Operacja „Paperclip” czyli reparacje po amerykańsku
19 października 2019Zamiast celi, na głównego konstruktora hitlerowskiej „Wunderwaffe” Wernhera von Brauna i jego zespół czekali reporterzy. Niemcy z uśmiechem pozowali do zdjęć. Sturmbannfuehrer (major) SS von Braun, późniejszy ojciec amerykańskiego programu kosmicznego Apollo, w momencie pójścia do „niewoli” zachowywał się bardziej jak gwiazdor, niż jak więzień.
„Traktował naszych żołnierzy z życzliwą protekcjonalnością wizytującego jednostkę kongresmena” – zapamiętał jeden z oficerów.
Krwawe żniwo „postępu nauki”
Tymczasem broń skonstruowana przez von Brauna zabiła w atakach na Londyn i Antwerpię co najmniej 8 tys. osób. Paradoksalnie – jej produkcja pochłonęła jeszcze więcej ofiar. Oficjalne dane SS mówią o 12 tys. osób, głównie więźniów obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora. W rzeczywistości w podziemnych sztolniach kompleksu „Mittelwerk” koło Nordhausen w Turyngii zginęło ich około 20 tys. Amerykańscy żołnierze, którzy jako pierwsi weszli do tego kompleksu, zobaczyli stosy ciał i umierających z głodu i wycieńczenia ludzi. To niemożliwe, by Wernher von Braun i jego ekipa nie wiedzieli, jak traktowani byli i w jak nieludzkich warunkach pracowali niewolnicy III Rzeszy.
Jednak możliwość wykorzystania ich wiedzy do rozwoju techniki wojskowej była dla zwycięskiej armii USA ważniejsza od wymierzenia im sprawiedliwości. Stąd pomysł odnalezienia, zatrudnienia i wywiezienia do USA najwybitniejszych niemieckich specjalistów, który przeszedł do historii pod nazwą operacji „Overcast” i jej kontynuacji – operacji „Paperclip” (z ang. „spinacz”).
Wstępem do nich była inna amerykańska akcja wywiadowcza. Znana pod kryptonimem ALSOS. Miała na celu głównie zebranie informacji na temat stanu prac nad bombą atomową.
Amerykanie, którzy sami usiłowali zbudować tę bombę, obawiali się, że Hitler może użyć jej jako pierwszy. Dopiero po lądowaniu w Normandii w czerwcu 1944 roku amerykański wywiad zorientował się, że Hitler nie docenił możliwości użycia atomu i w efekcie Niemcy byli w tej dziedzinie bardzo zapóźnieni w stosunku do Amerykanów. Inaczej było w przypadku broni biologicznej, chemicznej oraz techniki lotniczej i rakietowej. Od samego początku Amerykanie zdawali sobie sprawę, że przewaga Niemców na tym polu wiązała się ze zbrodniczymi eksperymentami bądź niewolniczą pracą więźniów obozów koncentracyjnych.
Wyjątki potwierdzają regułę
Niemniej zdobyte przez wywiad USA rewelacje sprawiły, że już 6 lipca 1945 roku Kolegium Połączonych Szefów Sztabów zatwierdziło operację „Overcast”. W tajnym memorandum mowa była o tym, że „niektórzy specjaliści mogą być wykorzystani do zwiększenia naszego potencjału wojennego przeciwko Japonii i żeby wspomóc powojenne badania w obszarze militarnym”. Liczbę niemieckich specjalistów ograniczono do 450, a ich okres pobytu w USA do 6 miesięcy.
Wytyczne zabraniały sprowadzania w ramach wyznaczonego kontyngentu osób będących zbrodniarzami wojennymi lub podejrzanych o zbrodnie wojenne. Amerykański wywiad umiał jednak obejść te wytyczne, zatajając niewygodne informacje. Informacja o oficerskim stopniu von Brauna w SS należała na przykład do najpilniej strzeżonych tajemnic zarówno wywiadu, jak i NASA. A nagłośniona została dopiero przez dziennikarkę CNN Lindę Hurt w 1985 roku – osiem lat po śmierci nazistowskiego naukowca.
O wyjątkowym pechu mógł mówić natomiast Kurt Blome, zastępca naczelnego lekarza Rzeszy i specjalista Hitlera w dziedzinie broni biologicznej, sądzony i uniewinniony z braku dowodów przez Trybunał Wojskowy w Norymberdze. Nie został on objęty operacją „Paperclip” tylko dlatego, że w raporcie potrzebnym do uzyskania wizy zamiast standardowego sformułowania „był zaledwie oportunistą” i „nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa” przedstawiciel amerykańskich władz okupacyjnych wspomniał, że Blome „był bez wątpienia zagorzałym nazistą”. Departament Stanu nie mógł już przymknąć na to oczu i odmówił przyznania mu wizy. To wyjątek, który jednak potwierdza regułę.
