Walka o unijny rynek transportu na barkach kierowców
12 lutego 2015Z ustawowej płacy minimalnej w Niemczech cieszą się kierowcy i przewoźnicy. – Wiążemy z tym nadzieję na częściowe zatamowanie fali transportów drogowych z Europy Środkowo-Wschodniej. To skuteczny środek. Potwierdzają to reakcje przewoźników z Polski i Czech – mówi w rozmowie z Deutsche Welle Haiko Nagel, dyrektor zarządzający stowarzyszenia przewoźników drogowych w południowym Palatynacie. Tam, w porcie śródlądowym Worms, parkuje stale 130 TIR-ów z polskimi tablicami rejestracyjnymi, wykonujących przewozowe usługi regionalne i transgraniczne dla największego przewoźnika austriackiego. Zmiennicy kierowców z Polski dowożeni są do Worms autobusami. - Ta austriacka firma, powołująca się na unijną swobodę świadczenia usług, zatrudnia polskich pracowników na polskich stawkach. Nie realizuje transportów transeuropejskich, lecz faktycznie prowadzi działalność gospodarczą w Niemczech nie płacąc tu podatków i nie odprowadzając składek na ubezpieczenia społeczne. Ustawodawca chciał ukrócić właśnie takie praktyki – tłumaczy w rozmowie z Deutsche Welle szef Federalnego Zrzeszenia Przewoźników, BGL prof. Karlheinz Schmidt.
Przykładów takich praktyk jest więcej. Powołując się na swobodę świadczenia usług, pewna firma węgierska przetrzymuje na parkingach w Niemczech 5 tys. z ogółem 6 tys. pojazdów ze swej floty samochodów ciężarowych. Węgierscy kierowcy, opłacani wg stawek obowiązujących na Węgrzech, realizują z RFN tanie przewozy w Europie zachodniej.
Niemieccy przewoźnicy i kierowcy opowiadają o parkingach w miastach portowych na północy Niemiec, na których tygodniami stoją TIR-y na polskich numerach oferujące tanie usługi kabotażowe. W Bawarii tropi się firmy działających na zasadzie skrzynek pocztowych. Estońska firma DT, z siedzibą w Lubece, zatrudniła za stawki poniżej jednego euro przeszkolonych w Rydze ponad 100 kierowców z Filipin i oferuje tanie przewozy kontenerowe. - Kontrole służb celnych i ustawowe stawki minimalne utrudniają teraz takie praktyki - mówi Thomas Rackow, przedsiębiorca i dyrektor zarządzający oddziałem zrzeszenia przewoźników w Schlezwiku-Holsztynie.
Konkurujmy, ale na równych warunkach
Bolączką niemieckich przewoźników i kierowców nie jest wcale zagraniczna konkurencja. – Konkurujmy, ale na równych warunkach – zaznacza Haiko Nagel. - TIR-y z rejestracją krajów wschodnioeuropejskich miesiącami przebywają w Niemczech realizując nielegalny kabotaż za stawki godzinowe, z którymi nie może konkurować żaden przewoźnik niemiecki - tłumaczy. Szef stowarzyszenia przewoźników w południowym Palatynacie obrusza się, że Berlin zwolnił, choćby tylko przejściowo, zagranicznych przewoźników z obowiązku płacenia stawek minimalnych swoim kierowcom przy przejazdach tranzytowych. - Przecież nie ma nic prostszego, jak zadeklarować każdy przejazd jako tranzyt – mówi i oczekuje konsekwentnych działań.
Kilkanaście krajów, w tym Polska, interweniowało w Berlinie i Komisji Europejskiej ws. przepisów o płacy minimalnej dla przewozów tranzytowych przez RFN. Minister pracy Andrea Nahles ogłosiła po spotkaniu (30.01) ze swym polskim partnerem, Władysławem Kosiniak-Kamyszem, że egzekwowanie stawek minimalnych dla przejazdów tranzytowych i związany z tym wymóg dokumentowania czasu pracy kierowcy zostaje zawieszony dla wszystkich krajów UE do czasu zakończenia procedury wyjaśniającej przez KE. Krytycy ustawy o płacy minimalnej twierdzą, że stanowisko Berlina w tej sprawie stoi w sprzeczności z przepisami prawa europejskiego dotyczącego swobody świadczenia usług i ogranicza wolną konkurencję na rynku międzynarodowych przewozów drogowych.
Thomas Rakow nazywa „niedorzecznością” przejściowe zwolnienie przewoźników zagranicznych z płacenia stawek minimalnych swoim kierowcom za czas tranzytu przez Niemcy. – Bez względu na rodzaj usługi przewozowej, chodzi przecież o pracę. A pracą kierowcy jest poruszanie się samochodem ciężarowym po drogach. I wszystko jedno, czy realizuje on przewóz kabotażowy, transgraniczny, czy przejeżdża tranzytem. To jest praca. I za czas pracy w Niemczech trzeba od 1 stycznia płacić co najmniej stawkę minimalną 8,50 euro, argumentuje Rackow.
