Pierwsze lata po wojnie. „Na zgliszczach”. PODCAST
11 listopada 2023Jest połowa 1945 roku, w Europie zakończyła się rozpętana przez Hitlera wojna. Niemcy są na kolanach. Przegrane, podbite, zniszczone i upokorzone. Powojenne ustalenia zwycięskich mocarstw sprawiają, że Niemcy tracą blisko jedną czwartą swojego terytorium, które w zdecydowanej większości przypada Polsce. Na cztery lata, do 1949 roku tracą też jakąkolwiek podmiotowość, bo władzę sprawują tam przedstawiciele aliantów.
Ponadto, kraj jest podzielony na cztery strefy okupacyjne: brytyjską, amerykańską, francuską i sowiecką. Niemcy zalane są wysiedleńcami z byłych terenów wschodnich, którzy na zachodzie przyjmowani są niezbyt ciepło. Jednocześnie organizują się środowiska wysiedlonych, którzy otwarcie odrzucają kształt nowej mapy.
- Mam wrażenie, że kiedy w Polsce rozmawiamy o tych czasach powojennych, mamy wyobrażenie, że Niemcy z RFN od razu weszli w epokę cudu gospodarczego, że nie ponieśli żadnej kary za to, co zrobili w czasie wojny i potem od razu przesiedli się do tych swoich mercedesów, bmw i audi, a my w Polsce byliśmy biedniejsi. Ale te pierwsze lata były dla Niemiec trudne i ponure – mówi współautor podcastu Wojciech Szymański z DW.
Strach przed powrotem Niemców
Tymczasem w Polsce radość z powodu zakończenia wojny miesza się niepewnością wynikającą z utraty niepodległości i wylądowaniem w sowieckiej strefie wpływów, za zgodą zachodnich aliantów. Nowe ziemie północne i zachodnie, nazywane przez władze komunistyczne Ziemiami Odzyskanymi, mają rekompensować terytorialne straty na wschodzie: utratę Kresów i takich centrów jak Lwów, Wilno czy Grodno.
Ale Polacy podchodzą do nowych terenów z rezerwą. Rozwija się tam osadnictwo, ale panuje strach, przed powrotem Niemców. Dominuje nieufność i strach oraz żądza zemsty za cierpienia podczas okupacji, która była niezwykle kosztowna: oznaczała śmierć milionów Polaków, zniszczenia materialne, utratę skarbów kultury, rabunek gospodarki, rozbite rodziny, emigracje tysięcy ludzi, nieznane losy wielu Polaków, którzy byli ofiarami deportacji sowieckich i niemieckich.
W kraju instaluje się nowa władza komunistyczna, która na początku stara się być koncyliacyjna, ale jednocześnie w tle są aresztowania, wywózki, stopniowa stalinizacja Polski. Na to wszystko nakłada się wielki podział: na Zachodzie zostają setki tysięcy Polaków, którzy walczyli z Niemcami. Na wschodzie z kolei od Polski odłączane są Kresy, co oczywiście nie jest łatwe.
- To może być dla niektórych kontrowersyjne porównanie, ale bardzo istotne jest to, że w RFN po wojnie można było mówić i rozdrapywać te rany wysiedlenia i utraty miast, kultury, całych obszarów, które od setek lat były częścią Niemiec, a w PRL nie wolno było na ten temat mówić. Rozmawiało się o tym tylko na emigracji. To bardzo rzutowało na stosunek nie tylko do Moskwy, ale również do samych Niemców. To bardzo trudny moment w polskiej historii – mówi współautor podcastu, publicysta i historyk Jacek Stawiski.
Układ zgorzelecki – fasadowy traktat
W lipcu 1950 roku pomiędzy Niemiecką Republiką Demokratyczną a jeszcze wtedy Rzeczpospolitą Polską (o PRL mówimy oficjalnie od 1952 roku) został podpisany układ o wytyczeniu ustalonej i istniejącej polsko-niemieckiej granicy państwowej.
W artykule 1. czytamy, że „ustalona i istniejąca granica biegnąca od Morza Bałtyckiego wzdłuż linii na zachód od miejscowości Świnoujście i dalej wzdłuż rzeki Odry do miejsca, gdzie wpada Nysa Łużycka oraz wzdłuż Nysy Łużyckiej do granicy czesko-słowackiej, stanowi granicę państwową między Polską a Niemcami”. NRD, która była sygnatariuszem, uważała, że reprezentuje stanowisko całych Niemiec.
- To był fasadowy układ, bo przecież samo NRD było nieuznawane przez mocarstwa zachodnie i samo RFN. To nie mogła być wiążąca gwarancja dla obywateli Polskich, że granica na Odrze i Nysie jest trwała i pewna. Raczej odczytywano to jako prowokowanie RFN – ocenia Jacek Stawiski. Jednak według niego, układ zgorzelecki w pewnym stopniu spełnił swoją rolę, ponieważ 40 lat później otworzył rolę do uznania granicy, już po upadku muru berlińskiego.