Głowy zamiast reparacji
Już w 1946 roku stało się jasne, że niemieccy specjaliści potrzebni będą armii USA na dłużej, a ich praca przyniesie ogromne korzyści zarówno obronności, jak i gospodarce Stanów Zjednoczonych. W pojęciu amerykańskich polityków, takich jak sekretarz (minister) handlu Henry Wallace, wiedza uzyskana dzięki zwycięstwu nad III Rzeszą była formą zastępczych reparacji wojennych.
Według amerykańskiego historyka Johna Gimbela wartość niemieckich patentów i tajemnic przemysłowych przejętych przez USA wynosiła 10 mld dolarów (w sile nabywczej z 1945 roku). Dla porównania – w ramach planu odbudowy Europy Zachodniej ze zniszczeń wojennych (tzw. Planu Marshalla) Niemcy i inne państwa otrzymały łącznie 13 mld dolarów.
To właśnie Henry Wallace, który swego czasu jako wiceprezydent USA nazwał Hitlera „największym złem w ludzkiej postaci”, argumentami ekonomicznymi przekonał prezydenta Harry'ego Trumana do poszerzenia programu zatrudniania niemieckich specjalistów. Kontyngent został rozszerzony do 1000 osób. Uczestnikom programu „Paperclip” pozwolono na sprowadzenie rodzin, osiedlenie się w USA, a w dalszej perspektywie na otrzymanie obywatelstwa.
We wrześniu 1946 Truman podpisał stosowny dokument. Fakt obecności byłych nazistowskich uczonych w USA przestał być tajemnicą – reakcje opinii publicznej były negatywne. List protestacyjny do prezydenta napisał w tej sprawie m. in. Albert Einstein.
Po trupach do gwiazd
Najbardziej spektakularne korzyści ze sprowadzenia nazistowskich naukowców Amerykanie odnieśli w dziedzinie techniki rakietowej. Na bazie rakiety V2 ekipa von Brauna stworzyła w 1953 roku pierwszą amerykańską rakietę balistyczną krótkiego (w innym wariancie średniego) zasięgu, mogącą przenosić głowicę atomową. Rakieta „Redstone” wyniosła też na orbitę pierwszego amerykańskiego satelitę. Von Braun i jego koledzy z Niemiec – Kurt Debus i Arthur Rudolph – zostali ojcami amerykańskiego programu kosmicznego, którego zwieńczeniem była misja Apollo 11 i lądowanie na Księżycu.
Innym słynnym uczestnikiem programu „Paperclip” był dr Hubertus Strughold, zwany „ojcem amerykańskiej medycyny kosmicznej”. Ten sam Hubertus Strughold opisany przez Krzysztofa Kąkolewskiego w książce „Co u pana słychać?”*, był, odpowiedzialny m. in. za zbrodnicze eksperymenty medyczne na ludziach.
Podobnym przypadkiem był Walter Schreiber. Jako generał służby medycznej Wehrmachtu odpowiadał za pseudoeksperymenty na więźniach obozów koncentracyjnych. Schreiber w ramach programu „Paperclip” pracował w Air Force School of Medicine w bazie lotniczej Randolph w Teksasie. Jako jeden z nielicznych uczestników programu musiał opuścić USA po tym, jak został rozpoznany przez Janinę Iwańską, ofiarę takich eksperymentów w niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbrueck, a sprawę nagłośniła amerykańska prasa.
Zbrodnia bez kary
Większość uczestników programu „Paperclip” była przekonanymi nazistami, a w najlepszym razie – oportunistami. Większość z nich osiągnęła też w USA sukces zawodowy, dochodząc do sławy i majątków i w spokoju dożywając ostatnich dni. Stali się oni mimowolnie beneficjentami Zimnej Wojny. Amerykanie obawiali się bowiem, że pozostawieni samym sobie dawni specjaliści Hitlera wpadną w ręce Sowietów, którzy w ramach podobnej akcji pod kryptonimem „Ossawakim” również korzystali z usług niemieckich uczonych.
Niewielką satysfakcją dla ofiar i ich rodzin może być to, że od lat 80. XX wieku niektórzy z nich zaczęli mieć kłopoty.
Tak było w przypadku Arthura Rudolpha, kolegi von Brauna z obozowej „sztolni śmierci” i specjalisty od montażu rakiet V. W Ameryce stał się sławny jako ojciec rakiety kosmicznej „Saturn”. Po śledztwie w 1982 roku został zmuszony do rezygnacji z obywatelstwa i opuszczenia USA.
Czy gdyby von Braun pożył dłużej, czekałoby go to samo?
W tekście wykorzystano informacje z książki Annie Jacobsen „Operacja Paperclip. Jak Amerykanie korzystali z usług nazistowskich uczonych, żeby utrzymać dominację w powojennym świecie”. Wydawnictwo Akurat. Warszawa 2015
*„Co u pana słychać?” Krzysztofa Kąkolewskiego to zapis wywiadów, jakie autor przeprowadził w latach 70. z byłymi wojskowymi, naukowcami i funkcjonariuszami Trzeciej Rzeszy, którzy popełniali zbrodnie na ziemiach polskich. Książka zawiera elementy dziennikarstwa śledczego i klasycznego reportażu.