w Polsce.
W maju 1945 r. pociąg z umierającymi z głodu i na tyfus małymi, niemieckimi dziećmi z Breslau zatrzymał się w Krotoszynie; kilkorgiem z nich zaopiekowały się polskie rodziny – tyle wiedziałam, kiedy rozpoczynałam pisanie tej historii. Z czasem „dzieci z pociągu” zgodziły się opowiedzieć swoje historie; udało się dotrzeć do dokumentów, listów, wspomnień świadków i niemal w całości odtworzyć losy transportu sprzed prawie 70 lat.
Życie i ewakuacja z Breslau
25 sierpnia 1944 r. Breslau, wraz z kilkoma innymi miastami na linii Odry, zostaje ogłoszony twierdzą. Pod koniec sierpnia z miasta wyjeżdża transport, który w 1945 r. zatrzyma się w Krotoszynie. Jest w nim ok. setka dzieci ze żłobków oraz domów małego dziecka w Breslau - wśród nich Anita Liebenberg (później Hanka), której opowieścią rozpoczyna się niniejszy tekst, i Gertrud Wieczorek (później Rozalia), którymi zaopiekują się krotoszyńskie rodziny.
Rodzice Anity, Elsa i Erich Liebenbergowie, prowadzą w Breslau własną gospodę. Mają już czworo małych dzieci i gdy w 1943 r. przychodzi na świat Anita, czują się zmuszeni oddać ją do domu dziecka.
Gertrud Wieczorek przychodzi na świat w Breslau 19 września 1943 r. Jej matka Margarete, podobno bardzo piękna, jest wdową po żołnierzu Wehrmachtu, który zginął w styczniu 1942 r. Przed wyruszeniem na front w grudniu 1943 r. pośrednik handlowy Friedrich Muschalle uznaje Gertrud za swoje dziecko. Na początku 1944 r. (?) Margarete przechodzi załamanie nerwowe, trafia do szpitala dla psychicznie chorych w Świebodzicach. Zostanie rozstrzelana. Friedrich, wysłany na front zachodni, zginie najprawdopodobniej we Francji. Gertrud zostaje umieszczona w żłobku przy Weinstraße (Żeromskiego).
O reszcie dzieci z transportu nie wiem nic, prócz tego, że nie skończyły jeszcze dwóch lat, a najmłodsze nie ma nawet miesiąca. Transport dociera do Jannowitz (Janowice Wielkie), przez kilka miesięcy dzieci mieszkają w znanym przed wojną uzdrowisku. Kierownik transportu ma listę z ich danymi, która po wojnie trafi do Niemieckiego Czerwonego Krzyża.
Tragiczny pobyt w Saaz
15 lutego 1945 r. ze względu na zbliżających się Rosjan dzieci zostają przewiezione do Maffersdorf (obecnie Czechy). 8 maja transport czterema autobusami opuszcza ewakuowane Maffersdorf i zmierza w kierunku Karlsbad. W Saaz (dzisiejszy Žatec w Czechach) wpada na Rosjan. To koniec ucieczki. Część sióstr zostaje zgwałcona, kilkanaście tego nie przeżyje. Ginie też 14 dzieci. Pozostałe - głodne, brudne, w śmierdzących pieluchach, na rozkaz sowieckiego komisarza miasta zostają położone na bruku pod ratuszem. Stamtąd zabierają je mieszkańcy Saaz. Część trafia do baraku przy szpitalu miejskim.
W Saaz dzieci przebywają do ok. 26 maja. Stamtąd wracają do Breslau. Podróż powrotna odbywa się w dwóch wagonach towarowych wyłożonych słomą, pociąg konwojują Rosjanie. Słabsze dzieci umierają z głodu i na tyfus. W drodze do Breslau transport zatrzymuje się jeszcze w Rawiczu i Krotoszynie.
Rawicz i Krotoszyn - nowi, polscy rodzice
W Rawiczu z pociągu wybrano 12 umierających dzieci i umieszczone je u sióstr elżbietanek. Spisano protokół ich przekazania podpisany przez kierownika pociągu, ale nie umieszczono na nim nazwisk dzieci. Większość wkrótce potem została przysposobiona przez polskie rodziny, jedno zmarło. Żadne nie miało szans na odszukanie biologicznej rodziny, nie znało bowiem swoich prawdziwych personaliów.