Gdyby obowiązek płacenia stawek minimalnych miał dotyczyć wyłącznie przewoźników niemieckich, znajdą się oni w bardzo niekorzystnej sytuacji, zauważa szef BGL prof. Karlheinz Schmidt. Wtedy, tłumaczy, firmy spedycyjne i logistyczne nie zatrudniałyby niemieckich, lecz zagranicznych przewoźników. – To byłaby jeszcze gorsza sytuacja, niż ta, jaką już kiedyś mieliśmy. Przedtem konkurencja opierała się na dumpingu płacowym. Teraz mielibyśmy wręcz urzędowy nakaz niezatrudniania firm niemieckich. To są te kluczowe sprawy, które nas poruszają – mówi.
Problemów tych, które w takim samym stopniu jak Niemcom dokuczają w branży przewozów drogowych także Francuzom, Belgom, Duńczykom i Włochom, nie da się rozwiązać ustawą o płacach minimalnych, ani francuskimi zakazami noclegów w weekendy w kabinach TIR-ów dla zagranicznych kierowców. To uderza szczególnie w Rumunów i Bułgarów, zauważa prof Schmidt. – UE powinna wreszcie dokładnie zdefiniować, co oznacza swoboda świadczenia usług, kiedy przedsiębiorca musi mieć w danym kraju siedzibę, żeby świadczyć takie usługi, kiedy i jak musi w innym kraju UE płacić stawki minimalne lub podatki, jak ma odprowadzać składki na ubezpieczenia społeczne, jak zapobiegać dumpingowi socjalnemu itd.
Walka niemieckich kierowców o egzystencję
Rozwiązań na poziomie unijnym domagają się też kierowcy w branży transportowej. Razem z przewoźnikami rozpoczęli w 2013 roku walkę z dumpingiem płacowym w Niemczech. Powstała wtedy holenderska inicjatywa „Aktie in de Transport”, która w Lubece zorganizowała międzynarodowe protesty przeciwko estońskiemu przewoźnikowi DT. Udo Skoppeck od 30 lat jest kierowcą zawodowym. Jako założyciel i prezes niemieckiego oddziału „Aktie in de Transport” wskazuje w rozmowie z Deutsche Welle palcem na niemieckie firmy spedycyjne i logistyczne, które 15 lat temu otworzyły swoje oddziały w Polsce, na Węgrzech i w Czechach. -To był początek naszych problemów. Spedycje te obsługują niemieckich klientów flotą samochodów ciężarowych na zagranicznych numerach, z zagranicznymi kierowcami zatrudnianymi za niskie stawki. Udo Skoppeck mówi, że gdyby Komisja Europejska orzekła, że niemiecka stawka minimalna nie obowiązuje zagranicznych kierowców, zagroziłoby to egzystencji ponad miliona kierowców zawodowych w RFN.
W znalezieniu rozwiązań na poziomie unijnym dopomóc ma dokument przygotowany dla komisji petycyjnej Parlamentu Europejskiego. 27 listopada 2014 przedłożono tam petycję kierowców zawodowych przeciwko RFN. W 116 stronicowym dokumencie opisano szczegółowo negatywne skutki dla kierowców zawodowych w Niemczech i EU spowodowane liberalizacją transportu komercyjnego od roku 1993. - Chcemy ogólnoeuropejskiego układu zbiorowego, obowiązującego spedytorów i kierowców w całej UE, a nie tylko w RFN. Traktaty rzymskie zapewniają nam prawo do zrzeszania się, prawo do układów zbiorowych oraz do ogólnoeuropejskiej reprezentacji, jaką jest ETF (European Transport Federation), mówi Skoppeck.
Niemieccy spedytorzy chcą ulg dla siebie
W odpowiedzi na zapytanie Deutsche Welle o opinię Federalnego Zrzeszenia Niemieckich Spedytorów (DSLV) na temat wprowadzenia obowiązku płacenia jednolitej stawki minimalnej w RFN także dla przewoźników zagranicznych, prezes Frank Huster pisał o „konfuzji” w branży. Uważa on, że kwestia obowiązku dokumentowania wypłacania stawki minimalnej w ruchu tranzytowym i transgranicznym, „jest prawie nie do rozwiązania”, ponieważ firmy zagraniczne odmawiają niemieckim zleceniodawcom m.in. podpisania deklaracji dopełnienia tego obowiązku. A jak wiadomo ustawa przewiduje za to wysokie grzywny dla obu stron. Dlatego niemieckie przedsiębiorstwa spedycyjne i logistyczne z niecierpliwością oczekują jak najszybszego zakończenia prac KE nad zbadaniem zgodności niemieckiej ustawy o płacach minimalnych z prawem europejskim. Jednocześnie oczekują od Berlina „całkowitego zwolnienia w drodze wyjątku z obowiązku płacenia stawki minimalnej dla zagranicznych przewoźników”. Jak widać, Berlin i Bruksela mają nad czym łamać sobie głowę.
Barbara Cöllen