Prof. Marcin Zaremba: okazywało się, że Berta czy Helga wcale tak „źle” nie wyglądają
- Okres tuż po wojnie to dominacja myślenia „tu i teraz”. Jest głodno, są żołnierze Armii Czerwonej, nie wiadomo, gdzie będą granice. To nie był czas planowania. Refleksja nad tym, jak będą wyglądały relacje polsko-niemieckie przyszła dopiero po okresie stalinowskim – mówi dr hab. Marcin Zaremba, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, historyk, autor monumentalnej pracy „Wielka trwoga: Polska 1944–1947: ludowa reakcja na kryzys”.
Zaremba wylicza, że bezpośrednio po wojnie dominowała triada emocji wobec Niemców: chęć zemsty, nienawiść i strach. – Wielu Polaków i Żydów chciało zemsty, upokorzenia. To się przekładało na akty agresji. „Niemcy won” – słyszeli wtedy chyba wszyscy. Wypędzanie niemieckich żołnierzy było bardzo brutalne, a towarzyszyła temu fala szabrów i grabieży. Zabicie Niemca nie było niczym wyjątkowym, nikt tego nie ścigał ani nie karał – relacjonuje historyk.
Kontakt polsko-niemiecki jest jednak tak rozległy, że obfituje również w koegzystencję. Emocje, nastroje były weryfikowane przez bezpośredni kontakt z Niemcami. – Okazywało się, że Berta czy Helga wcale tak „źle” nie wyglądają, co więcej – trzeba z nimi mieszkać – mówi Zaremba.
Jednak Polacy, którzy osiedlali się na ziemiach zachodnich, żyli w poczuciu tymczasowości, który wynikał choćby z braku potwierdzonej w traktatach granicy. – Stan tymczasowości, niepewności, trwogi widać zwłaszcza w panikach wojennych, które przetaczały się przez Polskę od 1946 roku, od przemówienia w Fulton (Winston Churchill powiedział wtedy o żelaznej kurtynie „od Szczecina do Triestu” – red.) do 1967 roku, izraelsko-arabskiej wojny sześciodniowej – dodaje Zaremba. To wszystko sprawiało, że tereny zachodnie były zaniedbane i niedoinwestowane.
Prof. Pierre-Frédéric Weber:
Koniec wojny był dla Niemców utratą wszelkiej podmiotowości. Ale jaki był nastrój społeczeństwa? – To był ogromny zbiorowy szok. Trzeba pamiętać, że przez kilka ostatnich lat wpajano Niemcom, że są rasą panów i ich przeznaczeniem jest panowanie nad innymi, szczególnie na wschodzie – mówi dr hab. Pierre-Frédéric Weber, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego.
Historyk podkreśla, że w pierwszych latach powojennych Niemcy nie traktowali Polski jako podmiotowego gracza w stosunkach międzynarodowych. – Jeśli patrzono na wschód to na Moskwę. Nie ma odruchów, żeby szukać dialogów z Polakami – mówi Weber.
Istotnym elementem życia politycznego powojennych Niemiec była presja ze strony wypędzonych. Niemcy, którzy przyjechali z terenów obecnej Polski nie byli ciepło przyjmowani w RFN. – To silna grupa, która zaczęła się organizować politycznie i w 1953 roku to środowisko wprowadziło swoją reprezentację do Bundestagu. To symboliczne – przypomina Weber. Lata propagandy, pewne stereotypy wobec Polaków, myślenie mocarstwowe, bezrefleksyjne urazy związane z wypędzeniem – to wszystko, jak tłumaczy naukowiec – miało wpływ na myślenie niemieckie. Dodatkowo, relacje pomiędzy RFN a PRL uniemożliwiał stosunek PRL do NRD, ponieważ RFN bojkotował odrębną państwowość wschodnich Niemiec.
- Pierwsze otwarcie w relacjach można datować na 1963 rok, gdy RFN i PRL zgodziły się, żeby wzajemnie otworzyć przedstawicielstwa handlowe. Dość szybko dochodzi do zgody na to, aby dzięki temu prowadzić rozmowy na poziomie „poddyplomatycznym”. To zalążek współpracy – mówi Pierre-Frédéric Weber kończąc drugi odcinek podcastu i otwierając perspektywę na kolejną dekadę trudnych stosunków.
Podcast Deutsche Welle „Wrogowie – Sąsiedzi – Sojusznicy” opisuje trudne relacje polsko-niemieckie po II wojnie światowej. W każdym odcinku nasi autorzy opowiedzą o wydarzeniach i nastrojach wspólnej historii poszczególnych dekad. Tutaj wysłuchasz pierwszego odcinka. Kolejny, trzeci odcinek już za dwa tygodnie.
Słuchaj i subskrybuj podcast "Wrogowie - Sąsiedzi - Sojusznicy" na Apple Podcasts, Spotify, Amazon i Onet audio
#PolacyiNiemcy_podcastDW