Jedną z osób, które zostały wzięte z pociągu w Rawiczu jest Andrzej Cichy (zgłosił się do mnie po publikacji książki „Niemka. Dziecko z pociągu”). – W 1945 r. codziennie przychodził do mnie lekarz, aplikował odpowiednie lekarstwo i stosowną dietę. Dzięki temu żyję – opowiada. - Dowiedziałem się, że jestem adoptowany jako nastolatek, w dramatycznych okolicznościach. Naszych krzywd nie da się opisać… – dodaje. Andrzej Cichy jest przekonany, że jego biologiczni rodzice byli Polakami.
Nie wiadomo, ile dzieci zostało w Krotoszynie. Na pewno Anita Liebenberg - Hanka, mała Sigrid, nazywana w polskiej rodzinie Marią (nie żyje; skontaktowała się ze mną jej przyrodnia siostra), Brigide, także ochrzczona jako Maria (nie żyje) oraz Gertrud Wieczorek, nazwana Rozalią. Jeden z kolejarzy na pewno wziął dziewczynkę. Razem – została piątka. Ale podobno było ich więcej.
Dane czwórki z dzieci pozostawionych w Krotoszynie dokładnie zapisano - dzięki temu dostały szansę, by poznać swoje niemieckie rodziny. Hankę (Anitę) w latach 60. XX w. odnaleźli niemieccy rodzice. Jeździła do nich regularnie aż do śmierci ojca.
Opowiada Rozalia (Gertrud), która zaczęła poszukiwania niemieckiej rodziny dopiero w latach 80. XX w.:- Miałam 20 lat, byłam nauczycielką w Krotoszynie, kiedy jedna z matek po zebraniu w szkole powiedziała do mnie: „Jak wiele lat minęło od momentu, gdy matka wzięła Panią z pociągu...”! „Róża z pociągu” – tak na mnie mówiono za plecami – opowiada Rozalia. - Powiedziałam wtedy mamie, że chcę znać prawdę. Była przerażona, cały czas wierzyła, że nigdy się nie dowiem! Ale wtedy obiecałam jej, że nie będę szukała niemieckiej rodziny. Zaczęłam dopiero po jej śmierci. Odnalazła brata Heinza, z którym widywała się co roku, aż do jego śmierci.
Śmiertelne żniwo we Wrocławiu
8 czerwca 1945 r. transport z Saaz dociera z powrotem do Breslau. Dzieci zostają rozlokowane w salach restauracji przy Trachenbergerstrasse (Żmigrodzka). Wkrótce śmiertelność wśród nich przybiera ogromne rozmiary - w ciągu kilku tygodni ok. 60 umiera na tyfus głodowy i z ogólnego wycieńczenia.
Dzieci pozostają w Breslau mniej więcej do 20 lipca 1945 roku. Między 20 i 27 lipca przewieziono je do Wartha (Bardo Śląskie), do Domu Urszulanek (dom filialny urszulanek z Wrocławia), gdzie przebywają jeszcze niemieckie siostry.
Przystanek u sióstr zakonnych w Wartha
W grudniu 1945 r. klasztor urszulanek w Wartha zostaje przejęty przez polskie siostry. Prócz niemieckich sióstr mieszkają w nim wówczas m.in. dzieci z transportu (nazywanego transportem z Czechosłowacji). W polskiej kronice urszulanek czytamy m.in.: - Mała Różyczka [Rosemarie] ma gruźlicę krwi (…). Na tę chorobę umiera już siódme dziecko z transportu niemieckiego z Czechosłowacji. (…) Różyczka miała prawie 3 latka a nie chodziła i nie mówiła.
20 listopada 1946 r. dzieci zabierają do siebie siostry marianki z Barda Śląskiego. Tu ślad się urywa. Wiadomo jedynie, że część z nich trafiła potem do innych domów dziecka – m.in. w Miszkowicach i Pieszycach. Niektóre zostały w połowie lat 50. odnalezione przez niemieckie rodziny (przez Czerwony Krzyż) i wyjechały do Niemiec. Żadnego z nich nie udało mi się – na razie - odnaleźć.
Daina Kolbuszewska
Niniejszy artykuł to wyciąg z mojej książki „Niemka. Dziecko z pociągu” (wydawnictwo Vesper, Poznań 2011). Dzięki reakcjom czytelników na nią mogłam zrekonstruować kilka nowych dla tej historii faktów.